Rozdział XIII

934 69 9
                                    

                W leniwy, poniedziałkowy poranek na samym początku marca, Aurora znalazła się pośród zmęczonych, szarych uczniów spożywających swój pierwszy tego dnia posiłek. Trzymała w chłodnych, zbyt kościstych oraz żylastych dłoniach filiżankę z zimną już kawą, która podobnież miała postawić ją na nogi. Niestety, zbyt duża dawka Eliksiru Nasennego, jaki zażyła zeszłego wieczoru wystarczająco dobrze postarała się o zrujnowanie czarownicy całego dnia. Zbyt duży łyk, a niemal nie zbudziła się o odpowiedniej godzinie i przeklinała w głowie swoją własną bezmyślność. Czuła się szara, nieobecna wśród głośnych rozmów. Szum głosów przytłaczał ją i sprawiał, że czuła się obco we własnej skórze. Chłód stał się boleśnie wszechogarniający, a ból głowy zbyt intensywny, aby była w stanie ułożyć składną, poważną myśl.

— Sullivan, wstawaj.

Zmarszczyła brązowe brwi, zaskoczona znajomym głosem z typowym dla niego, władczym tonem. Odłożyła filiżankę na spodek i uniosła głowę, by odwrócić się i ujrzeć niemal czarne oczy wybijające się na tle bladej jak tegoroczny śnieg, ostrej twarzy Toma Riddle.

Pardon?

Nie była w stanie przypomnieć sobie ostatniego momentu, gdy zamienili ze sobą słowo. Było to najpewniej w trakcie kolacji u Slughorna, lecz poza tym unikali się. Nie patrzyli w swoim kierunku, a to raczej Aurora starała się zapomnieć o obecności Toma w swoim życiu. Mimo tego bezustannie potrafiła wyczuć na sobie jego natarczywy, palący wzrok. Szczególnie na zajęciach z Eliksirów, gdy to drugi Prefekt Naczelny uważnie obserwował każdy jej ruch, każde uniesienie dłoni oraz zerknięcie w kierunku otwartej książki. Zastanawiało ją to, czy w ogóle odnajdował czas na wykonanie własnego wywaru.

— To nie było pytanie, ani prośba — zaznaczył twardym tonem, ignorując uczniów posyłających dwójce ciekawskie, podejrzliwe spojrzenia. — Idziemy.

Gdyby mogła, wyjęłaby różdżkę aby posłać w stronę chłopaka śmiertelną klątwę tu i teraz. Przekonała się już, iż otrucie Riddle'a było zbyt trudne do wykonania, a wizja spędzenia dożywocia w Azkabanie zamieszkała już na stałe w głowie Sullivan. Myśl ta nie była już nawet straszna, a zbyt przewidywalna oraz znajoma.

Poddała się. Nieważne czego chciał Ślizgon, miała zamiar w krótkim czasie uporać się z tym aby następnie skierować się spokojnie na swoje zajęcia. Był początek dnia, Riddle również miał pojawić się na lekcjach z samego rana, dlatego też nie powinien chcieć zająć dziewczynie zbyt dużo czasu. No chyba, że postanowił uciąć sobie krótką przerwę na długo wyczekiwany mord tuż przed Transmutacją.

Wstała z niechęcią od stołu, utrzymując z czarnowłosym, wyższym chłopakiem intensywny kontakt wzrokowy. Ich spojrzenia ukazywały więcej niż tysiąc słów oraz wypełnione były całą gamą emocji. Z pozoru Riddle wydawał się opanowanym czarodziejem, do póki ktoś nie ujrzał jego prawdziwej twarzy oraz nie odczuł jej na własnej skórze. Wtedy maska opadała, a wszystko stawało się jasne; on nie był opanowany, a skrycie wypełniony nienawiścią wobec wszystkiego, co się ruszało. Wymalowane to było w oczach Toma, ze spojrzeniem ostrych jak brzytwa oczu. Pozornie posiadały ciepłą barwę gorzkiej czekolady, lecz momentami stawały się niebezpiecznie czarne. Jak pustka, która musiała zdominować jego zimne serce, służące tylko i wyłącznie jako chłodny, nic nieznaczący organ pompujący krew. Wyprany z wszelkiej symboliki głoszącej o zdolności do miłowania drugiego człowieka.

Jedyne, co Riddle był w stanie miłować to potęga oraz śmierć drugiego czarodzieja o mugolskim, brudnym pochodzeniu.

Gdy tylko wyprostowała się i odeszła od ławki, zakładając na ramię swoją torbę wypełnioną po brzegi książkami, czarnowłosy uczeń złapał Aurorę za przedramię zbyt silnym chwytem, wprawiając ją w ból.

Bogowie • Tom Marvolo RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz