Miasto zalało się krzykami, błaganiami, szczękami metalu i głośnymi strzałami. To już nie było to samo piękne, spokojne oraz pełne radości i harmonii miasto. To było istne piekło. Pieko wydajce się niekończącą grą. Grą, w której to Aztecy przegrywali.
Jeden z Hiszpanów, na rozkaz wychodzącego z światyni przywódcę począł podpalać drzewa. Najpierw jeden krzaczek, oraz korę... później niczym pchnięte domino, poleciało dalej. Drzewa płonęły, szalejąc w każdą stronę. Wszystko szumiało i świstało, pierwsze dzewo padło, zgniatając dwa gliniane domki. Żar uderzył w kamienie, rozpryskując rozgrzane do czerwoności kawałki kory po mieście. Aztekom, starającym się ratować swoje życiowe nabytki, tkaniny i pamiętki, uniemożliwiło to dostania się do domku. Wszystko legło w gruzach, piękne malownicze krajobrazy, powoli zamieniały się w Hades. Płonący i nasączony cierpieniem niewinnych. Przywódca grupy, ogłosił koniec akcji. Gdy reszta przeszukała resztę świątyń do końca. Wory były tak obładowane drogocennościami, że same się zrywały pod ciężarem brył i kryształów. Jednak najważniejszy, oraz najbardziej istotny w tej akcji zwinął się. Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy. Po zamordowaniu swej kochanki, szybko opuścił swoich wiernych towarzyszów.
POV. ???.???? (Nauczyciel, jak i dowódca.)
Jego uśmiech w tym momencie był niesamowicie duży, oraz szczery. Zamiast tłuc się i męczyć, wybrał się na mały... spacer, można rzec. Stanął na pagórku, obserwując płonące miasto. Musiał uchwycić wszystko, wszystkie krzyki, cały chaos, oraz panikę jaka w tym momencie tam panowała. Wyciągnął malutki skórzany dzienniczek. Hiszpan szybko złapał za swój podręczny ołówek węglowy z kieszeni, rozpoczynając krwawe dzieło. Starczyła mu minuta, by mniej więcej naszkicować płonące domy, rozrzucone stojaki oraz trupy, leżące w różnych miejscach. Chcieli umrzeć z honorem Boga. A konali nędznie, z rąk "idealnych".
Spora część Azteków, wprowadzona była na ostatni pokład, jako słudzy. Byli bardzo wydajni i pracowici, i nie starczało im wiele jedzenia, żeby ich zadowolić i zachęcić do dalszej pracy. Można rzec, że byli naprawe bardzo opłacalnymi niewolnikami. Na pokład wprowadzono ponad czterdzieści "dzikusów", w tym większość mężczyzn, oraz dzieci. Kobiety były mordowane, bądź gwałcone jeszcze w swoim rodzinnym mieście. Parę panienek jednak doznały "zaszczyu", podróżowania do Hiszpanii. Wiadome było, że ich życie będzie tam ciężkie. Cięższe niż przecietnej osoby, czy kobiety zarabiajacej samej dla siebie. Spora część z nich, pewnie zostanie zużytych do zabaw, czy zachcianek męskiej części pokładu. A reszta, pewnie zostanie skazana na ciężkie harowanie w Hiszpanii, gdy tylko dojadą. Kapitan i dowódca, zerknął ostatni raz na swoje piękne dzieło. Starczyło zdobyć odpowiednie zaufanie, od odpowiedniej osoby, i wuala! Obraz, którego się już w życiu nie zapomni.
Kapitan wszedł na burtę, patrząc na syna Imperium Azteckiego. No cóż, czas ogłosić mu wieści. Kucnął przy zmarnowanym chłopaku, który próbował uwolnić ręce szarpaniną. ― Czy twoja matka, mówiła ci że będziesz jej zastępcą? W razie, gdyby ona... zmarła. ― Mruknął, przyglądając się zmieszanej twarzyczce chłopaka. ― Mówiła... nawet wielokrotnie. ― Odpowiedział ciszej młody Aztek, nie wiedząc do czego ta rozmowa pije. ― W takim razie składam pokłon, mój złoty królu. ― Rzekł drwiąco, jedną ręką składając mu prześmiewczy pokłon. ―... Ja... ja nie rozumiem. ― Powiedział przestraszony, to była ostarnia rzecz, o której mógł w tym momencie myśleć!― Oh rozumiesz. Rozumiesz doskonale. ― W Meksyku coś pękło. Nie. O nie mówił o...Nie mówił o jej śmierci. Prawda? ― Nie ma jej. Zdechła nędznie na podłodze, bełkocząc jakieś niestworzone rzeczy. ―Powiedział, patrząc prosto w przeszklone oczy czternastolatka. ― Nie! K-Kłamiesz! Kłamiesz j... jak zawsze!― Nie wierzył mu. Jego mama była silną, niezależną kobietą. Napewno przybiegnie i go uratuje! Uratuje i mocno przytuli, w swoje bezpieczne i ciepłe ręce. ― Ona jest silna. N-Nie dała by się... nie.― Mężczyzna jednak tylko pokręcił ironicznie głową, przypominając sobie widok umierającej kobiety. ― To.― Wyciągnął nóż z małej brązowej sakwy na pasie. ― To odebrało jej życie. ― Złapał za końcówkę sztyletu, podajac broń bliżej. Szmaragd nie stracił swojego wdzięku, nawet czyniąc tak podły i wstrętny czyn. Na nim były jeszcze ślady, szkarłatnej krwi kobiety. ― To jest twoja krew. To jest jej krew. ―Powiedział, kciukiem przecierając szablę od środka. ― Kłamie-esz! ― Wykrzyczał chłopak, za dużo intryg, za dużo wszystkiego! Głowa go już od tego bolała, a mroczki przed oczami nie poprawiały jego sytuacji. ― Nie wierzę C-Ci. Ona żyje. ― Wyszeptał, patrząc na starą broń. Należała do jego ojca. Szmaragd oznaczał miłość i moc roztrzygania sporów. I w to właśnie wierzył, póki jego ojciec... nie odszedł. ― Pod koniec, coś tam o tobie mówiła. Nazwała cię bodajże... ― Na chwilkę odwrócił wzrok, starając sobie przypomnieć jej krzyki. ― Nazwała cię "Meshiko". Ktoś jeszcze cię tka wołał?―Wiedział, ze takie imię zostało mu nadane przez jego matkę przy narodzinach. Wiedział też, ze nikt inny tak na niego nie wołał. Zazwyczaj było to "Meksyk." lub różne zrdobnienia. ― Mama żyje... mamusia żyje. ― Łzy mimowolnie leciały mu po policzkach, a sam chłopak skulił się tak mocno, jak tylko dał radę.
― W porządku, królewiczu. Pomyśl nad dobrem twojego upadłego państwa, a ja do ciebie wrócę. ― Nutka sarkazmu zawsze dokręcała jego zdania, a ton w jakim to mówił, tylko pogarszał pozycję odbiorcy. ― Ni... nienawidzę cię. ― Rzekł między łkaniem, a płaczem. On chciał do mamy, chciał do domu. Chciał się przytulić do niej i opowiedzieć o tym chorym i nierealnym marzeniem. Jednak szkoda, że to prawda. Najszczersza, bolesna i smutna prawda.
― Witaj mamo, jak się dzisiaj czujesz? ― Spytał Hiszpania, przymykając za sobą ciężkie, ciemne i drewniane drzwi. ― W porządku, mi amor. Czuje się z dnia na dzień coraz lepiej. ― Odrzekła słabym, oraz przyciszonym głosem, chrypka wcale nie znikała, a jej skóra byla wciąż dość blada. ― Mamo... proszę, nie kłam. ― Westchnął, siadajac na miękkim materacu łóżka. ―... Strata jest wielka, skarbie. Nie mogę się wciąż z tym pogodzić. ― Jej głos zalał sie smutkiem, a zielone, jasne oczy zalały goryczą. ― Starałam się. Zrobiłam wszystko dobrze... Nosiłam go pod moim sercem dziewięć miesiecy. Pielęgnowałam i dbałam. ― Była zła, smutna, a może zgubiona? Codziennie modliła się do Boga, by dał jej szansę urodzić dziecko. Lecz na marne - poroniła pięć dni temu. Już przy Hiszpanii miała spore komplikacje. Ale przy drugim razie, niestety nie udało się zrobić. ― Chciałam jego szczęścia. Chcę jego szczęścia! Ale go nie ma... nie ma go ze mną. Jak się dowie, będzie zawiedziony. ― Znowu on, to dla niego tak się starała, to dla niego tak się pielęgnowała, to przez niego tu jest! I również przez niego może zniknąć w mglnieniu oka.
Hiszpania spojrzał smutny na swoją mamę, była kochaną i pozytywną osobą, ale wszystko co teraz się stało, mocno ją podkruszyło. ― Będzie dobrze, mamo. Jesteś najsilniejszą osobą jaką znam. ― Przytulił się do niej, czując przyjemne poczucie bezpieczeństwa i madczynego ciepła jakie od niej biło. Mogła zawsze na niej polegać, wiedziała sporo o ogrodach, oraz kulturach innych krajów. ― A on napewno ma się świetnie, jest w końcu w niebie - tam na górze. ― Westchnął, przymykając swoje zmęczone ślepia.
― Tak...to lepsze miejsce niż to, pełne chaosu i brudnych gierek. ― Odrzekła ciszej, głaszcząc syna po puszystych włosach.
Jednak nie posiedzieli długo w spokojnej ciszy, ponieważ coś, albo ktoś zazął dobijać się do nich przez okno. No oczywiście, pan atencjusz szczygiełek.
― Chyba mamy małego intruza, co? ― Zaśmiała się cicho kobieta, zerkając na szybę. ―Tak. Tylko że...to mój przyjaciel, nie intruz. ― Wstał z miękkiego łózka, podchodząc do mniejszego okna i uchylając je lekko. ― Zapraszam do środka królewicza. Proszę wejść. ― Zażartował, kłaniając się ptaszynce na powitanie. Ten za to odrazu zwinnie się wspiął, rozglądając po ciemnym pomieszczeniu. ― Jaki śliczny szczygiełek. ― Powiedziała, zerkając na mniejszego ptaka. Ni był wcale taki nieśmiały, bo już po minucie znalazł się na pościeli kobietki, podskakując radośnie. ― Witam królewiczu, to zaszczt gościć cię w mych skromnych progach. ― Powiedziała, tylko nieco kłaniając rękę. Nie mogła więcej, na leżąco trudniej było wykonywać takie czynności.
Szczygiełek tylko zatrzepotał skrzydłami, przechylając główkę do kobiety. Ona natomiast tylko się uśmiechała, zerkając swoimi jasnymi oczętami w jego. Widziała go nieraz w swoim ogrodzie, zazwyczaj siedział na jej magnolii, poprostu ćwierkając o obserwując. ― Jest jednym z mądrzejszych ptaków w tej okolicy, a pomyśleć że jeszcze ostatnio odganiałam go od mojego citrusa. ― Westchnęła, kładąc głowę w poduszkach. ― Jest inteligentny, to prawda. Ale czasem idzie na zawał zejść z nim. Chowa się, plącze. Cokolwiek, byle by to były kłopoty.―Zażartował z ptaka, który wzleciał i usiadł mu na główce identycznie jak na drzewie.
― Szczygiełki już tak mają, plączą się, gubią, ale zawsze wracają. To ci mogę zapewnić.― Szybko po skończeniu wypowiedzi, kobieta usłyszała pukanie do drzwi. ― Proszę.― Była to jedna z służących, zajmująca się mamą Hiszpanii - Amadą. Jej imię natomiast oznacało miłość i Boga. Co zgadzało się bardzo. ― Czas na badania, pani. ― Rzekła służąca, podchidząc z różnymi materiałami do spokojnej kobiety. ― Kocham cię synku, musisz niestety wyjść. ― Powiedziała smuno, zerkając jeszcze raz na ptaszka. ― Pa pa, królewiczu. ― Zachichotała słabo, oddając się badaniom. ― Do zobaczenia, mamo. ― Powiedział na wyjściu, idąc do swojej komnaty.
Przez ten czas, jego ciało zdążyło nieco się zregenerować. Nie miał już codziennych męczących treningów, więc organizm miał małą odsapkę od tych wszystkich przeciążeń.
Ale ile to potrwa? Ile potrwa spokój, cisza i szczęście?
―――――――――――――――――――⇻
Spóźniony rozdział, ale jest!
Przepraszam mocno, ze tka długo mi to zajęło, ale cały ten tydzień był nieźle pokręcony.
(jest troszkę krótszy, ale jak będę miała więcej czasu, to postaram się robić dłuższe i ładniejsze)
Dziękuje bardzo za wyrozumiałość, miśki!
Kocham was mocno, do następnego!
~Tiramcia♡♡
YOU ARE READING
˙┊'»'𝕾𝖒𝖎𝖑𝖊 𝖘𝖚𝖓𝖘𝖍𝖎𝖓𝖊, 𝖘𝖒𝖎𝖑𝖊!~'¨'°÷¤!|
Hayran KurguKsiążka jak ksążka, troszkę o przeszłości, troszkę o problemach, tu szczypta uczyć, tu szczypta szczęścia, a tam za to trochę smutku. Opowiadanie jest o Hiszpanii, kraju nie za dużym,nie za małym. Histotria toczy się...troszkę dawniej, przed upadkie...