◑ chłopak niebędący tajemnicą ◐

63 10 8
                                    

»»————>





331 zgłoś się. 331. Wybuch na Dawton Street w szpitalu psychiatrycznym. Powtarzam...




     — Cholerne Dawton Street — syknął przez zaciśnięte zęby jeden z policjantów. — Przyjąłem — odparł, po czym na sygnale ruszył w kierunku miejsca powstałego wybuchu. — Co o tym myślisz, Barnet? Ktoś w końcu ma dość tego budynku dla czubków bardziej niż my i postanowił go wysadzić?

     Barnet wzruszył ramionami i spojrzał na zachmurzone chmury.

     — Chyba będzie padać — odparł, a kierowca radiowozu pokiwał głową na boki.

     — Oby nie, bo strażacy szybciej ugaszą ten chłam.

     Sierżant Kennedy wszedł w ostry zakręt i jadąc na policyjnym sygnale mijał stojące na światłach samochody. Mężczyzna około czterdziestki był mocno poddenerwowany faktem, że po raz kolejny w ciągu jednego dnia musiał przyjeżdżać do szpitala psychiatrycznego. Drugi - jakby znudzony - dalej spoglądał przez okno rozmyślał na temat niepokojących go przeczuć.

     — Nie wydaje ci się to dziwne, Kennedy?

     — Co takiego? — rzucił, mrużąc swoje krzaczaste, gęste brwi.

     — Orlean City było od zawsze nudnym, spokojnym miastem, w którym kompletnie nic się nie działo, a teraz? To już drugi wybuch w tym miesiącu.

     — Co ty bredzisz? Pierwszy wybuch był wypadkiem. Przecież detektywi zbadali sprawę.

     Barnet znów się zmyślił na chwilę, choć w głębi duszy miał cichą nadzieję na to, aby ruszyć na prawdziwą akcję, poczuć dreszczyk emocji, których nie doświadczał na zwykłych patrolach. Nie przystoiło komuś w mundurze mówić, a nawet myśleć o podobnych sprawach dlatego siedząc na miejscu pasażera czekał aż w końcu dojadą na Dawton Street.




Kilka godzin przed wybuchem






     Idąc przez długi korytarz szkolnego liceum, Evelyn Wise nie czuła się nadal zbyt pewnie. Trzymała w rękach dwie książki, które miała odnieść do szkolnej biblioteki i kurczowo dociskała je do klatki piersiowej, gdy minęła przy spersonalizowanych szafkach swojego byłego chłopaka Olly'ego.

     Do zerwania doszło ponad tydzień temu, ale długowłosa nadal nie potrafiła się pogodzić z faktem, że była zdradzana od dłuższego czasu przez chłopaka. Zastanawiała się po co właściwie to wszystko było? Czemu nie mógł uprzedzić jej wcześniej? Skoro to nie miało żadnej przyszłości to z jakiej racji można było tworzyć złudną nadzieję?

     Evelyn szła dalej, próbując ukryć swoją zranioną duszę. Tłamsiła w sobie złość, którą tak bardzo chciała wykrzyczeć, lecz starała za wszelką cenę zachować spokój, aby nie wyjść na wariatkę. Zwłaszcza ona musiała zachowywać się nienagannie wśród klasowych rówieśników, których zdecydowana większość widziała w niej tylko córkę pani psychiatry. Na temat dziewczyny o kasztanowych włosach krążyło wiele plotek od lat z racji tego, że jej mama pracowała w tak kontrowersyjnym miejscu jak Szpital Psychiatryczny Mardoc. Każdy jej wybuch, bądź krzywe spojrzenie uznawane było za powód do tego, aby poszła się leczyć. Evelyn była gnębiona, ale znalazła się w końcu osoba, która nie patrzyła na nią z góry. Choć grupa społeczna klas próbowała ją przekabacić i zwrócić nową uczennicę do tego, aby nie zadawała się z Wise to wiecznie pozytywna Gipsy nie poszła za tłumem, a w zamian przybiegła w podskokach do Evelyn.

PandæmoniumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz