| aby podejrzane rytuały nadzorował ktoś odpowiedzialny

973 93 70
                                    

— Panie Mickiewicz? Wygląda pan jak trup. Wie pan, cóż to za człowiek? Umarły*, i tak dalej. Znaczy, teraz pan żyje i wszystko, ale chodzi bardziej o metaforę, i tak dalej. Spał pan chociaż trochę?

Pan Mickiewicz rozkleił powieki leniwie, spoglądając najpierw na kubek kawy stojącej przed nim, następnie na nietknięte tosty na talerzu obok, żeby w końcu utkwić mętny wzrok w twarzy Cypriana, oderwanego chwilowo od przygotowywania sernika, ciasta z owocami, czy co jeszcze mógł tam przygotowywać. Może gdyby był nieco mniej zezgonowany, zauważyłby foremki do babeczek. Chociaż, z jego wiedzą kulinarną która ograniczała się do przepisu na bigos, nie wiadomo czy byłaby to wartościowa poszlaka. Co najciekawsze, to skomplikowane danie potrafił przygotować bez problemu, jednak gdyby miał zrobić zwyczajne schabowe… Kuchnia spłonęłaby. W najlepszym wypadku.

— Tak, tak. Dawno nie spałem, to tyle.

Technicznie rzecz biorąc, nie skłamał. Spał trochę, ale zdecydowaną większość czasu spędził na bezproduktywnym wpatrywaniu się w sufit. Udało mu się odpłynąć dopiero na godzinę, dwie przed wschodem słońca, a później obudził go Boeuf Stroganov II. Kiedy nagle na jego piersi pojawił się kosmaty ciężar, w pierwszym odruchu wziął go za słowiańskiego demona chcącego mu ukraść oddech, ale potem otworzył oczy i poczuł wilgotny nosek kota na swoim własnym. A potem usłyszał rozdzierające miauknięcie. W obawie, żeby nikogo nie obudzić o tej nieludzkiej porze, złapał zwierzaka i zaniósł do kuchni, gdzie stała wciąż pełna miseczka z karmą. Na jego szczęście, futrzak zajął się jedzeniem, aby następnie wrócić do spania. W tym momencie, Adam naprawdę ucieszył się z tego, że miał rękę do zwierząt. Kiedyś trzymał w domu nawet orła; a teraz miałby sobie nie radzić ze zwyczajnym kocurem? Nie bądźmy śmieszni.

Resztę poranka spędził, śpiąc tym lekkim rodzajem snu, który nie dość że nie da ci wypocząć tak jak trzeba, to jeszcze nie do końca docierają do ciebie bodźce z zewnątrz i przez to przesypiasz budziki. Tragiczna sprawa. Na śniadanie, zrobione wspaniałomyślnie przez Cypriana (skąd on miał na to tyle energii?), zwlókł się parę minut po dziewiątej. Dosłownie się zwlókł.

— O, okej. W sensie, to zrozumiałe. Możemy dzisiaj zacząć próbować z powrotem do duchowości? Mam pomysły! Wypisałem je nawet na kartce! Chce pan przeczytać po śniadaniu, panie Mickiewicz?

— Możesz mi przecież mówić po imieniu.

— Jasna sprawa, panie Mickiewicz!

Gdyby Adam nie był z natury takim miłym optymistą, załamałby się teraz nerwowo, a tak tylko wzruszył ramionami i wgryzł się w tosta. Po chwili uświadomił sobie jednak, że w pomieszczeniu prawdopodobnie powinien znaleźć się ktoś jeszcze poza nim, Cyprianem i Boeufem Stroganovem II, który tak czy tak był bardziej zaabsorbowany ćmą siedzącą na suficie niż nimi dwoma. Czasami jego spostrzegawczość sama go zaskakiwała.

— Cypek? Gdzie jest reszta?

— O KURTKA, PANMICKIEWICZZDROBNIŁMOJEIMIĘ JEJU.

— … mogę już tego nie robić.

— Nie, nie, nie, to po prostu fanboy, luzik.

— Czyli dobrze?

— Aha, to dobra rzecz, pan się nie martwi. A reszta, to cóż. Jest poniedziałek, więc Ludwika pracuje w wakacje w takiej jednej fajnej kawiarni na Kleparzu i wróci po osiemnastej bo wzięła dwie zmiany, a pan Słowacki pewnie wciąż szykuje się na śniadanie. Wie pan, to przecież dandys. Minął się pan z nim przecież w łazience.

Faktycznie, kiedy wytężył nieco umysł, takie coś miało miejsce. Bardzo możliwym było również to, że na "rany, wyglądasz tragicznie" Juliusza odpowiedział mało przytomnym "ty też, dzień dobry" albo czymś w tym rodzaju. O cholibka. Gdy wytężył umysł jeszcze bardziej, dotarło do niego że faktycznie tak było. W sumie, mówi się trudno. Tak czy tak był teraz naczelnym człowiekiem od dogryzania Słowackiemu (w uprzejmy sposób, rzecz jasna). Musiał trzymać poziom. I był w tym mistrzem — nie, żeby popadać w samozachwyt, no co wy.

𝐂𝐀𝐃𝐀𝐕𝐄𝐑𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz