Rozdział IV

105 12 1
                                    


Życie nie dla wszystkich bywało sprawiedliwe, można wręcz powiedzieć, że tylko nieliczni mogli liczyć na prawdziwe szczęście. Edward je poczuł, lecz zakończyło się tak, jak mieszkanie w raju dla Adama i Ewy. O ile pierwsi ludzie rzeczywiście zgrzeszyli, to w przypadku mężczyzny, jedyną jego winą było to, że pokochał kobietę, na którą nigdy nie powinien nawet spojrzeć. Teraz bramy raju były dla niego zamknięte. Był tam, w kaplicy Salzburskiej, gdy składała przysięgę wierności mężczyźnie, którego nie znała. Komuś, kto na upartego mógłby być jej ojcem. O księciu chodziły różne opinie, lecz na jego dworze ludzie zdawali się widzieć w nim ucieleśnienie jakiejś magicznej siły, herosa czy innego bóstwa. Oczywiście nie wszyscy mieli takie zdania, ale jako człowiek zakochany, pragnący nienawidzić rywala, z którym nie mógł stanąć do walki, jego umysł skupiał się wyłącznie na tych relacjach, które podburzały jego pewność siebie. Jednak było coś, co bruneta martwiło. Pierwsza noc nie jest niczym przyjemnym dla kobiety, wiedział o tym. Z rudowłosą tej granicy nigdy nie przekroczył, by w momencie sprzedania jej jakiemuś wysoko postawionemu człowiekowi nic jej nie zarzucono, ale jednak nie była całkiem niewinna.

Znała magię dotyku, ale nie był pewien, czy to dobrze. W końcu książę mógł być niechętny odważnej żonie albo, jak wielu mężczyzn, wziąć ją bez żadnego przygotowania. I tak też sądził, widząc skrawki jej ciała dziś rano. Wydawała się przez niego naznaczona, jak zwierzę z wypalonymi znakami własności. Noc poślubna powinna być czymś cudownym, ukoronowaniem miłości dwojga ludzi, wyczekiwanym przez miesiące narzeczeństwa. Powinna być poprzedzona wspólnymi chwilami wykradzionymi z wieczności, gdy udało się zakochanym uciec spod uważnego wzroku przyzwoitek. Rudowłosa jednak pozbawiona została szansy przeżycia tego wszystkiego, podobnie zresztą jak większość kobiet o błękitnej krwi. Dziewczynki często stawały się towarem, gwarantem cienkiego sojuszu, który był zrywany wraz ze śmiercią kobiety przy porodzie. Można powiedzieć, że było tak od zarania dziejów, a na pewno od czasów starożytnych. Nie powinien się tym oburzać, w końcu na tym był zbudowany świat. Większość ludzi nie mogła wybrać sobie małżonka, ale to nie było winą Edwarda, że pragnął więcej, niż kiedykolwiek mógł mieć. To wina Najwyższego, że człowiek był słaby, wystawiał go na próby, których nie mógł pokonać. Pozwalał przejść na moment przez bramy Edenu, by potem zrzucić go w czeluści piekieł ze świadomością, że nigdy nie osiągnie się prawdziwego szczęścia. Francuz wiedział, że jedyną osobą, która mogła uczynić go szczęśliwym, była księżna. Trudno mu było ją tak nazywać, nawet w myślach. Zawsze była księżniczką Jeanne, Annie, jego ogniem, pragnieniem, spokojem i najzwyczajniej w świecie miłością. Oczywiście miał świadomość tego, że prędzej czy później jakiś inny mężczyzna ją posiądzie. Mogli się kochać, ale nie miał odpowiedniej krwi, by starać się o jej rękę, lecz nie powinno to stać się tak wcześnie. Miała dopiero siedemnaście lat. Niektóre kobiety wychodziły w młodszym wieku za mąż, ale wciąż nie był to odpowiedni czas. Najgorsze było jeszcze to, że została wydana za kogoś tak od niej różnego... w końcu co może ją łączyć z mężczyzną prawie czterdziestoletnim? Może hiperbolizował, bo do tego wieku brakowało mu niemal pięciu lat, ale to nadal nic nie zmieniało. Wszystko ich różniło. Język, którym na co dzień się posługiwali, wychowanie, kultura. Wątpił, czy Annie odnajdzie w tym małżeństwie choćby spokój, podobnie jak wątpił, że zazna przy jego boku szczęścia. Chciał się nacieszyć towarzystwem ukochanej, póki jeszcze mąż jej nie złamał i nie zmienił, ale nie miał do tego prawa. Nie chciał jej na nic narażać, a posądzenie o zdradę było gorsze, niż sam jej fakt. Pragnął tylko jej bezpieczeństwa, ale przy nim nigdy go nie będzie miała. Powinni byli uciec, gdy tylko ciotka nakazała jej wyjść za mąż. Gdziekolwiek, byle by nikt ich nie odnalazł. Żyliby skromnie, to fakt. W sposób, do którego rudowłosa nie była przyzwyczajona, ale jednak mieliby miłość, co jest o wiele cenniejsze od złota i innych klejnotów, które blondyn mógł przechowywać w swych skarbcach, o ile posiadał cokolwiek prócz bycia mężczyzną urodzonym w odpowiedniej rodzinie... Gdy rudowłosa zaciągnęła go do biblioteki, zdziwił się, ale w głębi cieszył się, że mieli możliwość bycia chwilę sam na sam. Możliwość rozmowy, jedną z niewielu w ostatnich dniach i zapewne najbliższych latach. W końcu nikt nie pozwoliłby im spędzać czasu tylko we dwoje, a tylko w taki sposób można pozwolić sobie na szczere wyznanie tego, co leży nam na sercu. Obawiał się najgorszego. Gdy upewnił się, że w pomieszczeniu nikogo nie ma, chwycił jej twarz w swoje dłonie.

Anioł z Kryształu || Część PierwszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz