W końcu szczerze się uśmiechnęłam. Słońce mocno padało na moją twarz. Słyszałam krzyki dzieci, głośne rozmowy między Sycylijczykami, szczekanie psów, trąbienie samochodów czy donośne odgłosy skuterów. W parku było wiele kolorowych kwiatów, krzewów i wielka fontanna. Sukienka delikatnie podwinęła mi się nieco wyżej. Podniosłam się i oparłam się na łokciach. Obserwowałam grającego Luce z Evą. Moja przyjaciółka z nas trzech miała jakiś talent piłkarski, jeśli można było tak to nazwać.
– Mamusiu! Widziałaś jak strzeliłem gola? – Luca cieszył się, podskakiwał. Eva dopadła go i podniosła, zakręciła wokół siebie.
– Widziałam smyku – położyłam ręce na moim już dość dużym brzuchu. Nie mogłam już ukrywać, że byłam w ciąży.
Byłam szczerze szczęśliwa. Choć bałam się o każdy dzień. Miałam
nadzieję, że spokój był nam dany na dłuższy czas.Inga kopnęła piłkę w krzaki. Spojrzała się na mnie maślanymi oczami, lekko się uśmiechnęła. Pokręciłam głową ze śmiechem. Domyślałam się o co jej chodziło.
Wstałam, ale robiło mi to coraz więcej problemów niż z początku. Choć brzuszek nie był nie wiadomo jak wielki, ale na pewno większy od ciąży z jednym dzieckiem. Obejrzałam się za ochroniarzem, który spacerował bliżej mojego syna.
Byłam pewna, że miał oczy dookoła głowy. W końcu Riccardo, by go nie wziął, gdyby był kiepski. Wiedziałam, że był gotów stracić życie, by nas obronić. Praca dla mojego partnera wymagała takiego poświęcenia, że mało kto, był gotowy na taką pracę. Chociaż
z tej pracy nie można było odejść. Była na zupełnie innych zasadach, a ja nawet nie wiedziałam czy chciałam wiedzieć na jakich. Żyłam spokojniej wiedziąc tylko tyle na ile musiałam. Mój wzok spoczął na miejscu, w którym ochroniarz trzymał broń. Starałam się nie myśleć, że ci ludzie mieli tyle krwi na rękach, ale czasem się nie dało. Obsługiwali się wszelaką bronią jak zawodowcy, jakby mieli to we krwi, jak maszyny do zabijania. A mężczyzna, który nimi kierował był moim przyszłym mężem.
Nigdy nie pomyślałabym, że moje życie będzie tak wyglądać. Nie pomyślałabym, że mój przyszły mąż, mężczyzna, z którym spędzę całą starość będzie capo. Szefem jednej z najniebezpieczniejszej organizacji przestępczej w całym kraju. Brzmiało jak fikcja, jednak było to prawdą.Ochroniarz zawiesił na mnie wzrok. Poprawiłam sukienkę, bo materiał źle się zgiął. Jego uwaga teraz zawiesiła się na mnie. Miałam ochotę odezwać niekoniecznie kulturalnie, ale nie chciałam go denerwować. Gdyby mogli chodziliby za mną i do łazienki, ale Rick kategoryczne im tego zabronił. Był bardzo zaborczy i zazdrosny. Denerwowało mnie to, starałam się jakoś na niego wpłynąć, ale cóż, tego już się w nim zmienić nie dało.
Zajrzałam za krzak, za którym miała leżeć piłka. Cofnęłam się, gdy zobaczyłam kilka centymetrów od siebie kobietę.
Patrzyła się na mnie z pogardą w oczach. Chwyciłam szybko piłkę, miałam iść, gdy poczułam jej dłoń na swoim ramieniu. Była mocno zniszczona. Na włosach miała chustę. Jej letnia, brązowa sukienka sięgała do ziemi. Na szyi miałe wiele kolorowych korali. Zdjęłam jej rękę od razu.– Uciekaj – wyszeptała. Miałam wrażenie, że mi się przesłyszało. Spojrzałam na nią. Jeśli chciała mnie zabić zrobiłaby to teraz, a nie czekała, by mnie poinformować.
– Przepraszam, chyba się przesłyszałam – wyszeptałam cicho. Nawiedzona, stara, jędza.
Pokręciłam głową, gdy miałam już iść poczułam na swoim ramieniu jej rękę. Automatycznie dostałam gęsią skórkę, a mnie całą oblał strach.
Zdjęłam jej rękę najszybciej jak umiałam. Miałam ochotę krzyczeć, ale domyślałam się jakby się to dla niej skończyło. Zabiłby ją albo Federico, mój ochroniarz albo mój narzeczony. Nie chciałam skazywać jej na śmierć, póki co nic mi nie zrobiła
Wiedziałam, że z każdą płynącą minutą ochroniarz się niecierpliwił. Domyślałam się, że za chwilę zacznie mnie szukać.
CZYTASZ
Miłość Diabła - [Zakończone]
RomanceOlivia budzi się w szpitalu w Tokio. Nie wie kto ją uprowadził. Nie ma bladego pojęcia co z jej synym, Lucą. Kto stoi za zemstą? Nie wierzy, że mógł to być ojciec Carla. Kobieta wie, że starszy mężczyzna o lasce nie skrzywdziłby nawet muchy. Nadzie...