| aby dowiedzieć się, jak wygnano poetów z wawelu

2.4K 133 180
                                    

Pan poeta siedział na własnym grobie, krzyżując nogi i nie rejestrując jeszcze obserwującej go czujnie pary niebieskoszarych oczu. Brodę podpierał dłońmi w geście swobodnego znużenia, powieki przymknął nieznacznie, a usta wydął leciutko, najwyraźniej się nad czymś zamyślając. Gęste, ciemne loki falowały nieznacznie, jak pod wpływem morskiej bryzy, tak samo jak bufiaste rękawy białej, lnianej koszuli z charakterystycznym kołnierzem. W krypcie panowała nocna cisza, tylko z zewnątrz regularnie dochodziły subtelne odgłosy nadal żyjącego o tej porze Krakowa. Jednak, już za chwilę błogi stan rzeczy miał ulec gruntownemu zachwianiu, właśnie za sprawą właściciela bystrych, niebieskoszarych oczu.

— Myślałem, że już wcale tu nie wracasz, Juliuszu. Dzień dobry.

Rzeczony Juliusz (klnąc, ironicznie, w duchu) nie zaszczycił drugiej zjawy dłuższym spojrzeniem, jedynie pobieżnie oceniając jak tamten się zmienił. Nie zmienił się, rzecz jasna, prawie wcale — bo i jak mógłby to zrobić po śmierci? Tak jak i u niego samego, jasnobrązowe przydługie włosy i dolne krawędzie długiego płaszcza, targał niewidzialny wiatr. Czyli przybysz utknął w wyglądzie dwudziestoczterolatka, który dopiero co wydał swoje "Ballady i romanse". Prawdopodobnie taka była zasada, jeżeli chodzi o twórców; on sam wyglądał na swoje dwadzieścia jeden lat, tak jak wtedy kiedy "Hugo" ukazał się drukiem. Bezimiennie, ale jednak był autorem.

— Czasem trzeba.

— Czasem? Ostatnio byłeś tutaj w latach... Dziewięćdziesiątych? No wiesz, kiedy wszyscy ekscytowali się tym całym NATO. Dziewięćdziesiąty siódmy, o!

— Wpadałbyś na mnie częściej, gdyby nie to że wolisz przesiadywać na cokole swojego pomnika. To idiotyzm, Adamie, szczerze mówiąc. I pretensjonalny narcyzm.

Adam prychnął urażony, zakładając ręce na piersi. To wcale nie tak, że spędzał tam całkiem sporo swojego czasu. No dobra, faktycznie mógł czasem trochę tam siedzieć, podziwiać te nieco (tylko nieco!) wyidealizowane rysy, napis mówiący wyraźnie o tym, że Polska nadal o nim pamięta, pewne uznanie na twarzach przechodzących gapiów...

— Fakt, narcyzm to Twoja mocniejsza strona.

— I Ty masz czelność zastanawiać się, czemu wolę mój grobowiec, kiedy Cię tu nie ma?

— Nasz grobowiec.

— Moją połowę grobowca. Spójrz, ja leżę tutaj, a Ty tam. Można zrobić granicę.

Żeby podkreślić wagę swoich słów, ostentacyjnie położył się na płycie nagrobnej, przeciągając się przy tym. Zaraz po tym uniósł jednak kędzierzawą głowę, wracając spojrzeniem sarnich oczu w stronę rywala. Nadal nic nie odparował, a to mogło znaczyć tylko dwie rzeczy. Albo Juliusz wygrał tą rundę, albo tamten obmyślał coś wielkiego.

— Fakt. Ale, to Krypta Wieszczów! Nie krypta Wieszcza Juliusza Słowackiego herbu Leliwa. Wieszczów. Liczba mnoga. A więc, nasz grobowiec. Nawet z granicą pośrodku.

— To gejowe.

— Czyli jednak używasz slangu! Tylko czemu brytyjskiego, z końcówki dziewiętnastego wieku i spolszczonego? Aczkolwiek, doceniam Twoją radość.

— Adamie, jesteś prawdziwym boomerem.

— Co?

— Stary jesteś.

— Jestem martwy krócej niż Ty!

— Lepiej się trzymam!

— Mam tu pomnik!

— Mnie ludzie lubią bardziej!

— A mi dali podobiznę na sarkofagu!

— A ja wydałem coś swojego jak byłem młodszy niż Ty!

𝐂𝐀𝐃𝐀𝐕𝐄𝐑𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz