Przez tydzień zapamiętałam kiedy do mojej sali wchodzi pielęgniarka, która jako jedyna może mi pomóc. Gdy weszła do sali od razu poczułam ulgę. To ta sama kobieta, która bez żadnego problemu powiedziała mi w jakim mieście się znajdujemy. Zmienia mi opatrunek, mierzy temperaturę, ciśnienie i aplikuje kroplówkę.
– Jak się Pani czuje? – zagaduje miło. Dobrze wie, że fizycznie nie czuję się najgorzej dzięki lekom, a psychicznie czuję się gorzej niż źle. Przekręcam się na plecy, by obserwować poczynania pielęgniarki. Dochodzi ósma, a ja znowu nie spałam prawie całą nos. Rozmyślałam dokładnie plan, jak się wydostać. Tylko dalej nie wiem jak ominąć ochronę pilnujących drzwi. Łazienkę mam tuż obok, więc plan z wyjściem odpada. Mogłabym poprosić pielęgniarkę, by jakoś odcięgnęła od drzwi tych napakowanych i uzbrojonych po same zęby ludzi. Jednak jak na razie nie jest to odpowiedni moment. Dalej jestem zbyt słaba, by biec.
– Mogłaby pomóc mi Pani dojść do łazienki? – pytam szepcząc. Plecy bolą mnie niemiłosiernie. Z tego co wiem nic nie zrobiłam sobie w kręgosłup, ale jak prowadzę teraz leżący tryb życia to nie dziwota, że bolą mnie plecy.
– Już już – przybiega w moją stronę. Pomaga mi się podnieść do pozycji siedzącej. Marszczę brwi od bólu.
– Da Pani radę, spokojnie – motywuje mnie. Wstaję łapiąc się za plecy.
– Czy moje dziecko żyje? – zadaje pytanie prosto z mostu. Muszę poznać odpowiedź. Kobieta patrzy się na mnie i lekko uśmiecha.
– Żyje, ale nie może się Pani przemęczać. Grozi to poronieniem – ulga jaką czuję jest niewyobrażalna. Płaczę ze szczęścia. Kobieta wystawia do mnie ręce, a ja nie myśląc przytulam się do niej.
– Wiem pani, że nie jestem tu z własnej woli? – pytam przez łzy.
– Wiem. Pracuje w tym szpitalu odkąd pamiętam. To prywatna klinika i płaci się tu krocie. Nie raz mieliśmy tu różnych polityków czy gangsterów. Pomogę Ci dziecko jak tylko będę mogła – wzdycham.
– Muszę zadzwonić, proszę – niemal błagam. Kobieta przytakuje i prowadzi mnie do łazienki. Rozglądam się w poszukiwaniu kamer. Nie wiadomo co mogło temu wariatowi strzelić do głowy.
– Nie montowali tu nic, więc nie ma podsłuchu – przytakuje. Łazienka jest bardzo luksusowa jak na szpitalną. Chociaż jest tu zbyt biało.
Kobieta podaje mi dość starą komórkę. Wybieram numer, który nigdy nie wyjdzie mi z głowy. Błagam, by Riccardo odebrał. Pod koniec połączenia odbiera.
– Halo, słucham – po drugiej stronie nie słyszę głos Ricka, ale Doriano.
– Halo, Doriano z tej strony Olivia – oddycham nerwowo.
– Gdzie ty jest?! – słyszę jego zdenerwowany głos.
– W jakimś szpitalu prywatnym w Tokio nie wiem. Co się stało? Czemu Riccardo nie odebrał?
– Mamy z nim mały problem – miesza się.
– Problem?
– Chciał się zabić, ale najwyraźniej nie mógł. Za to zdemolował cały gabinet i sypialnie – wzdycham. Riccardo chciał się zabić.
– Co robi teraz?
– Upija się w piwnicy – Co on tam robi.
– Możesz mi go szybko pogadać? Nie mam za dużo czasu.
– Postaram się, poczekaj – słyszę jak szybko wychodzi z jakiegoś pomieszczenia.
– Jesteście w Palermo?
– Tak. Ludzie powoli burzyli się, że Riccardo nie jest na miejscu
– Rozumiem. Co z Lucą?
– Właśnie. Tego jeszcze nie wiemy – wzdycham. Jeśli coś mu się stanie rozjebie tych zasranych ludzi, którzy za tym wszystkim stoją. Nie będę przejmować się tym, że mam kogoś krew na rękach.
– Może ja powinnam dać im się złapać? Wtedy na pewno mnie do niego specjalnie zaprowadzą.
– No co ty ochujałaś? Będą mieć dwa asy w rękawie. To zbyt niebezpieczne.
– Trzy – poprawiam go z uśmiechem.
– Ono żyje? – przytakuje. Pielęgniarka macha ręką, bym się pośpieszyła. Uspokajam ją.
- Masz tego swojego rycerza na białym koniu – wzdycha.
– Rick – szepcze.
– Kochanie – rozczulam się, ale to nie jest miejsce i czas na wyznawanie sobie miłości.
– Żyje. Musisz się pośpieszyć nie wiem ile czasu tu będę. Nasze dziecko też żyje. Doriano wszystko Ci powie. W razie czego dzwoń na ten numer. Myślę, że Pani pielęgniarka wszystko Ci powie. Kocham cię. Muszę kończyć – rozłączam się jak najszybciej. Z pomocą pielęgniarki wchodzę na łóżko.
Nagle drzwi się otwierają. Ze złą miną jeden z ochroniarzy wchodzi. Najwyraźniej wszystko było za długie.
– Proszę wychodzić – sapie. Przewracam oczami na co pani pielęgniarka cicho się śmieje.
– Już wychodzę – wychodzi razem z ochroniarzem. Mam nadzieję, że to nie jest żadna pułapka, ale najważniejsze jest to, że Riccardo będzie wiedział gdzie jestem. Teraz mam szansę na wydostanie się stąd.
Nagle słyszę krzyki i wrzaski na korytarzu. Samodzielnie, ślamazarnie wstaję z łóżka z wielkim bólem. Za pomocą kul kuśtykam do drzwi. Gdy widzę ciało pielęgniarki leżące z kulą w głowie na środku korytarza robi mi się niedobrze. Pielęgniarka, dzięki której udało mi się zadzwonić do Riccardo podbiega do mnie z przestraszonym wzrokiem i niemal wpycha mnie do środka sali.
– Nie wychylaj się, kochanie – szepcze.
– Co się stało? – pytam a w głowie dalej mam obraz zabitej pielęgniarki.
– Pielęgniarka wyrwała z dłoni broń facetowi, który pilnuje twoich drzwi i strzeliła sobie w głowę. Miała depresję. Spokojnie. Idź połóż się. Staraj się o tym nie myśleć. Dobrze?
– Dobrze – kiwam głową.
– Muszę wyjść – mówi szybko i wychodzi. Słyszę jak moje drzwi zostają zamknięte na klucz. Najwyraźniej pracownicy nie chcą, by pacjenci widzieli aż tak makabryczny widok. Wypuszczam nerwowo powietrze i kręce głową niedowierzając. Robi mi się słabo. Opadam na krzesło. Jestem tu już dwa tygodnie, jeśli dobrze mi się wydaje, więc jestem w ósmym tygodniu ciąży i nie zamierzam tego przerywać.
O kulach idę uchylić okno i zaczerpnąć powietrza. Ten dzień był przełomowy. Mam nadzieję, że w jak najkrótszym czasie uda mi się stąd wydostać. Czy to samej czy za pomocą Riccardo.Wierzę, że jeszcze będziemy szczęśliwi.
---------------------------------------------------
Także Olivia dała radę. Jest silną babką i udało jej się przetrzymać ciążę. 🥰
CZYTASZ
Miłość Diabła - [Zakończone]
RomansaOlivia budzi się w szpitalu w Tokio. Nie wie kto ją uprowadził. Nie ma bladego pojęcia co z jej synym, Lucą. Kto stoi za zemstą? Nie wierzy, że mógł to być ojciec Carla. Kobieta wie, że starszy mężczyzna o lasce nie skrzywdziłby nawet muchy. Nadzie...