2. Pan elektryk i mały pożar

103 8 0
                                    

Liam nie mógł zasnąć. Nie dość, że po raz któryś w ciągu roku wylądował w szpitalu, to jeszcze wredna salowa odmówiła mu dodatkowej poduszki. Wiedział, że to niezdrowo spać z wysoką ułożoną głową, ale inaczej nie umiał. Pilota do łóżka też nie dostał. Teraz więc mógł tylko przekręcać się z boku na bok. Szpitala nawet w nocy nie spowijały całkowite ciemności, gdy przekręcał się na prawą stronę, mógł dojrzeć w słabej poświacie swojego sąsiada. A tego nie chciał, więc uparcie ignorował ścierpniętą lewą rękę i wgapiał się w żaluzje na całkowicie oszklonej wewnętrznej ścianie sali. Masowanie ręki tylko rozsyłało ciarki po reszcie ciała, więc w końcu musiał się obrócić. Drugi pacjent także nie spał. Leżał płasko na plecach i miał otwarte oczy. Jego białka wydawały się wręcz świecić na tle ciemnej skóry. Liam nie lubił murzynów. Gdy miał dwanaście lat, zaprzyjaźnił się z pewną mulatką. Chodzili razem nad rzekę. Gdy ojciec się o tym dowiedział, za kark zaprowadził go do samochodu i wywiózł do dzielnicy biedoty. Chwycił jego twarz w szorstką dłoń i skierował na jednego z mężczyzn. Był wielki i czarny, naprawdę czarny jak smoła. Białka jego wyłupiastych oczu były żółte i przekrwione, nos płaski, a zęby wielkie aż wypychające usta.

– Spójrz na jego pysk – mówił Benjamin do syna i owiewał jego twarz kwaśnym oddechem. – I na łapska. Z wierzchu czarne, a pod spodem białe. Wiesz, co ma taką mordę i takie łapy? No, wiesz?!

W oczach Liama zebrały się łzy, bo nie wiedział. Nie chciał, żeby ojciec znów go sprał. Jak wtedy, gdy przyłapał go na zabawie z Joshem i Tracy.

– Odpowiadaj, jak do ciebie mówię! – warknął ojciec, miażdżąc jego policzki w uścisku.

– Nie... wiem... – rozpłakał się Liam.

– Jak małpa, jak szympans! To zwierzęta. Nie są potomkami Adama i Ewy. Bóg stworzył ich, żeby służyli jego prawowitym dzieciom. Wiesz komu?!

Liam tylko zaprzeczył głową, wciąż patrząc na mężczyznę, krępowany przez ojca. Murzyn miał brudne, skłębione włosy. Flanelowa koszula była potargana, a spodnie ubrudzone zaschniętymi fekaliami.

– Tobie, Liam! – Ojciec boleśnie wbij chłopcu palec na wysokości serca. – Jesteś ich panem, a oni twoimi sługami. Nie kolegami, nie przyjaciółmi. Mają wypełniać twoje rozkazy.

– Ale... ale pastor Grant mówi, że wszyscy są dziećmi bożymi.

– Tak?! – zakrzyknął ojciec, ściskając mu twarz jeszcze mocniej. – To spójrz!

Benjamin wyciągnął za głowę swojego łkającego syna z samochodu i podszedł w stronę murzyna, siedzącego przed swoją zdezelowaną przyczepą.

– Ty! – Wskazał na niego i wyciągnął swój skórzany pas ze szlufek spodni. – Podejdź tu i uderz mojego syna dwadzieścia razy.

Czarnoskóry mężczyzna bez słowa podszedł i pas. Josh wyraźne czuł od niego mdły smród starego potu i przetrawionego alkoholu. I chyba kwaśny odór utlenionej krwi. Benjamin, wciąż trzymając Josha jedną ręką za głowę, drugą obsunął mu spodnie. Chłopiec mógł jeszcze zobaczyć, jak murzyn obnaża swoje wielkie, żółte zębiska, nim padł pierwszy raz. A potem drugi, trzeci i kolejny... Mężczyzna bił bez opamiętania, jakby chciał się wyżyć za wszystkie cierpienia, jakich doznał od białych. Josh wierzgał w stalowym uścisku ojca i krztusił się własnymi łzami. Co on niby zrobił temu mężczyźnie?! Nawet go nie znał! Dlaczego?!

– Dość! – Benjamin musiał powstrzymać mężczyznę, który popadł w amok. – Miejmy nadzieję, że zapamiętasz tę lekcję do końca życia, Liamie.

***

Nagły dźwięk wyrwał Liama ze snu na jawie. Dotknął jednego z policzków. Długo miał na nich opuchliznę tak jak na pośladkach. Blizny na nich nigdy do końca nie zniknęły. I ojciec skruszył mu jeden ząb.

Texas Brothers [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz