Woman in black - część 1 |Velma x Daphne|

69 5 3
                                    

- Wyjątkowo burzasta ta noc! - zawył strachliwie Kudłaty i aż przeszły go widoczne ciarki, gdy piorun uderzył wprost przy jego przylepionej do szyby twarzy.

Zielona furgonetka pędziła wzdłuż prostej, całkowicie pustej drogi, mijając biegle wątłe pnie drzew i kilka chwiejnych krzewów. Cały ten dobytek natury uginał się pod ciężarem spadających arytmicznie kropli deszczu, przynosząc na myśl średniowiecznych skazańców postawionych na podeście kilka chwil przed śmiercią. Ponure krajobrazy idealnie oddawały klimat późnego jesiennego wieczoru.

- Kudłaty, nie istnieje słowo burzasta - poprawiła go od razu Velma, ustawiając statecznej okulary na nosie, by te jej nie ześlizgnęły.

- Nie? - Zaśmiał się nerwowo chłopak w zielonej koszulce. - To jak się mówi? Burzowata? Jak myślisz, Scooby?

- Eee, nie wiem - wychrypiał bardziej zdezorientowanym głosem niż zazwyczaj pies.

- Burzowa, Kudłaty. Mówi się BURZOWA jak już. - Velma skupiła wzrok na drodze, choć nie musiała być w stu procentach uważna, bo za kółkiem siedział Fred.

- Nie bądź dla nich zbyt surowa. - Daphne poprawiła się na siedzeniu, śmiejąc się cicho. - Wiesz dobrze jak bardzo rozgarnięci są ci dwoje.

- Nie jestem dla nich surowa. - Oburzyła się nieco Velma. - Po prostu uważam, że powinni wiedzieć jak mówić. Tylko poprawiłam ich wypowiedź.

- Jasne. - Daphne z uśmiechem wzruszyła ramionami, nie mając najwidoczniej ochoty na dalszą dyskusję na ten czy inny temat.

- Ale burzowaty brzmi nieźle. - Drążył temat Kudłaty, pochłaniając właśnie kolejną już paczkę chipsów paprykowych XXL.

- Ej, patrzcie! - Fred niespodziewanie przerwał dalszą rozmowę. Nie zrobił tego świadomie, właściwie to nawet nie słuchał tej krótkiej wymiany zdań przyjaciół; był dość skupiony na drodze. - To nie jest ten dwór, który widać na mapie?

Velma rozłożyła mapę, o której wspomniał kierowca furgonetki, a Fred od razu zatrzymał pojazd w bezpiecznym miejscu.

Krople deszczu zaczęły nagle jakby z podwojoną mocą uderzać w przednią szybę.

Dwór nie wyglądał zachęcająco. Ciemny kolor murów, nieproporcjonalnie usytuowane okna, ogrom budynku sam w sobie budzący grozę i oczywiście klasyczny brak świateł w całej posiadłości. Posiadłość okalała mrożąca krew w żyłach aura, którą wzmagała fatalna pogoda. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapędzałby się tutaj licząc na odpoczynek.

- Rzeczywiście! - Entuzjazm, z którym to mówiła, od razu zapalił czerwoną lampkę w głowach Scooby'ego i Kudłatego.

- Tt-ten dwór? - Zadrżał chłopak tak mocno, że aż całym samochodem zatrzęsło.

Kudłaty miał nieodparte wrażenie, że gigantyczny dwór uśmiechnął się do niego, pokazując naostrzone zęby.

- Stoi tu od ponad trzystu lat! - Zaczęła opowieść Velma, nie zważając na słowa przyjaciół siedzących na tylnych siedzeniach. - Jakieś sto lat temu przybył tu nowy ród - Marsonowie. Wnuk George'a Marsona zrobił użytek z ogromnej budowli i otworzył pensjonat. Do naszego celu mamy jeszcze kilka godzin jazdy. Może zatrzymamy się tutaj przenocować? Fred nie może jeździć cały czas. To na pewno męczące.

- Jestem za. - Fred rozciągał barki, aż w nich głośno chrupnęło.

- O nie! Nie ma mowy! Nie wejdziemy tam za żadne skarby! - Zaprotestował od razu Kudłaty. - Pewnie tam aż roi się od duchów!

- Prawda! - Przytaknął równie przerażony Scooby.

- Duchów? - Zaśmiał się Fred. - Nie bądźcie śmieszni, chłopaki!

Zbiorek skondensowanych historyjek (czyli po prostu One Shoty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz