Ranek zawitał ponownie w słonecznej Hiszpanii, budząc wszelkie istoty do życia. Jak każdego ranka, Meksyk powolutku się wyrywał ze snu, otwierając mętne oczęta. Jedyne co czuł, to ciepłe oraz przyjemne otaczające ciepło koca i jedwabnej pościeli. Takie arcymiłe, oraz miękkie...
Druga rzecz, była inna, to była czyjaś ręka, lekko położona na tej jego. Bursztynek. To pewnie on.
Biedak spał na złotawo-zielono-czerwonawym fotelu. Jego głowa delikatnie oparta o tył krzesła, a usta minimalnie rozchylone. Wyglądał dość...ciekawie? To napewno. Nie miał zamiaru budzić Hiszpana, więc tylko spokojnie uścisnął większą i cieplejszą dłoń Bursztynka. ― I ty tak zawsze, co? ― Szepnął sam niesłyszalnie do Hiszpanii, zerkając na spokojną mimikę śpiącego chłopaka. Plecy i dłonie piekły go niemiłosiernie. Jeszcze nigdy nie czuł czegoś tak bolesnego, a za równo irytującego jak to. Jednak bandaże troszkę mu pomagały, przynajmniej chłopak nie dotykał czy ocierał świerzymi ranami o łóżko. Lekko się przekręcił, puszczając rękę wyższego. Czas się zbierać. Dwa twarde punkty na jego szyi go zapiekły, powodując nieprzyjemny dreszcz. ― Co to? ― Spytał sam siebie ciszej, czujac to nieprzyjemne ugniatanie z tyłu. Zaraz wstał, podpierając się bardzo silnie na rękach. Wybacz Hiszpanio, zaraz wrócę. Aztek wstał, omijając również śpiącego szczygła. Czas wybrać się na spacer. Pomyślał niższy, kierując się w stronę drzwi wejściowych. To co zdązył wczoraj zobaczyć gdy Hiszpan go niósł, to był piękny, oraz bogaty w różnorodne kwiaty ogród. Był taki piękny, musiał go zobaczyć!
Wolnisjszym krokiem, toczył się po zamku, idąc przez różne korytaże, zawijasy i schody. Po drodze już zdążył kilka razy obrazić parę obrazów, przedstawiających stare obrazy Imperium Hiszpańskiego. ― Co za paskuda...krzywo wyszedł. ― Powiedział wstrętnie, zerkając na obraz przedstawiający Hiszpana, stojącego przy pięknym, wysokim rumaku. Wyglądał tak majestatycznie oraz dumnie. ― Zasrany kłamca...― Doszeptał. Nie był ani majestatyczny, ani dumny! Jego godność, już dawno temu opuściła Hiszpana.
POV. Méshiko
Usłyszałem kroki, prosto po wypowiedzeniu słów " Zasrany kłamca", no pięknie. Szybko się rozejrzał, szukając jak najlepszego schronienia. Kroki były ciężkie, potężne i rytmiczne. Osoba prowadzące je, nie była raczej spokojna. Widząc najbliższe drzwi, szybko do nich pobiegł, zatrzaskując je z prędkością światła i wzdychając ciężko. ― Było blisko. ― Wypuściłem powietrze, triumfalnie zamykając oczy.
― Przed czym? ― Odezwał się kobiecy, delikatny głos. O cholera. Meksyk szybko się obrócił, patrząc na leżącą w łóżku kobietę. jej skóra blada, a oczy lekko podkrążone. Mimo tego, wyglądała majestatycznie, a jej oczy błyszczały w padajacym na nią lekkim oświetleniu. ― Ja- Um.― Ekspresowe myślenie teraz by się przydało, bardzo, bardzo mocno. ― Prawda jest zawsze lepsza od kłamstwa. Nie ważne jaka jest. ― Westchnęła ciszej, wciąż przyglądając się młodszemu chłopakowi. ― Jesteś z nowej ziemii, prawda? ― Delikatnie podniosła się do siadu, patrząc zaciekawiona na przybysza. Ten jedynie przytaknął, spuszczając lekko głowę. Aż tak widać po mnie, że kłamię? Spytał się siebie w głowie, czując wzrok koiety na sobie. ― Ah, czemu odrazu nie mówiłeś? ― Rzekła, klepiąc łóżko kilkukrotnie, pokazując że może usiąść i spocząć. ― Nie dziwie się, że uciekasz. Gdybym była goniona przez takiego wstrętnego...człowieka, też bym brała nogi za pas. ― Mimo że jej głos był słaby, to w jasnych oczach można było ujrzeć żywą duszyczkę. Meksyk zachichotał z żarciku kobiety, niepewnie siadając na kwiecianej pościeli. ― Kim pani jest? ― Widział przecież, że nie byle komu daje się tak ogromnej i tak pierwszorzędnie ozdobionek komnaty, prawda? Ściany były złocone, a sam cufit w krztałcie wyciętego półksiężyca. na błękitnym suficie, namalowane były różne piękne drzewa, w tym oliwne oraz kwitnącej magnolii. Dwa anioły siedziały na różowokwiecistym wyrostku, śmiejąc się, na drugim, również siedziały dwa anioły, trzymając przeróżne piękne kryształy i błyskotki. Cały plafon był dokładnie oraz precyzyjnie dopracowany, każdy detal tu był ważny. ― Ja? Osobą, która chce pokoju, harmonii i zminimalizowanej agresji. ― Jej wzrok powędrował do pleców chłopaka, które były wciąż mocno poturbowane. Wiedziała to stąd, że plecy Meksyka, spięte były tylko w niektorych miejscach - w tych w których mogły. ― Nie mówi mi to wiele. ― Burknął, szukając jakiejkolwiek wskazówki, mogąca wskazać mu odpowiedź. Może jest księżniczką? A może królową? O, a może wszystkim na raz! Chyba, że jest szamanką? Myśli przebiegały mu przez głowę, a zaciekawienie do kobiety wzrastało. ― Boli cię mocno? ― Blada ręka Amady powędrowała na bark mniejszego, lekko go głaszcząc. ― Bandaże są luźne, słońce. ― Zauważyła, gdy jej wzrok się zniżył. Na szczęście chłopak nie miał na sobie koszulki, więc wszystko widać było niesamowicie dokładnie. Cieńkie linie na ramieniu chłopaka, ciągnące się od zapewne łopatki, pokazywałi ile ścierpiał. ― To nie pierwszy raz, jak kogoś tak brutalnie...wychłostał.― Aztek nie wiedział, czy może powiedzieć całą prawdę. Czy może tymrazem Imperium wychłosta kolejną życzliwą i starającą się mu pomóc osobę?
― Trochę boli...― Zamruczał, odrobinkę burkając. Ale nie bardziej, niż ta cholerna niewiedza. ― A tak naprawdę, kim jesteś?― Ponowił pytanie. To go obchodziło owiele bardziej, niż swoje rany. ― W porządku, jeśli chcesz tak bardzo wiedzieć. ― Na moment odwróciła wzrok, sięgając po coś drobnego, leżącego na szafce nocnej. Wzięła w drobne dłonie złocony pierścionek. Na środku miał piękny, przejrzysty klejnot, najprawdopodobniej czysty jadeit. ― Jestem żoną Imperium Hiszpańskiego - Amada.― Teraz błyskotka powędrowała w ręce Meksyka, żeby obejrzał dokładnie pierścionek. ― Chociaż wolę, jak ludzie widzą mnie jako mnie, a nie jedynie żonę króla.― Dłonią powolutku rozwiązała klejący się do podrażnionej skóry chłopaka. ― To czemu to rob- Ałć! ― Pisnął Aztek, czując jak bandaż odklejały już ledwo trzymające się kawałeczki słabszej skóry i naskórku. ― Przepraszam, słońce.― Pogłaskała chłopaka po włosach, drugą ręką wciaż starannie zdejmując czerwone od krwi opatrunki.
― Czemu zamiast siedzieć na tronie i popijać wino, ty siedzisz tutaj sama? ― Meksyk nie bał się pytać, wiedział że coś tutaj nie gra. Kobieta była piękna, ale wyglądała jakby coś wyssało z niej całą energię i wyraziste kolory. Była blada i chudsza niż reszta dworzanek i szkachcianek tutaj. ― Musiałam...wziąć wolne. ―Świerze bandaże były w szafce, do której już za moment Amada zajrzała. ― Wolne od wolnego? ― Ciągnął temat chłopak, za momcnt cuzjąc zderzenie zimnego powietrza z jego poranionymi plecami. ― Słoneczko, nawet tak zwykła rzecz jak "królewnowanie", jest trudne. Presja społeczeństwa robi swoje, pozatym ― Chłodniejsze dłonie Amady zdelikatniały do tego stopnia, że były wręcz nieodczuwalne. ― Miałam mieć dziecko. ― Dokończyła, zerkając na głębsze przecięcia Mekska. Za każdym razem robi to mocniej, co się z nim stało? Kiedyś tak szczęśliwy, czuły oraz uczynny. A teraz zimny, bezlitosny tyran. Najgorsze obrażenia mieściły się na długości kręgosłupa i prawej łopatki. Przeciecia były na tyle silne, że zauważyć można było fragmenty przeciętych mięśni, które przecież znajdowały się pod warstwą skóry. ― Mógłbym to dziecko poznać? ― Spytał, nie wyłapując zbytnio prawdziwego, ukrytego przekazu kobiety. ― Wątpię, słońce. Narazie się tam nie wybierasz. ― jej dłonie już drżały na samą myśl, o tej jednej nocy. Spokojnie Amado, starałaś się. Uspokoiła się sama w myślach, powtarzając te słowa jeszcze trzy razy. ― Wyjechał? Czy wyjechała? ― Chłopak dopiero po swoich głupich pytaniach, zrozumiał. Zrozumiał że nie spotka jej dziecka póki sam nie przekroczy tej jednej granicy. ― Wyjechał. Wyjechał w owiele przyjemniejsze, cieplejsze i spokojniejsze miejsce. Takie, w którym już nigdy się nie będzie męczył, a wszelkie zło będzie odsunięte jak najdalej. ― Oczy jej się zaszkliły, ale ani jedna łza nie spłynęła. Miała wielkie szczęście, że już kończyła wiązać opatrunki, bo tak drżącymi rękoma długo by nie dociągnęła.
Wkońcu dokończyła swoje arcydzieło, wiążąc bandaż solidnie, by na następny raz się nie odwiązał.
― Przepraszam.― Dopiero teraz dotarło do niego, że tak mocno napierał na tak ciężki temat. ― Nic się nie stało― Jej słaby uśmiech zawidniał na twarzy, pokazując nic oprócz ciepłego współczucia i lekkiego bólu. ― to ludzkie, że chciałeś wiedzieć. ―
Dłoń kobiety pogładziła jego włosy, przy okazji zbierając pierścionek zaręczynowy z koca. ― Może powolutku zacznij się zbierać? Imperium o tej godzinie mniej więcej idzie do parlamentu. ― Ciepłym głosem oznajmiła, dłoń już opuszczajac na ciepły koc.
― Oczywiście. ― Mimo obolałych pleców, wstał energiczniej niż wcześniej, patrząc wdzięcznie w oczy Amady. ― Dziękuje bardzo, Amado. ― Rzucił, kierując się do drzwi wejściowych. ― Nie masz za co, słońce. ― Odrzekła, machając mu ręką jak z płatka. ― Gdybyś czegoś potrzebował, wiesz gdzie trafić. ― Uśmiech Meksyka, starczył jej jako nieme "tak.".
POV. Hiszpania
Zgubiłem go, zgubiłem go! Biegłem już przez trzeci korytaż, szukajac Meksyka. Cudownie, on jest chyba sporym masochistą, skoro tak bardzo chce oberwać! Na szczęście, ojciec sierzi w parlamencie, więc mam dodatkowy czas, by odszukać tego uciekiniera. Za mną leciał księciunio, ćwierkając co moment, pojęcia nie miałem o co chodzi temu dzikuskowi, więc nie zatrzymywałem się, wciaż szukając Meksyka. Wkońcu mniejszy się wkurzył, a żeby to manifestować wyprzedził mnie i przeleciał prosto przed twarzą. ― No hej! Zabić się chcesz? ― Powiedziałem, na moment się zatrzymując. Ten wykorzystując szansę, podleciał do okna, pukając w nie dziobem cztery razy. ― Jak chcesz wylecieć, to ci nie bronię. Okno jest przecież uchylone. ― Zgłupiał ten nasz ptaszek?
On jednak postawił na swoim. Ponownie uderzył dziobem o szybę, starając mi się najwyraźniej coś pokazać. ― Co ty kombinijesz, co dzikusie? ― Wkońcu zbliżyłem się, opierając dłońmi o parapet. Nigdy jeszcze nie byłem tak cholernie szczęśliwy, że mam ze sobą tego wścipskiego ptaka. ― Dios mio! Jak ja się cieszę ze cię mam! ― Kocham tego ptaka, bardziej niż kogokolwiek! Jest prawdziwą oznaką szczęścia.
Hiszpan zbiegł po schodach, uważając na każdy kamienny stopień po drodze. Z jednej wieży, znalazł się na tylnym wejściu zamku. Teraz powinno pójść śpiewająco.
Szybki trucht starczył, by bursztynek dobiegł do Meksyka szybko oraz zwinnie. ― Gdzieś ty przez ten cały czas się podziewał!? ― Wykrzyczał zmartwiony. Jego plecy płonęły, a oddech był nierówny. ― Poszedłem...na spacer. ― Marna mi wymówka. Pomyślał, rozglądając się do okoła. Fakt, wybrał ulubione miejsce Hiszpana do odpoczynku, ale mógłby prznajmniej mu o tym powiedzieć, to by się z nim zabrał! ― Nie wiesz, jak cholernie się o ciebie martwiłem, Meshiko. ― Starał się uspokoić, na szczęście było to łatwiejsze, czując że Meksyk jest tuż obok i nie jest w tarapatach. ― Następnym razem informuj mnie, bo inaczej skończymy jak wczoraj. ― Dokończył, sam opierając się o pień dębu, powolutku się po nim zsuwając w dół. Ogród był zdecydowanie najlepszym miejscem, w całym tym królestwie. Pełny magii, tajemnic, oraz niezwykłych kryjówek. Jednak dąb - to drzewo było najbardziej intrygujące, zawsze miało jedną część mocniej zarośniętą przez korzenie i liście. Nie lekko, a niesamowicie mocno, wyglądało to aż nienaturalnie i nieproporcjonalnie do całej reszty. Nikt nigdy nie odważył się zrąbać czy wsadzić ręki w miniaturową szparę między dwoma wielkimi korzeniami, strach przed "Sapheriosem" jest większy, niż ktokolwiek by się spodziewał. Bo wąż, lub niedorośnięty błękitny smok, wciąż strzeże "najcenniejszego skarbu Hiszpanii". ― Przepraszam, bursztynku. ― Wyburkał młodszy, powiewnie opierając głowę o ciemno brązową korę.
―Nic się nie stało. Jednak proszę...uważaj na siebie i informuj jak zamierzasz wykonywać jakieś trudne wyprawy w nieznane. ― Ulżyło mu, że go znalazł. Teraz pora go przypilnować tak, by sie nigdzie nie wpakował w tarapaty.
Z dębu, rzucał się widok na pagórek, stopniowo zniżający się w dół. Promienne kwiaty obrastały całe miejsce, niczym kwiecisty płaszcz rzucony na ziemię. Hiszpan ujrzał drobną dłoń Meksyka, prosto przy gęsto rosnących korach dębu. ― Uważaj, bo Sapherio odgryzie ci całą dłoń, a następnie połknie w całości. ― Pół żartem pół serio rzekł, kładąc swoją olbrzymią w porównianiu do jego rękę.
― Sapherio? To jakiś kolejny Hiszpański czar?― Powtórzył chłopak, podnosząc z zaciekawieniem łebek. ― Nie, nie Hiszpański czar, ale tak, Sapherio. Wąż który strzeże najcenniejszego skarbu Hiszpanii. Podobno, kryje się w tym oto miejscu, dokładnie przy twojej ręce. ― Wytłumaczył, z nutką grozy w głosie Hiszpan. Zachichotał, widząc jak Aztek z prędkością światła zabiera dłoń z danego miejsca. ― Nie żartuj! ― Wykrzyczął, patrząc sie oczyma jak pięć złotych na malutką szparę między korami. ― Halo, halo panie wężu? ― Zniżył łepetynę do ziemii, przymykając jedno zielone oczko, a następnie obserwując schylony małą szparę. ―Uważaj, bo zaraz na ciebie skoczy i zje. A z kim ja wtedy zostanę, co? ― Naigrał się, słysząc oburzony ćwierkot swojego kompana na drzewie. ― Ah, ciebie już nie liczę. Ty jesteś moim najlepszym przyjacielem, i wiem, że zawsze mogę pokładać w tobie nadzieję. ― Teraz, ptaszyna zamilkła, nieco pusząc piórka - oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Jako rozluźnienie.
Jednak ile może trwać rozluźnienie, jeżeli kręcisz się w towarzystwie tego Azteka?
― Ała! Hiszpania! Boli! ― Pisnął, łupiąc ciałem mocno do tyłu - na plecy. ― Meksyk?! ― Instynkt odrazu kazał mu się pochylić, i sprawdzić stan pacjenta w kryzysie. Ten jednak zamiast wstać i normalnie się otrzepać, padł. Padł, w prost się położył i zamknął oczy, jedyne co mu przy tym towarzyszyło to intensywne drgawki. ― Meks, Meksyk! Meshiko, błagam, powiedz coś! ― Powiedział już w panice,oglądajac całe jego ciało. Zero śladów po ranach bądź obrażeniach, to co mu jest?!
Obydwu bolały jeszcze plecy, wkońcu dopiero co się regenerowały. Jednak takie mieszanki uczuć, jakie oni ze sobą przeżywali, były w stanie zablokować wszytko zupełnie.
Hiszpan pochylił się mocniej, by poczuć jego oddech. Naatawił ucho do ust zielonookiego, a następnie skupiony wysłuchiwał. Jednak nie poczuł niczego, do czasu.
― Chodź tu, boidudku! ― Młodszy wciągnął go do siebie, w mocny i szczelny uścisk. W planach Meksyka nie było niczego o straszeniu Hisziego na śmierć. Więc teraz za zadanie ma uspokojenie bursztynka. ― Ty palancie jeden! Myślałem, że cię conajmniej Sapherio użarł! ― Wykrzyczał przerażony, nie bawiło go to, póki nie poczuł mocniejszego ścisku Meksyka.
― Phi, aktor jeden. ― Również przytulił młodszego, swoje ręce oplatając dokładnie wokół jego drobnego ciała. W pewnym momenie poczuł ciepło, swoje ręce były w nowym miejscu,w nowym miejscu u mężczyzny, nie kobiety. Poczuł impuls, rozkazujący mu, by go już nie puszczał. By zostali tak na dłuższą chwilę. To jak dorzucanie do ognia - tyle, by nie ogień nie zgasł, a jego ciepło pozostało przy tobie jak najdłużej. ― A żebyś wiedział, bursztynku. ― Drobne ręce Meksyka również oplatały drobiazgowo ciało Hiszpana. Było bardzo ciepłe, a na dodatek bardzo błogi do przytulania.
― Przez moment, myślałem że naprawdę umierasz, czy że cię Sapherio capnął. ― Szepnął mu do ucha, płynnie się odchylajac. Nie. Czekaj. To naprawdę nie w porządku, ściskać się dłuzej z mężczyzną niż dwie minuty.
Poluzował uścisk, powolutku pozwalając swym dłonią puścić młodszego. ― A co do Sapherio, to ciekaw jestem, czy naprawdę istnieje. ― Aztek poczuł chłód, sekundę po odebraniu mu rąk Hiszpana. Trudno, kiedyś jeszcze zdąży go przytulić.
Dla niego problemem nie było przytulanie, czy krótkie cmoknięcie w usta, był bardzo otwarty i łagodny, jeżeli chodziło o tak szybkie akcje. ― Możemy kiedyś...sprawdzić. ― Zaproponował Bursztynooki, zerkając z ukosu na mniejszego.
―――――――――――――――――――⇻
Okej okej, to do tej pory najdłuższy rozdziaał.
Narazie będę przekraczać kolejne granice i pisać dłuższe, lub takie rozdziały.
Ewentualnie jeszcze po dwa krótsze
Dajcie znać, czy się podobało!
Kocham was misiaki!♡♡
Właśnie. Piszcie, czy w następnym rozdziale wypisać wam rozdzje kilku ważnych i istotnych kamieni w tej ksiażce.
Jeżeli nikt nie napisze, to ja spokojnie odpuszczę-
~Wasza Tiramisku♡♡
YOU ARE READING
˙┊'»'𝕾𝖒𝖎𝖑𝖊 𝖘𝖚𝖓𝖘𝖍𝖎𝖓𝖊, 𝖘𝖒𝖎𝖑𝖊!~'¨'°÷¤!|
FanfictionKsiążka jak ksążka, troszkę o przeszłości, troszkę o problemach, tu szczypta uczyć, tu szczypta szczęścia, a tam za to trochę smutku. Opowiadanie jest o Hiszpanii, kraju nie za dużym,nie za małym. Histotria toczy się...troszkę dawniej, przed upadkie...