18. Bliźniacze embriony i jeden fiut

39 8 2
                                    

Santa Boy przysunął stopą krzesło, które stało przy stoliku obok. Starsza pani przy nim siedząca obrzuciła muzyka przestraszonym spojrzeniem, ale zaraz spuściła głowę i skupiła się na swojej herbacie. Wszyscy klienci szpitalnej kawiarni zaprzestali swoich dotychczasowych czynności i popatrzyli w stronę pary mężczyzn, gdy rozległ się pisk drewnianych nóg przesuwających się po parkiecie. Niezrażony niczym Santa Boy poklepał siedzenie i uśmiechnął się do stojącego w progu Matta. Ten przełknął, miał nadzieję, dyskretnie ślinę i kiwnął głową. Przy stoliku było tylko jedno wolne miejsce, więc postanowił nie przeszkadzać i po prostu udać się do domu, ale najwidoczniej Santa Boy miał względem niego inne plany.

- I jak? - spytał Sasza, gdy podeszli do stolika z Joshem.

- Dobrze - odparł chłopak i usiadł przy nim. - Chyba... Nie wiem.

Matt, chcąc nie chcąc, usiadł obok, czyli bliżej Santy Boy'a. Znów czuł podenerwowanie w jego towarzystwie, szczególnie że był tu także jego chłopak, partner, kochanek, czy kimkolwiek był szczupły mężczyzna, który patrzył teraz na niego z ukosa. Przecież nie mógł wiedzieć, myślał gorączkowo Matt. Boże, on sam chciałby nie wiedzieć. Chciałby tego nie czuć.

Sasza miał właśnie złożyć kondolencje, ale uprzedził go Santa Boy:

- Wyglądasz jak żywy trup, więc zaproponowałbym ci kawę, ale to gówno stąd jedynie by cię dobiło. Może herbaty?

- Tak, herbata byłaby w sam raz - odparł Matt, siląc się na uprzejmy uśmiech.

Popatrzył trochę pewniej na mężczyznę z wdzięcznością w oczach. Wreszcie ktoś się nad nim nie użalał. Wszyscy mówili mu, jaka to niepowetowana strata, że żal na pewno rozrywa mu serce, nie dając mu żadnego wyboru w tej kwestii. A on nie czuł niczego takiego. Czuł strach i ulgę, bo jego świat miał zostać napisany na nowo. I wzgardę wobec ojca. Bo Benjamin Hetfield był żałosny i był tchórzem.

Santa Boy kiwnął głową na Josha, a ten wstał i poszedł do baru złożyć zamówienie, odbierając jeszcze od mężczyzny banknot. Sasza rzucił muzykowi krótkie, karcące spojrzenie i na powrót przylepił uśmiech do twarzy.

- Kto by się spodziewał, że spotkamy się w takich okolicznościach? - Santa zmrużył oczy w uśmiechu. - Prawda, Matt?

- Nie sądziłem, że w ogóle się jeszcze spotkamy - przyznał chłopak. Był zaskoczony, że muzyk pamięta jego imię. I mile tym połechtany w jakiś sposób.

- Hm? Dlaczego? Przecież cię zaprosiłem na nagrania. Trochę to się przeciąga, ale startujemy lada dzień. - Santa wyciągnął z kieszeni wizytówkę i przesunął ją po blacie w stronę Matta. - Nagrywamy w Austin. Blisko uniwerku.

- To bardzo miłe - odparł Matt. - Ale teraz, cóż, wiele się zmieni. Nie sądzę, żebym miał czas na przyjemności. Muszę zając się rodziną, szkołą i firmą.

Był skonfundowany. Nie wiedział, co począć z tym, że ktoś poświęca mu tyle uwagi. Czuł się osaczony przez mężczyznę i jego pewny siebie krzywy uśmieszek.

- Myślę, że właśnie teraz potrzeba ci trochę oderwania od świata z grupką społecznych wykolejeńców. Popatrz na tych ludzi wokoło. - Santa Boy omiótł dłonią wnętrze kawiarni. - Wszyscy są smutni. Już w szkole ich tego uczono. Że mają być smutni. Robić coś, co każe im ktoś inny. Bo twoi poprzednicy też robili i ktoś po tobie też będzie to robił. Więc będziesz człowiekiem robiącym to, co należy i umrzesz smutny. I kiedy władzę nad twoim martwym, zimnym ciałem obejmie anarchia i entropia, w ostatnim przebłysku świadomości pojmiesz, że twoje bycie smutnym nie miało żadnego sensu. Bo teraz jesteś tu, trzy metry pod ziemią i wpieprzają się robaki. To jak, przyjdziesz?

Texas Brothers [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz