| aby zawsze podążać za odpowiedzialnymi radami

731 74 67
                                    

— Julek? Wyglądasz jak trup. Nie w sensie, że już możecie wracać do krypty, bo wtedy pewnie znów będziesz niewidzialny, ale wiesz o co mi chodzi. Spałeś chociaż trochę?

Julek rozkleił powieki leniwie i z pewnym oporem uniósł wzrok na Ludwikę, która badawczo analizowała jego zachowanie. To oczywiste, że nie spał za długo; po wczorajszym wypadzie do Zygmunta wrócili kilkanaście minut po czwartej rano, a przez dosyć nieprzyjemne wydarzenia, no, przynajmniej niecodziene, do jakich doszło podczas drogi powrotnej Słowacki nie przespał ani minuty. Nie, że chodziło o prezencję Adama na kanapie obok niego, wręcz przeciwnie — nie widział Mickiewicza ani razu, od kiedy zamknął za nimi drzwi do domu. Może poszedł na sofę do salonu, kto wie. Jedno jednak było pewne i wiadome, przynajmniej dla niego samego. Raczej nie wyjaśni wszystkiego przyjaciółce, bo obiecali że nie będą odprawiać żadnych satanizmów, nie włamią się do żadnego grobowca i tym bardziej nie będą się kłócić jak idioci, a to co zrobili, było tego dokładnym przeciwieństwem.

— No. To chyba tęsknota za możliwością nie spania całą noc bez skutków ubocznych, ale będę żyć. Masz coś z kofeiną?

— Julek, stoi przed Tobą podwójne espresso. Jesteś pewien, że wszystko w porządku?

Może powie jej jak wrócą do Krakowa. Może. Na trzydzieści procent.

— Taaak, jest git. Dzisiaj to sobie odeśpię.

— No dobra, ja ci wierzę. Chcesz jeszcze kawy?

Męczeński jęk Juliusza Muszę Wysypiać Się Dla Urody Słowackiego utwierdził ją w przekonaniu, że jej propozycja była jak najbardziej trafiona. Poeta wypił swój napój w zadziwiającym tempie, co przy temperaturze cieczy zapewne spaliło mu przełyk na popiół, ale nie wyglądał jakby cokolwiek odczuł. I jakby zbladł, ale to prawdopodobnie przez cienie, które pojawiły mu się pod oczami po tej nocy. Wyglądał jak panda w ostatecznym stadium depresji i to w żadnym stopniu nie był komplement. Emanował najwyraźniej tak negatywną energią, że Leopold ledwie wszedł do kuchni, a już przysunął stojący na blacie kuchennym ametyst bliżej Juliusza i rzucił coś o tym, że ten kryształ absorbuje złe wibracje. A potem uniósł brew, niemo pytając go o to, czy to przez odwagę od jaspisu czy wpłynął na Ciebie Saturn w koniukcji z Uranem, Euzebiuszu?. Chłopak odpowiedział mu przeciągłym mrugnięciem i kiwnięciem głowy mówiącym mniej więcej tyle co może trochę za bardzo dałem się ponieść odwadze, nie mam pojęcia co jest z tymi planetami, ale ja psorowi wierzę w temacie. Arkuszewska spojrzała na nich, jakby właśnie zaczęli rozmawiać po mandaryńsku, a potem uznała, że ona też przecież złapała z nim wspólny język, więc jej ojciec tym bardziej mógł to zrobić.

— Dziś piątek, tak?

— Mhm, a pojutrze wyjeżdżamy, pamiętasz, Euzebiuszu?

— Nie jestem aż tak zmulony, pamiętam.

— A właśnie, zgubiłeś chyba gdzieś Antoniego, młody. Przecież zawsze schodziliście razem.

— Tak. Chyba. Nie wiem.

Szczątkowa i chwiejna odpowiedź Juliusza podziałała na nie do końca rozbudzony jeszcze umysł studentki jak kubeł zimnego zrozumienia, co musiało doprowadzić wieszcza do obecnego stanu. Adam. Od samego rana młodszy poeta nie odezwał się ani słowem na jego temat, a kiedy przechodziła obok otwartych drzwi do pokoju gościnnego, zauważyła że koc i poduszki były jakkolwiek zmięte tylko po jednej stronie, na tej na której prawdopodobnie spał Słowacki. No i sam fakt nagłego przygaszenia błysku w sarnich oczach, to musiało być coś dosyć poważnego. Musieli pokłócić się intensywniej niż zwykle. A to nie zwiastowało nic dobrego.

— Może jeszcze się pojawi, prawda? Świetnie zna się na Słowackim, da się z nim podyskutować na temat jego dzieł. On je czyta na dobranoc czy jak?

𝐂𝐀𝐃𝐀𝐕𝐄𝐑𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz