W leniwy, poniedziałkowy poranek na samym początku marca, Aurora znalazła się pośród zmęczonych, szarych uczniów spożywających swój pierwszy tego dnia posiłek. Trzymała w chłodnych, zbyt kościstych oraz żylastych dłoniach filiżankę z zimną już kawą, która podobnież miała postawić ją na nogi. Niestety, zbyt duża dawka Eliksiru Nasennego, jaki zażyła zeszłego wieczoru wystarczająco dobrze postarała się o zrujnowanie czarownicy całego dnia. Zbyt duży łyk, a niemal nie zbudziła się o odpowiedniej godzinie i przeklinała w głowie swoją własną bezmyślność. Czuła się szara, nieobecna wśród głośnych rozmów. Szum głosów przytłaczał ją i sprawiał, że czuła się obco we własnej skórze. Chłód stał się boleśnie wszechogarniający, a ból głowy zbyt intensywny, aby była w stanie ułożyć składną, poważną myśl.
— Sullivan, wstawaj.
Zmarszczyła brązowe brwi, zaskoczona znajomym głosem z typowym dla niego, władczym tonem. Odłożyła filiżankę na spodek i uniosła głowę, by odwrócić się i ujrzeć niemal czarne oczy wybijające się na tle bladej jak tegoroczny śnieg, ostrej twarzy Toma Riddle.
— Pardon?
Nie była w stanie przypomnieć sobie ostatniego momentu, gdy zamienili ze sobą słowo. Było to najpewniej w trakcie kolacji u Slughorna, lecz poza tym unikali się. Nie patrzyli w swoim kierunku, a to raczej Aurora starała się zapomnieć o obecności Toma w swoim życiu. Mimo tego bezustannie potrafiła wyczuć na sobie jego natarczywy, palący wzrok. Szczególnie na zajęciach z Eliksirów, gdy to drugi Prefekt Naczelny uważnie obserwował każdy jej ruch, każde uniesienie dłoni oraz zerknięcie w kierunku otwartej książki. Zastanawiało ją to, czy w ogóle odnajdował czas na wykonanie własnego wywaru.
— To nie było pytanie, ani prośba — zaznaczył twardym tonem, ignorując uczniów posyłających dwójce ciekawskie, podejrzliwe spojrzenia. — Idziemy.
Gdyby mogła, wyjęłaby różdżkę aby posłać w stronę chłopaka śmiertelną klątwę tu i teraz. Przekonała się już, iż otrucie Riddle'a było zbyt trudne do wykonania, a wizja spędzenia dożywocia w Azkabanie zamieszkała już na stałe w głowie Sullivan. Myśl ta nie była już nawet straszna, a zbyt przewidywalna oraz znajoma.
Poddała się. Nieważne czego chciał Ślizgon, miała zamiar w krótkim czasie uporać się z tym aby następnie skierować się spokojnie na swoje zajęcia. Był początek dnia, Riddle również miał pojawić się na lekcjach z samego rana, dlatego też nie powinien chcieć zająć dziewczynie zbyt dużo czasu. No chyba, że postanowił uciąć sobie krótką przerwę na długo wyczekiwany mord tuż przed Transmutacją.
Wstała z niechęcią od stołu, utrzymując z czarnowłosym, wyższym chłopakiem intensywny kontakt wzrokowy. Ich spojrzenia ukazywały więcej niż tysiąc słów oraz wypełnione były całą gamą emocji. Z pozoru Riddle wydawał się opanowanym czarodziejem, do póki ktoś nie ujrzał jego prawdziwej twarzy oraz nie odczuł jej na własnej skórze. Wtedy maska opadała, a wszystko stawało się jasne; on nie był opanowany, a skrycie wypełniony nienawiścią wobec wszystkiego, co się ruszało. Wymalowane to było w oczach Toma, ze spojrzeniem ostrych jak brzytwa oczu. Pozornie posiadały ciepłą barwę gorzkiej czekolady, lecz momentami stawały się niebezpiecznie czarne. Jak pustka, która musiała zdominować jego zimne serce, służące tylko i wyłącznie jako chłodny, nic nieznaczący organ pompujący krew. Wyprany z wszelkiej symboliki głoszącej o zdolności do miłowania drugiego człowieka.
Jedyne, co Riddle był w stanie miłować to potęga oraz śmierć drugiego czarodzieja o mugolskim, brudnym pochodzeniu.
Gdy tylko wyprostowała się i odeszła od ławki, zakładając na ramię swoją torbę wypełnioną po brzegi książkami, czarnowłosy uczeń złapał Aurorę za przedramię zbyt silnym chwytem, wprawiając ją w ból.
CZYTASZ
Bogowie • Tom Marvolo Riddle
FanficW roku 1944, Hogwart mógł poszczycić się dwójką Prefektów Naczelnych, którzy byli najbardziej błyskotliwymi oraz inteligentnymi młodymi umysłami, jakich mury tego zamku od dawna nie widziały. Lecz mimo swej sławy jako zdolni uczniowie, skrywali w ś...