Pan poeta siedział na własnym grobie, krzyżując nogi i nie rejestrując jeszcze obserwującej go czujnie pary niebieskoszarych oczu. Brodę podpierał dłońmi w geście swobodnego znużenia, powieki przymknął nieznacznie, a usta wydął leciutko, najwyraźniej się nad czymś zamyślając. Gęste, ciemne loki falowały nieznacznie, jak pod wpływem morskiej bryzy, tak samo jak bufiaste rękawy białej, lnianej koszuli z charakterystycznym kołnierzem. W krypcie panowała nocna cisza, tylko z zewnątrz regularnie dochodziły subtelne odgłosy nadal żyjącego o tej porze Krakowa. Jednak, już za chwilę błogi stan rzeczy miał ulec gruntownemu zachwianiu, właśnie za sprawą właściciela bystrych, niebieskoszarych oczu.
— Myślałem, że już wcale tu nie wracasz, Juliuszu. Dzień dobry.
Rzeczony Juliusz (klnąc, ironicznie, w duchu) nie zaszczycił drugiej zjawy dłuższym spojrzeniem. Nie ukrywajmy, że tak idiotyczny żart w żadnym wypadku nie był w stanie go rozbawić, nawet jeżeli rzucił nim sam Pierwszy Wieszcz. I to absolutnie nie przez ten przejaw poczucia humoru kąciki malinowych ust unosiły się praktycznie same. Pomówienia.
— Jesteś nieznośny, Adam. A Twoje żarty nadal nie mają polotu.
Mickiewicz teatralnie przewrócił oczami, po czym zbliżył się do Słowackiego. Nachylił się w jego stronę z delikatnym uśmieszkiem, który nie mógł zwiastować niczego dobrego.
— Julek, wiesz jak się nazywa kot złomiarza?
— No?
— Puszek.
Adam parsknął śmiechem i zaraz po tym poczuł dłoń Juliusza z impetem lądującą na jego potylicy, jak zwykle w tego typu sytuacjach. Młodszy poeta zeskoczył zgrabnie ze swojego sarkofagu i skrzyżował ręce na piersiach w geście mówiącym wyraźnie Adasiu mój drogi, ja wszystko rozumiem, ale chyba wolałem kiedy wybierałeś slang zamiast tych dziwnych sucharów. Adaś taktycznie postanowił zignorować jego pełne dezaprobaty spojrzenie.
— To niemożliwe, że w jednej chwili jesteś w stanie być spełnieniem moich marzeń, a w drugiej największym koszmarem mojego wysublimowanego poczucia humoru.
— Ja jestem zdania że cały czas jestem spełnieniem marzeń, tylko czasami po prostu pokazuję Ci, co teraz jest na czasie jak chodzi o żarty.
— Adam, jak Ty mnie czasem wkurzasz, to jest niemożliwe.
— Ładnie wyglądasz, kiedy się złościsz.
— Jak nie przestaniesz z tymi sucharami, to stanę się naprawdę przecudowny.
Po szybkiej kalkulacji wszystkich za i przeciw Mickiewicz postanowił porzucić dalsze próby oczarowania partnera swoim niebanalnym poczuciem humoru (i tak wiedział swoje; Juliusz z pewnością kochał jego żarty). Wzruszył lekko ramionami i z powrotem skierował wzrok na Słowackiego, który wydawał się nadzwyczaj ukontentowany takim obrotem sprawy. Uściślając, obrotem spraw bez perspektywy na załamujące go żarciki. Naprawdę, z perspektywy czasu przeklęty slang był wspaniałą rzeczą...
— Niedługo miną dwa miesiące od, no wiesz. Tej naszej drugiej śmierci. Masz ochotę na spacer? Co zaproponujesz Ty najpierw, potem mój pomnik, a na koniec możemy wpaść do Cypriana i Ludwiki. Może ta Klara też tam będzie? Wydawała się miła.
— Zobaczymy, pewnie tak. Gdyby Boeuf Stroganov II nie patrzył na nas za każdym razem tak, jakby potrafił wyczuwać duchy, to byłoby po prostu wspaniale.
— Przesadzasz, Julek. To jak, zaczynamy już teraz? Tylko ostrzegam, Ty prowadzisz, bo nadal nie orientuję się w terenie poza pomnikiem i Wawelem.
— Z przyjemnością, Adamie. Co powiesz na park, w którym próbowałeś szukać wtedy jakichś demonów żeby odesłały nas do krypty?
— Ale to już nie było miłe.
Nos Adama zmarszczył się lekko, ale on sam nie mógł powstrzymać uśmieszku cisnącego mu się na usta. Nie odmawia się przecież, kiedy zdrowa porcja nostalgii woła, prawda? Zamiast kontynuować polemikę bez chwili zwłoki, po raz kolejny dzisiaj zmniejszył dystans między nim a Juliuszem, oferując mu zgięte w łokciu ramię. Oczywistym więc było, że kiedy Słowacki już się go uczepi, oprze też kedzierzawą głowę na jego ramieniu. Prawie mógł poczuć szałwiowy aromat — przeklęty brak zwyczajnego zapachu w duchowych realiach!
— Do narzekania na moje suchary pierwszy, ale do wieszania się na mnie to tym bardziej, nieprawdaż?
Usłyszał przesadzone prychnięcie swojego partnera i nie mógł się powstrzymać od dłuższego spojrzenia w jego stronę, kiedy przechodzili akurat dłuższym, prostym korytarzem. Cerę miał lekko przyrumienioną, ale wciąż bladą, pasma włosów może nieznacznie dłuższe niż przedtem, ale teraz falujące subtelnie na nieistniejącym wietrze i pobłyskujące prawie niewidocznie w ciemności ciemne oczy. Żywy, martwy, czy cokolwiek pomiędzy - zawsze wyglądał wspaniale. I w tej chwili Mickiewicz uświadomił sobie, po raz kolejny z resztą, że wpadł po uszy. Korzystając z tego, że drugi wieszcz nadal był zwrócony do niego profilem, złożył krótki pocałunek na wiadomym pieprzyku zdobiącym kość policzkową Juliusza.
— Julek?
— Nawet się nie waż proponować mi kolejnego nocowania przy swoim pomniku, złotko.
Adam westchnął tylko z rezygnacją. Zawsze było warto spróbować, prawda?
[A/N] namiastka epilogu jest, będą tu jeszcze jakieś podziękowania or whatevs, idk, zawsze byłem noga z takich rzeczy
peace n love homies ✌🏻
CZYTASZ
𝐂𝐀𝐃𝐀𝐕𝐄𝐑𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧
Ficción histórica━ adam mickiewicz × juliusz słowacki ━ zakończone ━ fluff w większości 30.07.2021 - #1 w #ocs 31.07.2021 - #1 w #juliusz 7.08.2021 - #1 w #wawel 12.12.2021 - #1 w #modernau 17.02.2022 - #1 w #adammickiewicz 13.03.2022 - #1 w #mickiewicz 29.09.2022...