7. Biała przyczepa i czarny Cadillac

50 6 3
                                    

Brama składowiska zamknęła się za Santa Boy'em i Saszą, gdy niebo na moment przybrało kolor czerwony podczas zachodzenia słońca. Rockman wzruszył ramionami i bez słowa zaczął iść poboczem drogi. Sasza powlókł się za nim, skupiając uwagę na poruszaniu się mniej więcej prosto. Przyjechali do Amarillo późnym popołudniem, a potem pili z Jackiem Hetfieldem przez kilka godzin.

– I co robimy? – zdecydował się zapytać po chwili.

– Muszę się trochę przewietrzyć, żeby otrzeźwieć. Złapiemy stopa czy coś.

– A nie lepiej zadzwonić po taksówkę i jechać do jakiegoś motelu? – zaproponował Sasza.

– Ja pierdzielę – mruknął Santa. – Jołczysz jak stary dziad. Jak byłem w twoim wieku, to przejechałem od wschodniego wybrzeża do zachodniego, nie kupując ani jednego biletu.

Sasza westchnął w duchu. Czyli jednak przejmuje się swoimi czterdziestymi urodzinami, pomyślał. Pewnie teraz jak każdy gwiazdor z kryzysem wieku średniego będzie masowo zaliczał świeże mięso, żeby sobie udowodnić, że jeszcze może, a oni nadal chcą. Super.

– Będzie mi brakowało twojego deVille – rzucił, by zmienić temat.

– Ta? Niby czemu? – spytał Santa bez odwracania się w jego stronę.

– Pamiętasz, jak musieliśmy odebrać go z policyjnego parkingu, bo złapali cię, jak prowadziłeś po pijanemu? Uprawialiśmy wtedy seks w nim i znowu nas zgarnęli do aresztu.

– Pamiętam! Zrobiliśmy to w celi i znowu nas przyłapali. Wypuścili nas, bo gliniarz stwierdził, że inaczej będzie to jakiś zaklęty krąg. My się będziemy pieprzyć, oni nas przyłapywać i zamykać, my znów będziemy się pieprzyć i tak wkoło – parsknął Santa.

Sasza nie zdążył odpowiedzieć, bo został zmuszony do gwałtownego odskoczenia w bok. Chwycił się kurtki Santy, żeby nie upaść. Czerwony tir niemal go potrącił, gdy Sasza nieuważnie wszedł na jezdnię. Chyba był bardziej pijany, niż sądził.

– I jak chodzisz, ciulu?! – usłyszał jeszcze zza pleców.

– A ty co wyprawiasz? – spytał Santa tonem, jakby karcił dziecko. – Pijany jesteś?

– Może – mruknął Sasza, puszczając połę jego skórzanej kurtki i ją przygładzając.

– A może masz jedną nogę krótszą od drugiej? – Zaśmiał się muzyk.

– Super. Ja tu prawie umarłem, a ty sobie kpisz – obruszył się chłopak. – Byś jakąś pomoc zaproponował, a nie.

– I co? Może mam ci rękę podać? – zakpił rockman.

– No, chociażby!

Ku zaskoczeniu Saszy muzyk rzeczywiście wyciągnął do niego dłoń, której wnętrze było pokryte zgrubiałym naskórkiem od wieloletniego grania na gitarze. Chłopak chwycił ją niepewnie z przeświadczeniem, że jest to jakaś podpucha i muzyk będzie sobie z niego robił żarty. Ten jednak zacisnął swoje długie, szorstkie palce na jego i ruszył w drogę. Surrealistyczne odczucie tylko się wzmocniło, gdy zaczęli iść pod górę i Santa trochę go ciągnął. Mężczyzna nie skomentował nawet tego, jak bardzo Saszy pociła się dłoń.

– Ludzi się gapią – rzucił chłopak, aby odegnać własne zażenowanie.

– I co z tego? – odparł Santa Boy. – To pedały mogą brać ślub, a nie mogą trzymać się za ręce? I jak chcesz zagaić rozmowę, to powiedz coś, czego nie wiem.

Saszy przez ostatnie trzy lata zebrało się wiele taki rzeczy, ale nigdy nie miał zamiaru o nich mówić. Gdy przestał brać, przypomniał sobie, dlaczego w ogóle zaczął. Uczucia. Ścisnął tylko mocniej dłoń Santy Boy'a i dał mu się prowadzić. Już jutro zapewne wrócą do Austin, a on na swój materac w pokoju gościnnym. Santa Boy znów wpadnie w swój rytm chlania, grania i dupczenia, niekiedy nie zamieniając z nim ani jednego słowa przez cały dzień. A on jak ta szara mysz niezauważony przez nikogo będzie przemykał wzdłuż ścian.

Texas Brothers [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz