Rozdział 5

545 36 68
                                    

V ubrany wciąż w piżamę i z bosymi stopami pożegnał Jeong-guka w drzwiach z uśmiechem, jednak kiedy tylko zamknął za nim drzwi, uśmiech zniknął z jego ust. Wrócił prosto do kuchni, posprzątał rozbite talerze, a potem udał się do sypialni i zerknął na telefon. Miał nieodebrane połączenie od Nam-joona. Słyszał je, kiedy kończyli śniadanie, ale zignorował, udając, że to zapewne nic ważnego. Wziął telefon do ręki, ale nie oddzwonił do brata. Skasował połączenie, ubrał się i pojechał do niego. Wiedział doskonale, że Nam-joon chciał z nim rozmawiać. Nie potrzebował do tego dodatkowego zaproszenia w postaci rozmowy telefonicznej.

— Wzywałeś? — zapytał nieco trywialnie, stając w drzwiach biblioteki, niczym uniżony sługa.

Nam-joon ubrany w białą koszulę, z wywiniętymi rękawami do łokci, przeglądał jakieś papiery, ale wyglądał inaczej niż zwykle. Na rozluźnionego. To było zbijające z tropu, zwłaszcza że ostatnimi czasy wyglądał, jakby się postarzał o okrągłe dziesięć lat.

— Usiądź Tae-hyung i nie pajacuj — nakazał swoim surowym głosem, nawet na niego nie spoglądając.

V podszedł do stołu i rozpiął guzik od marynarki. Usiadł, jak Nam-joon mu polecił i zerknął mimochodem na papiery, które brat miał przed sobą.

— Szkoła z internatem? Za granicą? — zapytał bezwiednie, a ciarki na samą myśl o takiej szkole przeszły mu po plecach.

Sam jako małe dziecko, co prawda krótko, stał przed taką wizją przyszłości, ale do dziś napawała go lękiem. To był ten głęboko zakorzeniony strach przed brakiem przynależności. Szkoła tego typu kojarzyła mu się z przechowalnią niechcianych przedmiotów.

— Dla Nam-joona juniora? Przecież nawet nie wiesz, gdzie ten chłopak jest — sarknął.

Nam-joon syknął i zacisnął zęby. Wciąż jednak nie podnosił oczu znad papierów.

— Twoja w tym głowa, żeby się dowiedzieć, nieprawdaż? — zapytał jadowicie i dopiero teraz spojrzał na niego spod byka. — No właśnie, jak postępy? — zapytał i wyprostował plecy.

Wsparł się na łokciach o blat stołu, zasłaniając usta pięściami zwiniętymi jedna w drugą i wbił w V uważne spojrzenie. V się zirytował.

— Obiłem go na kwaśne jabłko — zaczął i spojrzał na zaczerwienione i zadrapane wciąż kostki na swoich pięściach. — Własna matka by go nie poznała, ale chyba nie chcesz mi powiedzieć, że masz go za kogoś słabego? — zapytał z irytacją, ale nie czekał na odpowiedź. — Szczerze? Wiesz, co wywnioskowałem z wczorajszego „przesłuchania"? — zapytał i zamilkł, robiąc stosowną przerwę.

Nam-joon wciąż patrzył na niego surowo, ale teraz w jego oczach pojawiło się coś jeszcze. Złość. Wiedział, że Ji-min miał jaja, żeby mu się sprzeciwić i nie miał zamiaru się poddawać. Nawet za najwyższą cenę. Wiedzieli o tym obaj.

— Ji-min, tak jak przypuszczałem, woli umrzeć, niż cokolwiek powiedzieć — wycedził przez zęby V.

Postawił wszystko na jedną kartę. Bał się cholernie, że Nam-joon odpowie: „To go zabij", ale wiedział też, że wtedy obaj nic by nie zyskali. Wręcz przeciwnie. On straciłby nad sobą panowanie i na pewno by się temu sprzeciwił, a Nam-joon zapewne już nigdy nie zobaczyłby syna.

— Tego się spodziewaliśmy, prawda? — zapytał zamiast tego Nam-joon. — Chyba nie muszę cię uczyć, jak się przesłuchuje ludzi, od których potrzebujesz wyciągnąć informacje — zakpił, mając najpewniej na myśli tortury.

— Kurwa mać Nam-joon, przecież to Ji-min, nie ktoś obcy. Wychowałem się z nim! — zagrzmiał V, ale w jego głosie słychać było bezsilność, której nie chciał pokazać bratu.

폭군 || Tyran 4 • TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz