Skrzpienie drzwi, jedynie wyrwały młodego Azteka, ze swoich głębokich przemyśleń. Zaraz po tym, ujrzał Hiszpana, wychodzącego nędznie z danego pomieszczenia. Jego policzki mokre, ale kamienna twarz została. Na plecy założył płaszcz, którego nie widział przedtem. Co oznacza, że sam Imperium mu go dał. Tylko pozostaje pytanie...czemu? Swoim wzrokiem go analizował, łzawe oczy, zmęczony i obolały, oraz mocno zasłonięte plecy. No oczywiście. Odchodząc, Hiszpan tylko zerknął na siedzącego chłopaka, swoimi bursztynowymi, ztonowanymi oczami. Były takie mętne...takie zmęczone. ― Hiszpania, ja...ja chciałb-― Jednak usłyszał swoje imię, wołane z tamtej właśnie sali. Bursztynooki tylko spuścił wzrok, kierując się najprawdopodobniej do swojej komnaty, żeby zmienić ciuchy. Bo te przesiąkały powolutku szkarłatną cieczą.
Mniejszy nie miał odwagi przyjść tam samemu do pokoju, jego żarnszybko go opuścił, widząc mętne oczy Hiszpana. Co za głupia sytuacja, to nie tak miało być! Schował twarz w kolanach, zamykając bardzo mocno oczy.
Niestety spokojna cisza nie potrwała długo, zaraz usłyszał spokojne, rytmiczne kroki w jego stronę. ― Ogłuchłeś? Twoja kolej, dzikusie. ―Szarpnął mniejszego za włosy, odsłaniając jego smutne oczy. ― Oh, czyżby ci było smutno, że Hiszpanii się oberwało? ― Zastanowił się sztucznie, patrząc wprost w te zielone oczka. ― Przyzwyczaj się. ― Puścił jeszcze lekko puszyste włosy. ― Ale...g-gdzie jest sprawiedliwość? To przecież ja za...zawiniłem. ― Powiedział ciszej, nawet nie starając się o kontakt wzrokowy. Przeciez nie chciał żeby Hiszpan cierpiał, chciał uciec. Byłoby dobrze i dla niego, i dla bursztynka! On miałby wolność, a drugi za to zero obowiązków! ― Obydwaj się czegoś nauczycie, jeżeli będziecie przyjmować kary wspólnie. Odpowiedzialność grupowa.― Wyjaśnił krótko, łapiąc mniejszego za łańcuch i ciągnąc szybko za sobą. Dotarli szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Aztek został pchnięty nielekko o podłogę, na swoje dość kościste kolana. Nad nim jednak pochylił się Hiszpan, zdejmując górę - lekko zawieszoną koszulę. Palcem wskazującym zaczął pieścić jego plecy, od kręgosłupu, do lędźwi. Szukał wszystkich niedoskonałości i wypukłych punkcików. ― Proszę, proszę, a co my tu mamy? ― Rzekł, dotykając dwóch wypukłości, przy lewej i prawej łopatce chłopaka. ― Nabiłeś sobie guza, czy co? ― Coraz mocniej przyciskał oba palce do tych dwóch punktów. Nie. To nie guz. To było coś owiele twardszego, jak kość! Może on ma to jakoś inaczej rozbudowane? Może ma drugą część kręgosłupa? Nie. To byłoby bez sensu. Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Mamy nowe zafascynowanie Hiszpana, badanie niewyjaśnionych zjawisk w ciele. Mniejszy nic w tym czasie nie mówił, tylko starał się ustawić w taki sposób, by szybko kopnąć starszego i odsunąć się od niego jak najdalej. Jednak jego palce, one badały zbyt intymne miejsca. Nie że mu się podobało, bo w żadnym wypadku! Tylko bolało go, gdy ten tak mocno dociskał te dwa punkty. Jego mama tylko mówiła, że to może być jakiś dar od Bogów. Ale każda mama widzi plusy w niedoskonałościach dzieci, prawda?
― A teraz. Weźmy się do roboty, hm? ― Pogładził jego plecy jeszcze raz, łapiąc za niedawno używaną chłostę, czy kto jak woli bicz. Swoimi kolanami docisnął marne nóżki Azteka, wciskając je w zgięciu coraz mocniej w parkiet.
Panika wzrastała w mniejszym coraz mocniej, a jego serce biło w tempie błyskawiczym. On czuł. Czuł tą skórzaną, malutką końcówkę, na swoich gołych plecach. ― To może ustalmy sobie zasady, co ty na to? ― Rzekł, wsłuchując się w przerażająco szybki oddech chłopaczyny. ― Nie uciekasz. Nawet, gdy masz drzwi otwarte, a kończyny wolne i rozkute. ― Zamachnął się, a zaraz chłosta strzeliła chłopaka w plecy, zostawiając po sobie rozcięcie, jak i czerwony ślad wokół. Mniejszy nie mógł powstrzymać krzyku, a z gardła wydobył się pisk, podobny do skomlenia uderzonego psa. Piekło, piekło jakby ktoś zatopił w nim rozżarzone ostrze! ― Słuchasz się mnie i jesteś posłuszny, póki dychasz. ― Jego ton był mniej drwiący, a bardziej zirytowany. Kolejny cios był bardziej wymierzony, na drugą łopatkę chłopaka. Zaskomlał głośniej, a jego skute dłonie niemalże wtopiły się w podłogę. Łzy swobodnie lały się po policzkach Azeka. Hiszpania też to przeżywał? ― Prz...Prze-epraszam!― Wykrzyczał, dławiąc się własnym zgorzkniałym głosem. Dalsze uderzenie nie było nawet zapowiedziane, ale wciąż silne i tak samo dokładne jak poprzednie. Chłopak spiął wszystkie mięśnie, zamykając obolałe oczy. ―N-Nimit-tza-! ― Zaskomlał nędznie, błagając o koniec. Starszy nie dał mu nawet skończyć próśb po swojemu, uderzając i męcząc jego plecy kolejnymi seriami trafień.
Dopiero gdy Hiszpan się odezwał, mniejszy mógł skończyć. Te męczarnie zupełnie wyssały z niego energie. Ba, jakiekolwiek uczucia i odczucia. ― Nauczłeś się już, prawda?― Warknął nisko, zaciskając zęby i ciągnąc zmęczoną głowę chłopaka do góry. ― Q-Quem-― Starszy ponownie przerwał mu wypowiedź, łapiąc mocniej za włosy. ― Po Hiszpańsku, suko.― Podirytowany rzekł. ― ...Si.― Wydukał zdesperowany wolności. Imperium zadowolony puścił jego włosy, pozwalając jego głowie opaść na podłogę. ― Hiszpania po ciebie przyjdzie. ― Odpowiedział, podnosząc się i odsuwajac bicz od drobniejszego. Plecy młodego płonęły, a przynajmneij tak to odczuwał młodzieniec. Czemu mu to robi? On powinien być z mamą u siebie - w domu! A jest tu. Poturbowany i wychłostany.
Przez ciemne dębowe drzwi wszedł bursztynooki, zerkajac na swojego ojca. ― Do pokoju pod twoją komnatą. ― Wskazał przy okazji na mniejszego, popijając łyk wina, ze swojego kryształowego kielicha. Młodszy tylko przytaknął, podchodząc spokojnie do mniejszego. Wiedział, jak się czuje. A przynajmniej zgadywał, jak piekielnie musi go to boleć. ― Zabiorę cię stąd. Zaraz ci pomogę. ― Szepnął mniejszemu do ucha, zerkając w zaszklone zielonawe oczy chłopaczka.
Jedną dłoń położył Aztecowi na drżącym boku, drugą natomiast na uda, żeby móc go bezpiecznie podnieść, a przy okazji nie sprawić bólu. Szybkim ruchem podniósł drobnego Azteca, zawieszając go przez ramię. W zamian usłyszał tylko cichy pisk, oraz głośnieszy wdech. ― Wiem, wiem...zaraz. ― Szepnął kojąco, wychodząc z komnaty powolutku oraz zwinnie. Mimo, ze jego piecy też go piekły, to był w stanie wytrzymać tyle, aby przenieść tą wymęczoną istotkę. Owszem, było mu przykro że go zdradził, złamał obietnicę i zupełnie olał jego pomoc. Ale narazie ma jeden cel - pomóc Meshiko. Później z nim porozmawia.
Po chwilce spacerowania, znaleźli się w komnacie Hiszpanii, nie żadnej piwnicy, czy dodatkowym wypierdku. Chciał go opatrzeć u siebie, żeby mógł spokojnie się położyć i odsapnąć na czymś miękkim. Drzwi otworzył łokciem, przechylając się odrobinkę mocniej w lewo. Jeszcze dwa kroki, i Hiszpan zdjął z siebie młodszego, kładąc go na łóżku, plecami na wierzch. ― Hej, Meshiko...jesteś tu?― Pogłaskał jego włosy od tyłu, upewniając się czy chłopak jest w ogule przytomny. Na szczęście, Hiszpania usłyszał cichy bełkot od Meksyka, czyli żyje! ― Dobrze, teraz może cię lekko zaboleć. ―
Starszy już wcześniej przygotował opatrunki, bandaże oraz płyny odkażające. Wiedział świetnie, co się szyjuje, więc wolał starannie wszystko zrobić, niż później żałować. Do ręki wziął białą szmatkę nasączoną wodą, i nią własnie począł przecierać rozcięcia na plecach mniejszego. Zauważył dłoń ziemonookiego - ściskała pościel i ją gniotła, starając się jakoś wyładować ból. ― Wiem że boli, wiem. ― Westchnął, skupiony przecierając ślady furii swego ojca. ― To się nie powtórzy, obiecuję. ― Wkońcu przeszedł do odkażania, a za moment ponownego przecierania. ― Postaram się, zapewnić ci takie bezpieczeństwo, żebyś się już o ojca martwić nie musiał.― Drugą dłonią zwinnie uniósł jego szczupły i płaski brzuch przez bioderka. ― Jednakże...to wymaga współpracy, komunikacji. A nie, jak dzisiaj.― Obwijał śnieżno biały bandaż wokół pasa młodszego, zaciskając go na jego plecach. ― Boli...― Wyszeptał, wciąż czując to upierdliwe jak cholera szczypanie i pieczenie. ― Wiem, ale nic innego nie mogę poradzić. Przynajmniej nie będziesz miał infekcji, a rany ci się szybciej zagoją. ― Szybko skończył swoje arcydzieło, po tym czule podniósł Meksyka i położył na środku łóżka.
Kołdra powędrowała pod podbródek Azteka, a koc na sam czubek, zasłaniając lekko usta śpiącej królewny. Hiszpania już zadba, aby Meksykowi było wygodnie i ciepło, nie może się rozchorować, a terazjest tak mocno osłabony, że zbiera choroby jak leci.
― Odpocznij. Przyda ci się masa energii na jutro. ― Zamruczał niżej, nie chcąc już pobudzać młodszego. Hiszpan jednak grzecznie usiadł przy łóżku - na fotelu. Nie zamierzał przeszkadzać Aztekowi, wolał pozwolić mu się przespać samemu, w wygodnym łóżku. ―Tlazohcamati...― (Dziękuje...) Wyszeptał wymęczony zielonooki, zerkając jeszcze ostatni raz na ten ciepły wyraz twarzy Hiszpanii. ― Nie masz za co, Meshiko,nie masz za co. ― Powtórzył, zerkając na przymykające się oczka młodszego. Jednak on nie zasnął odrazu, przed zupełnym przymknięciem oczu, wystawił swoją dłoń do Hiszpanii, prosząc go o podanie jej. Tak właśnie zrobił, złapał za drobną rękę Mekska, czując że jest odrobinkę chłodniejsza od tej jego. ―Śpij słodko, lodowata istotko.― Powiedział cichutko, ale wciąż z nutką rozbawienia. ― N...nawzajem, bursztynku.― Wystękał zmęczonym i okradzionym z energii głosem. Jedyne o czym w tym momencie marzył, to o długiej, przyjemnej, oraz nieprzerwanej...drzemce.
―――――――――――――――――――⇻
Dzisiaj postaram się napisać dwa rozdziały, tak w rekompensacie za ostatnie zamieszanie.
Dajcie znać, czy podobał się rozdział!
Kocham was miśki moje, papa!♥
~Tiramcia♡♡
YOU ARE READING
˙┊'»'𝕾𝖒𝖎𝖑𝖊 𝖘𝖚𝖓𝖘𝖍𝖎𝖓𝖊, 𝖘𝖒𝖎𝖑𝖊!~'¨'°÷¤!|
फैनफिक्शनKsiążka jak ksążka, troszkę o przeszłości, troszkę o problemach, tu szczypta uczyć, tu szczypta szczęścia, a tam za to trochę smutku. Opowiadanie jest o Hiszpanii, kraju nie za dużym,nie za małym. Histotria toczy się...troszkę dawniej, przed upadkie...