Rozdział 27: Gambit

65 5 5
                                    

Fei Fei otworzyła usta i z wrażenia wypuściła pędy bambusa na ziemię. Wyszła na polanę by zebrać bambus, nie spodziewała się, że zobaczy w oddali potężne mury stolicy. Panda większość życia spędziła w wiosce w górach, dla niej nawet Dolina Spokoju wydawała się nieco zbyt duża. Ile w takim razie mogło żyć zwierząt w stolicy? Tysiące? Dziesiątki tysięcy?

– Fei Fei, córeczko. Wszystko w porządku? – zawołał Li Shen.

– Tak, oczywiście tato – odrzekła. Podniosła leżące na ziemi pędy i ułamała ich jeszcze kilka. Li Shen podszedł do niej i także spojrzał na miasto poniżej.

– Nie wiem jak można żyć w takim miejscu – przyznał starszy panda. – Ciasno, brudno, każdy jest ściśnięty jak kury w tych swoich kurnikach.

– Życie w takim mieście raczej nie składa się z samych wad. Gdyby było inaczej, to czy nie było tam mniej zwierząt?

Li Shen skinął głową.

– Pewnie masz rację. Na wszystkie pierożki na świecie, wolałbym, żeby to miasto było mniejsze. Obawiam się, że ciężko będzie tam odnaleźć Małego Lotosa.

– Do pałacu Cesarza chyba łatwo będzie trafić.

– Jeśli sokoły rzeczywiście współpracują z cesarzem, wątpię by mój synek był teraz w pałacu – powiedział cicho, upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu. – No nic, wystarczy tego bambusa, wracajmy do naszego wuja – rzucił i mrugnął porozumiewawczo.

Fei Fei uśmiechnęła się. To był jej pomysł by udawać rodzinę. Mówili wszystkim, że wędrują do stolicy, by schorowany wujek mógł w ostatnich chwilach swojego życia zobaczyć piękny cesarski pałac, o którym tak wiele słyszał. Tym schorowanym wujem był oczywiście przybrany ojciec Po, który teraz smacznie pochrapywał na dorobionym przez Li Shena siedzisku. Spod kapelusza i koca wystawał tyko dziób, na pierwszy rzut oka nie dało się poznać gąsiora.

Oczywiście trudno było wytłumaczyć jakim cudem pan Ping mógł być wujkiem Li Shena, ale cóż... nie takie rodziny widziały już Chiny. Dobrze, że Zeng wrócił do Doliny Spokoju, inaczej cała maskarada byłaby jeszcze trudniejsza.

Li Shen i Fei Fei załadowali bambus do schowka w wózku pana Pinga. Mogli ruszać w dalszą drogę, mieli zapas jedzenia nawet na kilka dni, gdyby z jakiegoś powodu nie mogli zakupić niczego w mieście.

– Głośniej nie możecie tego ładować? – jęknął pan Ping. – To nie na moje schorowane uszy. Co mi strzeliło do głowy by udać się w podróż w takim wieku. Może gdybym miał kuzynów bardziej szanujących starsze zwierzęta, to byłoby lepiej, a tak... ahh szkoda strzępić dziób.

Fei Fei musiała przyznać, że gąsior wcielił się w swoją rolę doskonale.

– Przepraszam wujku. Na pocieszenie powiem, że już niedługo będziemy na miejscu.

– Tylko dalej do domu będzie wracać, nie jedźmy już lepiej.

– Jak to, naprawdę mamy zawracać? – powiedziała Panda.

Li Shen tylko przekręcił oczami.

– Zachowaj może te aktorskie popisy na prawdziwą publiczność. Tutaj nikogo nie ma poza nami.

Chwycił wózek z jedzeniem oraz panem Pingiem i zaczął go pchać przed sobą. Fei Fei poczuła się głupio, że tak łatwo dała się nabrać. Pan Ping uchylił rąbek kapelusza i odwrócił się zagniewany do Li Shena.

– Nigdy nie wiesz, czy ktoś nie patrzy. Idziemy ratować mojego syna, do diaska!

– Jeszcze nie wiadomo czy cokolwiek mu się st... – Panda nie miał szansy dokończyć.

Kung fu panda - Armia dziesięciu tysięcy demonówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz