Rok 1993, czerwiec
(6 miesięcy wcześniej)Od tygodnia byli w podróży, a jednak Axl nie tęsknił za domem. Otwarta przestrzeń Sedony wydawała się wyzwalająca, a fakt że nikt jeszcze ich nie poznał sprawił, że mógł czuć się tam po prostu sobą. Bez cienia publicznej persony, który ciągnął się za nim w każdym innym miejscu. Tylko on i Izzy.
Gdy spotykali ludzi przedstawiał się jako Rose, żeby unikać pytań. Na szczęście niewiele osób tam je miało. Niewielu też potrafiło udzielić im odpowiedzi...
Odkąd Patti Hansen skontaktowała się z nimi w sprawie zaginięcia Keitha minęło już dobrych kilka miesięcy, ale dopiero teraz mieli okazję, żeby naprawdę wyjechać i sprawdzić ten trop. Axl w duchu dziękował Keithowi, że wybrał sobie tak spokojne i malownicze miejsce na ucieczkę, bo w ten sposób oni również mogli je odkryć.
Samo miasteczko było przepełnione pozytywną energią wyznawców różnych kultów, niezwiązanych jednak w żaden sposób z Diabłem. Byli tam Wiccanie, wyznawcy New Age, ateistyczni hipisi, a także wiele rodzin kultywujących wiarę i tradycję swoich przodków, zamieszkujących te ziemie. Okolica miasta była zaś równie interesująca, jeśli nie nawet bardziej, niż jego mieszkańcy. Krajobraz stanowiły typowe dla Arizony czerwone skały, kaniony i doliny. Granitowe niebo niezmiernie rzadko osłonięte było pojedynczymi białymi chmurami. W wędrówce często mijali krystalicznie czyste strumienie, skryte w cieniu drzew oraz dzikie zwierzęta, które wydawały się egzystować jakby w zupełnie innym świecie i nie zwracały niemal w ogóle uwagi na ludzi, pozwalając im się fotografować. Axlowi udało się tam uchwycić na zdjęciu niejedno stworzenie, jednak jego ulubionym pozostawał orzeł majestatycznie rozkładający do lotu swe białe skrzydła.
Powoli, ale jednak zmierzali do swojego celu. Miejsca znanego jako Świątynia Ate, o którego istnieniu widzieć miało niewielu, a o którym Keith często podobno czytał tuż przed zaginięciem. Po rozmowie z wieloma miejscowymi udało im się dowiedzieć mniej więcej, gdzie owa Świątynia miała się znajdować, jednak nikt nie zaoferował im pomocy w dotarciu tam.
Miejscowi uważali bowiem, że miejsce to było przeklęte. Że zamieszkiwała je kobieta, duchowa przewodniczka sama siebie nazywająca Matką
Nie należała do żadnego wyznania. Nie znali jej imienia i nawet nie mieli na nią innej nazwy niż ta, którą sama sobie wybrała - Matka lub Matka z Ate. Nie pamiętali też, aby w ostatnich latach ktoś z nich szedł się z nią spotkać, choćby po to żeby dostarczyć jej jedzenie. Mieszkała na szczycie góry i nigdy z niej nie schodziła, a co roku pojawiał się jeden albo dwóch śmiałków z różnych części świata, którzy jej poszukiwali, nierzadko nie będąc w stanie wyjaśnić skąd o niej wiedzą. Zawsze jednak mieli ten sam cel - poszukiwali odpowiedzi. Tak jak Axl i Izzy teraz.
Przemierzyli Dolinę, a później przeszli przez Diabelski Most (który Axl również sfotografował), zanim doszli do zbocza góry.
Sam szlak prowadzący rzekomo do Świątyni Ate były oznaczony tylko jednym wyrytym w skale napisem, a cała droga niknęła miejscami w gęstej roślinności, w której nie widać było usypanych z premedytacją kamieni. Trzeba było przedrzeć się przez liczne wąskie przejścia oraz wspinać po wyrytych w skale małych otworach. Na szczęście widok, który roztaczał się z tej góry był wystarczającą rekompensatą za wszystkie trudy.
Wieczorem zatrzymali się we wnęce skalnej tuż obok kamiennej półki. Stamtąd mieli dobry widok na zachodzące nad doliną słońce. Rozbili tam prowizoryczny obóz, w którym zamierzali spędzić noc, a z samego rana ruszyć dalej, żeby możliwie przed południem dotrzeć na szczyt.
Izzy nauczył się robić bezpiecznie ognisko, nad którym mogli podgrzać sobie posiłek. Axl zrobił mu wtedy zdjęcie, uchwycając jego skupienie, kiedy nie patrzył w obiektyw.
- Hej! - oburzył się Izzy, obrzucając Axla mało jednak zirytowany spojrzeniem, więc Axl nie poczuł się winny. - Mogłeś mnie uprzedzić!
- Wtedy byś mi nie pozwolił. Wyglądałeś tam pięknie i niczego nie żałuję.
- Oczywiście, że nie. Odłóż to ustrojstwo, potrzebuję tu pomocy.
Usiedli na kocu tuż przy krawędzi, dzieląc się miską zupy z puszki. Gdy skończyli jeść Izzy zaczął sprzątać, a Axl położył się na kocu wpatrując w niebo, które o zmierzchu wydawało się prawie fioletowe.
Patrząc na siebie z tej perspektywy w końcu poczuł, że dorósł. Przez całe lata po ucieczce z Lafayette wciąż czuł się jakby jakaś jego cząstka tam tkwiła. Nie potrafił tego zmienić nieważne jak starał się stłumić albo zrozumieć. Wciąż uciekał, walczył i nigdy tak naprawdę nie żył. Teraz w końcu poczuł się kimś innym niż zranionym dzieckiem. Po raz pierwszy czuł się kochany i nie obawiał się, że na to nie zasłużył. Chciał wręcz, żeby czas się dla nich zatrzymał i mogli przeżywać tę chwilę w nieskończoność.
Nie wiedział jednak, że nie było to możliwe i dlatego coraz częściej robił zdjęcia nawet pozornie nieintereujacym rzeczom. Chciał to wszystko jakoś uwiecznić, żeby mogli to zapamiętać na zawsze.
- Dzięki za pomoc - powiedział zrzędliwie Izzy, siadając obok niego na kocu. Gdy Axl nie zareagował na zaczepkę, Stradlin zaczął mu się przyglądać. Miał ten swój zmartwiono-zaintrygowany wyraz twarzy, jakby Axl był jakąś zagadką, którą starał się rozwiązać. - O czym myślisz? - zapytał w końcu.
- Jestem z tobą naprawdę szczęśliwy.
- Tutaj?
- Tak, też ale nie tylko. W sensie… nie chodzi o miejsce.
- Mam nadzieję. - Izzy zaśmiał się krótko. - To byłoby dziwne, gdybyś lubił mnie tylko w tym jednym miejscu. I to gdzieś na zadupiu w Arizonie.
- Hej, podoba mi się tutaj!
- Tak, mi też. Ale to wciąż zadupie.
Chociaż tylko krzywym, Axl odpowiedział mu uśmiechem. Szorstkie nitki koca drażniły jego nagą skórę, której nie ukryły krótkie spodenki. Przesunął się, żeby zrobić więcej miejsca dla Izzy’ego, który położył się obok niego. Leżeli tak przez chwilę, stykając się ledwie koniuszkami palców jak dwa szkielety porzucone w górach Arizony, których historii nikt już nie pamięta. W powszednim życiu mogliby być razem bandytami na Dzikim Zachodzie, bo Axl mógł robić z Izzym wszystko, niezależnie czy chodziło o muzykę czy kradzież koni.
- Rozmawiałem z Sonją przed naszym wyjazdem - oznajmił. Izzy odwrócił głowę w jego stronę, marszcząc brwi.
- Spiskujesz teraz z moją matką za moimi plecami? - zapytał. - To naprawdę niski cios, człowieku.
- To nie cios. Rozważała przylot do Los Angeles.
- Tak? Potrzebuje pieniędzy?
- Przestań, Izzy. Wiem, że nie była najlepszą matką, ale szczerze się o ciebie troszczy - powiedział poruszony Axl. A on, z całą swoją historią popapranego dzieciństwa, nie był kimś kto zmuszałby swoich przyjaciół do poniżania się przed kimś tylko dlatego, że "to rodzina".
- Nie cierpiała cię. Nie pamiętasz?
- Cóż, teraz jest dla mnie miła. Zaprosiła mnie nawet, wiesz?
- Zmanipulowała cię.
- Tak, Sonja Isbell, mistrzyni zbrodni! - zaśmiał się Axl. - Zupełnie jak jej syn…
- Mówisz tak tylko dlatego, że… - Izzy urwał nagle. Spiął twarz, ale nic już nie powiedział, odwracając twarz z powrotem ku niebu.
Dlatego że co?, chciał zapytać Axl, ale podskórnie znał odpowiedź. I wiedział, że Izzy po prostu nie był na tyle okrutny, żeby powiedzieć mu coś takiego w twarz.
Axl musiał przyznać, że równie dobrze mógł dać się jej zmanipulować. Bo rozmawiając z Sonją jedynie przez telefon, i dostając od niej tak łatwo to wszystko czego nigdy nie dostał od własnej matki nawet w ostatnich tygodniach jej życia - troskę, akceptację, zrozumienie, nie potrafił być wobec niej wrogi. Może nie była jego mamą, ale była Izzy’ego i to było wystarczająco bliskie powiązanie! Chociaż wolał wmawiać sobie, że chodziło mu tylko o dobro Stradlina...
- No dobrze, porozmawiam z nią - powiedział zrezygnowany Izzy. - Szczęśliwy?
- Chcę, żebyś ty był szczęśliwy.
- Jestem szczęśliwy, mam ciebie.
Izzy szturchnął go lekko w bok z półuśmiechem na twarzy.
- Ale potrzebujesz więcej osób w życiu niż tylko ja.
- Naprawdę? Bo świetnie się z tym teraz czuję. - Axl przewrócił oczami i otworzył usta, żeby coś powiedzieć jednak zanim zdążył wypowiedzieć słowo Izzy usiadł. - Poza tym mam więcej osób w swoim życiu, dziękuję bardzo! Ty jesteś po prostu najważniejszą…
Axl nie wiedział czy Izzy zrobił to specjalnie (bo, bądźmy szczerzy, ten skurwiel mógłby), ale sprawił że serce Axla w pewnym sensie roztopiło się z rozczulenia. Bo przez lata Axl był tak spragniony miłości, że nadal nie mógł się nią nasycić.
Izzy siedział teraz opierając rękę na zgiętymi kolanie, z drugą nogą wyprostowaną wzdłuż koca. Mrugając powoli i niemal sennie obserwował świat poniżej z rozmarzonym, może trochę zamyślonym wyrazem twarzy. Wiatr ledwo poruszał jego włosami. Wyglądał jak ilustracja z książki o podróżniku. Ze swoją głupią czapką i roztaczającą się wokół niego aurą tajemnicy.
Znów zrobił mu zdjęcie.
- Axl! - obruszył się Izzy. - O czym przed chwilą rozmawialiśmy?
- O tym, że nie masz znajomych - rzucił, udając że nie rozumiał co Stradlin miał mial myśli.
Potem podniósł się z ziemi, udając się w stronę plecaka który zostawili przy ognisku. Izzy nie zapytał go dokąd idzie, ale nie miał powodu. To nie tak, że mógł odejść daleko.
Schował tam aparat w pokrowcu, i wyciągnął z głębi coś innego. Upchnął to do kieszeni, zerkając w stronę Izzy’ego. Ten wciąż patrzył przez siebie i wydawał się niczego nie zauważyć.
Axl przysunął się do Izzy’ego, kładąc się i opierając plecami o jego udo i klatkę piersiową. Chciał to zrobić teraz, ale im dłużej siedział wystawiony na upływ czasu, tym bardziej zaczynała zjadać go trema. Gorsza niż przed jakimkolwiek występem.
Ramię Izzy’ego objęło go, przyciągając do siebie stabilniej.
- Mam coś dla ciebie - powiedział Axl.
- Tak? A co takiego? Szyszkę?
- Nie. Nie znalazłem tego tutaj.
- O. No dobrze...?
- Jeśli nie będziesz tego chciał, możemy obaj udawać że to się nie wydarzyło.
- Axl… - Axl wcisnął mu w dłoń małe pudełko. Przedłużająca się cisza sprawiła, że cieszył się teraz, że nie musiał patrzeć Izzy’emu w oczy i widzieć jego reakcji. - To…?
- Wiem, że to bezużyteczne w świetle prawa, ale… - Nagle nie wiedział, co chciał powiedzieć. Izzy nic nie mówił. Dlaczego Izzy nic nie mówił?! - Czy wiesz, że Freddie Mercury i jego chłopak nosili obrączki, chociaż nie mogli wziąć ślubu? Żeby pokazać światu, że ma się pieprzyć i mogą kochać kogo chcą.
- Tak, mówiłeś mi - odparł Izzy, ale brzmiał jakoś dziwnie, prawie jakby był… rozbawiony?
Axl odsunął się, żeby móc na niego spojrzeć. Izzy już nie tylko się uśmiechał. Śmiał się, coraz bardziej i bardziej jakby usłyszał najzabwniejszy na świecie żart. Axl poczuł jak jego twarz robi się czerwona z gorąca.
- Mówiłem, że jeśli nie chcesz możemy…! - Próbował sięgnąć otwarte pudełko w dłoni Izzy’ego, jednak Stradlin mu na to nie pozwolił. Prawie zaczęli się o nie szarpać.
- Hej, kto powiedział że tego nie chcę? - zapytał Izzy, nadal kurwa roześmiany.
Axl uspokoił się, przygryzając wnętrze policzka i zerkając na Izzy’ego z wyczekiwaniem. Nie powinien ale czuł się zaniepokojony. To nie tak, że nie ufał Izzy'emu (ufał mu całym swoim życiem!). Po prostu wiedział, że sam miał tendencję do nierealnego postrzegania rzeczywistości, robiąc i pragnąc rzeczy, które mogłyby mieć miejsce tylko w głupich romansach albo bajkach.
- To czemu się śmiejesz? - burknął Axl, odwracając w końcu wzrok.
- Przepraszam, Axl. - Izzy złapał go za rękę. Gdy Axl podniósł wzrok zobaczył, że Stradlin już tylko głupkowato się uśmiechał. - Powiedzmy, że miałem podobny pomysł.
Axl zamrugał.
- Co?
- Nie tutaj, zostawiłem mój w domu.
- Naprawdę? - Teraz Axl zaczynał rozumieć i nawet podzielać wcześniejsze rozbawienie Izzy’ego.
Izzy pokiwał szybko głową, uśmiechając się wciąż tak szczerze, że Axl miał wrażenie patrzył przez to prosto w jego duszę.
- Tak.
- To znaczy, że chcesz…? - zapytał Axl. Musiał się upewnić.
- Tak!
Axl nie był pewien czy to on pierwszy wyskoczył naprzód, żeby złapać Izzy’ego, czy też Izzy przyciągnął go do siebie. Tak czy siak, spotkali się gdzieś w połowie zderzając ze sobą i łącząc w pocałunku. Był ciepły, czuły i Axl włożył w niego tyle uczuć, przylegając do Izzy’ego całym ciałem. Owinął wokół niego ręce, aby być jeszcze bliżej, jeszcze bardziej z nim splątanym.
Przerwał pocałunek, jednak nie odsunął się, pozostając tak blisko że jego słowa padały tuż na wargi Izzy’ego.
- Jeśli chcesz mogę udawać, że nic tu się nie wydarzyło, kiedy wrócimy do domu.
- Co? - Izzy zmarszczył brwi, wciąż przesuwając kciukiem po policzku Axla. - Po co?
- Żebyś mógł mi wręczyć pierścionek - wyjaśnił Axl.
Izzy skinął pospiesznie głową, uśmiechając się szeroko.
- Tak, cokolwiek chcesz - powiedział, a potem znów się pocałowali.
Axl czuł w tym pocałunku, że Izzy wciąż się uśmiechał. Przyciągnął go nawet bliżej, zanim był w stanie się odsunąć.
- Załóż pierścionek - polecił Axl.
I Izzy to zrobił, wsuwając białe złoto na palec serdeczny lewej ręki. Wydawał się chłodny i wyglądał na drogi jak cholera z wtopionymi złotymi nićmi i drobinkami białych kryształów.
Był piękny i do oczu Izzy’ego napłynęły łzy.
- Wykosztowałeś się. Kupiłeś go z automatu za 25 centów? - próbował zażartować Stradlin, jednak jego własny głos go zdradził. Brzmiał słabo, prawie płaczliwie.
- Nie, właściwie to jest zrobiony na zamówienie. - Axl złapał w obie ręce jego lewą dłoń. - Ściągnij go, pokażę ci.
- Dopiero go założyłem, już każesz mi go ściągnąć?
Zsunął pierścionek z palca, a Axl wziął go od niego, żeby pokazać co miał na myśli. Wewnątrz obrączki złotem wygrawerowany był napis "Od teraz na zawsze I.S. - A.R.". Litery odbijały promienie zachodzącego słońca mieniąc się gorącym odcieniem czerwieni.
Izzy przyglądał się temu nie mówiąc ani słowa. Jego wzrok był wodnisty, a uśmiechnięte usta lekko rozchylone.
Axl poprawił włosy, zaczesując kosmyki za ucho.
- I co sądzisz?
- Czyli nie ma szans na zwrot? - zapytał Stradlin.
- Nie podoba ci się?
- Nie, jest piękny. - Izzy założył pierścionek z powrotem na palec, a potem przyciągnął Axla do jeszcze jednego, tym razem krótszego, pocałunku. - Uwielbiam go, jest idealny.
Spali tej nocy pod rozgwieżdżonym niebem, połączeni ze sobą w swoich objęciach. Axl patrzył w gwiazdy i z każdą chwilą miał coraz większe wrażenie, że one również patrzyły na niego. Swoimi błyszczącymi oczami w oddali, w innym miejscu i czasie. Bo gwiazdy nie wydawały się mu już takie same po tym wszystkim, wydając z siebie cichą, prawie niesłyszalną melodię której nie słyszeli ludzie, a której echo wydawało się Axlowi dziwnie znajome, jakby już gdzieś ją słyszał. W innym miejscu i czasie.
Ale Izzy trzymał go tak blisko, że Axl wolał nie patrzeć w gwiazdy. Odwrócił wzrok.
***
Obudzili się tak wcześnie, niemal ze wschodem słońca. Poranek przeganiał mrok nocy i przez ten moment stało się niespodziewanie chłodno, znacznie chłodniej niż było wcześniej. Izzy owinął Axla w podróżnicze ponczo, chociaż już chwile później słońce rozgoniło wszelkie ślady mrozu.
Szli dalej, starając się pozostać na szlaku, ale im wyżej się znaleźli tym trudniejsze to się stawało. Tym więcej rzeczy mówiło im, aby zawrócili. Począwszy od wyrytych w kamieniu napisów "Nikt nie wraca", po niezidentyfikowane kości rozrzucone pod krzakiem. Izzy oczywiście upierał się, że musiały być ludzkę, ale nie mieli do tego przecież pewności. Żaden z nich nie był pieprzonym antropologiem, a Axl wolał na ten czas uznać, że należały do jakieś dużego zwierzęcia.
W końcu dotarli do podnóża czegoś, co przypominało wykute w czerwonej skale stopnie. Schody były dość wąskie i zakręcały w pewnym momencie za skalną ścianę, więc nie mogli widzieć dokąd dokładnie prowadziły. Coś im jednak podpowiadało, że odnaleźli dobrą drogę.
Kiedy doszli w końcu do zakrętu zatrzymali się nagle, przylegając plecami do ściany, bo usłyszeli tupot jakby kroków, niby ktoś biegł w ich stronę.
- To pewnie tylko toczące się kamienie - powiedział Izzy, wychylając się. Axl przyłożył mu dłoń do piersi, przyciskając go znów do ściany.
- Nie, to coś innego. Ktoś inny.
Nie potrafił wyjaśnić dlaczego tak uważał, ale chwilę okazało się, że miał rację. Na skarpie między dwiema częściami schodów pojawił się człowiek.
Cóż, trudno było go nazwać człowiekiem ale zdecydowanie nie przypominał żadnego innego zwierzęcia. Był wychudły i blady, mimo że mieszkał w tak słonecznym miejscu. Jego kończyny wydawały się dziwnie wydłużone, oczy wielkie i wypukłe jak piłeczki do ping-ponga. Garbił się lekko, a jego kręgosłup odstawał na karku jakby wyrwał się z jego mięśni. Był boso i ubrany był tylko w zużyty strój z juty.
- A dokąd to? - zaskrzeczał, mierząc w nich patynowatym palcem. - Zmierzacie na górę?
- Tak - odpowiedział Axl, bo Izzy najwyraźniej wciąż był zbyt zaskoczony. - Do Matki.
- Do Matki, mówisz? - Człowieczek mówił zbyt głośno, jakby był przygłuchy.
- Tak. Wiesz, gdzie ona jest?
- Mmmm… Nie! Nie wiem, ale na pewno nie tam! Idźcie stąd!
- Jakoś ci nie wierzę - wtrącił się Izzy. - Skąd niby przeszedłeś?
- Z góry! Ale żyję tam sam jeden! Tylko ja! Nikt inny!
Człowieczek brzmiał na wiecej niż nerwowego. Axl znał ten ton i to napięte spojrzenie. Zachowywał się jak człowiek, który desperacko próbuje ukryć przed światem prawdę. Co zatem kryło się na górze? Inny Diabeł? A może jakiś artefakt?
- Spokojnie, chcemy tylko zobaczyć się z matką - odparł Axl, starając się brzmieć tak grzecznie i pokojowo jak zwykł mówić do niego Izzy.
- Czemu Matka miałaby chcieć spotkać się z wami!
- A więc jest tam jakaś matką! - zauważył Izzy.
Człowieczek wydawał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Bliski był krzyku i na pewno pełen frustracji.
- Tak, jest. Ale Matka nie przyjmuje już gości. Zjadła już dość po… - zciszyl głos prawie szepcząc do siebie. Potem znów wybuchł. - Nie! Nie możecie wejść!
- Proszę, chcę tylko spotkać się z Matką - nalegał Axl, mówiąc do człowieczka jak do dziecka. Chyba przekonywał go ten ton.
- Axl! - syknął Izzy, ściskając go za ramię.
- Tak, wiem, Izz. - Nie był aż tak głupi, żeby nie zauważyć co najmniej podejrzanego zachowania człowieczka. To był jednak ich cel. Do tego on był jeden, a oni mieli siebie. - Ale musi zaryzykować.
Izzy zrobił te swoją uroczo oburzoną, prawie komiczną minę i już otworzył usta żeby wyrazić ją słowami, kiedy przemówił chudzielec.
- Zapytam Matki jaka jest jej wola. Ale jeśli każe wam odejść, macie to zrobić. Inaczej… Będzie nieładnie, bardzo nieładnie.
- Obiecujemy - powiedział Axl.
Człowieczek zniknął za rogiem niedługo potem, obrzucając ich jeszcze jednym nieufnym spojrzeniem. Axl próbował się uśmiechnąć ale nie sądził żeby to coś dało. Nie ufał im i vice versa.
- Co zrobimy jak każe nam spadać? - zapytał Izzy.
- Nie mam pojęcia - przyznał Axl. - Za wąsko żeby się z nim siłować, a to jedyna droga.
- Mógłby spaść…
- Izzy!
- Jezu, Axl, nie mówię że masz go zrzucić. Mówię, że to mogłoby się stać gdybyś próbował go obezwładnić. Nawiasem mówiąc, nie rób tego. Jeszcze sam byś zleciał.
- Dziękuję za radę, Izzy. Sam bym na to nie wpadł.
- Przepraszam, po prostu myślę na głos.
- Nie, ja przepraszam - westchnął Axl. - Nie mam pojęcia co zrobić jeśli nas nie przepuści.
- Zawsze możemy zawrócić. Nasze zdrowie jest ważniejsze.
- Nawet od Keitha Richardsa?
- Oczywiście, że tak. Jesteś najważniejszy, Axl. We wszystkim.
I kurwa, może to zabrzmi potwornie samolubnie ale Axl uwielbiał słyszeć te słowa z jego ust. Żadne pieniądze, żadna sława i władza nie sprawiłyby żeby poczuł chociaż w połowie tak ceniony i ważny jak wtedy.
Niedługo potem Człowieczek wrócił.
- Mama zdecydowała, że spotka się z ognisto-glowym! - wykrzyknął.
Izzy prychnął.
- Z kim?
- Z nim! - Wskazał na Axla. - Idziesz ze mną!
- Nie ma mowy - powiedział stanowczo Izzy. - Chce nas rozdzielić, żeby łatwiej mu było nas pozabijać i tyle. Axl nigdzie z tobą…
- Pójdę - przerwał mu Axl, patrząc na Izzy’ego przepraszająco i łapiąc go za rękę na moment. Mógł sobie poradzić z tym sam. - Jeśli wróci beze mnie…
- Nie wróci, bo nigdzie z nim nie pójdziesz!
Axl jednak go nie posłuchał. Wiedział, że Izzy nie pozwoli mu pójść, więc dalsza argumentacja nie miała sensu. Po prostu odszedł, wyrywając się z jego uścisku i podążając za dziwnym Człowieczkiem. Izzy próbował go powstrzymać jednak gdy zrobił tylko krok Człowieczek wymierzył w jego stronę długi zakrzywiony kij, który przyniósł ze sobą z góry jako podporę.
- Ty zostajesz! - zaskrzeczał.
- Ale Axl…!
- Po prostu go posłuchaj - powiedział Axl, posyłając Izzy'emu ostatnie spojrzenie, zanim wszedł za zakręt.
Izzy nie podążył za nimi.
Droga była tutaj bardziej stroma i Axl prędko zrozumiał po co Człowieczkowi był ten kij. Sam go nie potrzebował, bo dość dobrze radził sobie we wspinaczce na czworakach, ale podarował go Axlowi, prezentując mu uprzednio jak miał go używać, żeby był pomocny.
- Dzięki… - powiedział niezręcznie Axl. Starał się nie patrzeć w dół, bo tutaj było już nie tylko bardzo wysoko ale też niebezpiecznie stromo. Myśl o czymś innym. - Jak się nazywasz?
- Luppy - odpowiedział Człowieczek, niespodziewanie bo Axl wcale nie oczekiwał że ten mu odpowie.
- Luppy? - powtórzył. - To twoje imię?
- Tak. A co to za imię niby ma być Axl? Głupie, głupie imię!
- Hej…! Czekaj. Skąd znasz moje imię? -
Luppy, bądź co bądź, nie wyglądał na kogoś kto czytał kolorowe magazyny i kupowałby ich płyty. Nie wyglądał jakby w ogóle schodził z tej góry.
- Matka powiedziała mi o tobie wszystko - odparł Luppy, oglądając się z góry na Axla i uśmiechając się na niego chytrze. Jego zęby przez ten krótki moment były widoczne, a kiedy Axl je widział wydawały się dziwnie ostre.
- Tak? Matka nazywa cię Luppy?
- Nie! - syknął Luppy. - Matka nazywa mnie sługą…
- Czy ona…
- Nie mów o niej! Nie tutaj! Już blisko… Jesteśmy już blisko…
Axl przełknął ciężko wszystkie pytania, które postawił już w głowie. Z każdym stopniem coraz bardziej narastał jego niepokój względem tego spotkania. Gdy wspinał się wyżej i wyżej, spojrzał niechcący na moment w dół, a jego ciało spięło się całe na widok rozmazanej jakby otchłani pod nim. Nie mógł oderwać wzroku, dopóki nagle stopień który trzymał nie usunął się nagle. Zwisał jedynie na jednej ręce i spadłby na pewno, gdyby nie zimna i sucha łapa, która chwyciła go mocno za nadgarstek i pociągnęła w górę.
- Uważaj - chrapnął Luppy. - Jeszcze możesz spaść…
Dotarli w końcu na szczyt, gdzie czekał na nich wielki, kamienny łuk stojący niby jak drzwi albo portal do innego świata. Przeszli przez niego jednak nic się nie zmieniło.
Na szczycie wzgórza usypany był płytki dół, wewnątrz którego znajdowało coś na kształt kamiennego skweru. Na środku stał posąg, wokół którego klęczęli sztywno ludzie. Byli tak nieruchomi, że przez chwilę Axl pomyślał że były to po prostu inne rzeźby. Ale nie, to byli żywi i oddychający ludzie, a jednego z nich Axl rozpoznał od razu.
- Keith! - uklęknął obok niego, potrząsając jego ramieniem. Ciało Keitha ledwo drgnęło, mimo siły jakiej użył, a potem zaraz wróciło do pierwotnej pozycji. - Keith?
- Nie obudzisz go. Nie, nie…
Luppy krążył między ludźmi, strzepując z ich ramion i włosów pył i liście, jakby sprzątał w domu.
- Co im zrobiłeś?
- Ja? Luppy nic nie zrobił! - zaśmiał się, rechocząc jak żaba. - Są w trakcie drogi. Odbywają podróż na spotkanie z Matką…
- Jak długo tu są?
- Jak długo trzeba - odparł enigmatycznie.
- I co to kurwa ma znaczyć?
- Wszyscy wyszli na spotkanie z Matką i jeszcze nie wrócili. Nie martw się, Matka dobrze o nich dba. Ich ciała nie czują nic w tym stanie. Żadnego głodu, zmęczenia, ani bólu. A Luppy o nich dba.
- Ta…
Axl spojrzał na posąg. Był wysoki i wykuty z jasnego kamienia, który nie wyglądał jakby pochodził z tych okolic. Przedstawiał on postać podobną do kobiety, klęczącą tak jak wszyscy inni z rękami położonymi płasko na udach. Jej wyraz twarzy był błogi, upodobniający ją do osoby we śnie, a im dłużej Axl na nią patrzył tym bardziej ludzka i prawdziwa wydawała się ta twarz. Z jej głowy wyrastały długie zielone pędy roślin, na których jednocześnie kwitły co były już dojrzałe owoce. Axl nie wiedział czym były, przypominały małe czerwone kulki ale nie były to ani wiśnie, ani śliwki. Były zresztą był dokładnie okrągłe, jak sztuczne perły albo cukierki.
- Jeśli chcesz spotkać Matkę musisz sam do niej przyjść - powiedział Luppy.
- Nie chcę jej spotkać! - zaprotestował zaraz Axl, ale kłamał. Ciekawość tego dokąd to wszystko prowadziło zjadała go od środka, chociaż jednocześnie czuł tak ogromny niepokój. - Przyszedłem tu po Keitha.
- On jest u Matki. Tylko Ona może pozwolić mu odejść.
- Co masz na myśli? Więzi go?
- Nie, przecież przyszedł do Niej sam! Wszyscy przyszli… Po wiedzę, po moc, po święty spokój… Ty też chcesz czegoś od Matki.
- Pierdolenie. Nic od niej nie chcę.
- Kłamstwo! Chcesz tego człowieka! Jeśli pójdziesz do Matki, może spełnić twoje pragnienie. Jeśli oczywiście ją odnajdziesz…
Axl zacisnął wargi. To był oczywsity podstęp, pułapka. A jednak czy miał jakiś inny wybór niż się w nią złapać?
- Jak mam to zrobić? - zapytał. Luppy znów się uśmiechnął. Jego twarz z tego powodu wydawała się jeszcze dziwniejsza. Zapadłe poczliczki nie były przystosowane do tego wyrazu.
- To proste! Uklęknij przed Matką i zrelaksuj się. Pomogę ci wpaść w trans!
- Chyba dam radę sam to zrobić… - burknął Axl, trochę odrażony jego tonem. Ale usiadł posłusznie na wolnym kamieniu i zamknął oczy.
- Musisz uklęknąć!
- Wiem, co robię, Luppy. Nie pierwszy raz bawię się w to gówno.
- Nie! Luppy pilnuje porządku, tak powiedziała Matka! Musisz uklęknąć. Słuchaj mnie! Słuchaj Luppy'ego!
Axl przewrócił oczami. Gość był irytujący jak mało kto, ale Axl też współczuł mu na sam jego widok, więc spełnił jego natarczywe rozkazy. Luppy był bardzo zadowolony z tego powodu.
Po zamknięciu oczu i zjednaniu oddechu z biciem serca, Axl poczuł pod czaszką rytmiczne uderzenia fal. Przychodziły i odchodziły, wprowadzając go coraz dalej i głębiej między różne warstwy podświadomości.
I wtedy coś sprowadziło go z powrotem na ziemię. Głośny pisk przeszył powietrze. Brzmiał gorzej niż rzępolenie rozstrojonej gitary elektrycznej Slasha.
Axl otworzył oczy.
Luppy siedział teraz na uschniętym drzewie (jedynym drzewie na szczycie tej góry), oplatając gałąź nogami i grał na flecie. Jego chude palce skakały po nim energicznie, ale dźwięk który się z niego wydobywał w żaden sposób nie można było nazwać wirtuozyjnym. Był chaotycznych i drażnił uszy.
Axl spojrzał na niego rozdrażniony.
- Co robisz?
- Gram. To pomaga dotrzeć do Matki - przekonywał.
- Świetnie radziłem sobie w ciszy.
Luppy zignorował ten komentarz i wrócił do mordowania instrumentu, który dzierżył w dłoniach. Axlowi nie pozostało nic innego jak wracanie do medytacji mimo hałasu.
Rzecz w tym jednak, że wkrótce albo Luppy w końcu przypomniał sobie jak grać na flecie, albo udręczony umysł Axla przekształcił ten pisk w coś innego. Melodia która powstała była nastrojowa, subtelnie niepokojąca i narastająca w coś coraz bardziej złowrogiego.
Mimo wejścia w trans melodia pozostała przy Axlu, prowadząc go w głąb nieprzeniknionej ciemności. Axl przebrnął przez nią i w końcu na horyzoncie pojawiły się gwiazdy. Lub coś, co gwiazdy przypominało. Lśniące jak diamenty na purpurowych i zielonych chmurzach w pustej przestrzeni.
Axl postawił krok, a potem kolejny, dopiero po chwili zdają sobie sprawę po czym kroczył. Podłoże było gładkie, idealnie płaskie i niby wypolerowane do perfekcji odbijając światła i ciało Axla.
Szedł po tej przedziwnej drodze, dopóki nie dotarł do rozstajów. Jedna droga prowadziła w górę, a druga schodziła gwałtownie w dół. Obie zakręcały potem gwałtownie wokół własnych osi i Axl nie mógł widzieć dokąd prowadziły. Axl wybrał tę z dróg, z której dźwięk fletu się nasilał, czyli w dół. Niedaleko jednak zdążył zajść i już nie czuł się jakby schodził z górki. Wydawało mu się że szedł znów po płaskiej drodze, nieraz krętej co prawda ale w żadnym razie nie pochyłej. Minął jeszcze kilka zakrętów i za każdym razem jakoś udawało mu się znaleźć drogę za podążając za muzyką.
To jednak trwało i trwało, a Axl z każdą chwilą miał wrażenie, że mijają nie tylko kolejne minuty ale godziny, dni. Kto wie ile tam był? Zatrzymał się rozważając zawrócenie albo zboczenie z drogi. Ale nawet jeśliby to zrobił... jak miał się stąd potem wydostać? Boleśnie zdał sobie sprawę z czegoś, co przeczuwał niejako od samego początku. Luppy go oszukał.
- No dobra, Matko, Diable, Courtney czy jak ty się tam nazywasz - przemówił, zwracając się pozornie do pustki. Czuł jednak że otaczało go tak dużo więcej. Nie był tam sam i na pewno nie był tam sam z uwięzionymi ludźmi. - Przyznam, złapałaś mnie! Ale nie możesz mnie tu kurwa więzić, bo wiesz lub nie, ale prędzej czy później znajdę sposób żeby ukręcić ci łeb w każdym możliwym wymiarze. Nie obchodzi mnie jak mocno wybuchniesz. Uwierz, jeśli jestem w czymś dobry to właśnie w niszczeniu wszystkiego czego dotknę! A ty i twój sługus, suko, zaczynacie mnie ostro wkurwiać!
Poczuł jakby podłoga zatrzęsła się pod nim i prawie stracił równowagę. Coś szaleńczo go wpatrywało, a poszukujące spojrzenie przeszyło pustkę jak dziki ptak latający pod dachem, desperacko szukający ucieczki. W końcu do spojrzenia dołączyły inne, kolejne i kolejne, a Axl nie rozumiał jak mogły go nie znaleźć od razu. Przecież praktycznie nadstawił karku na widoku (i teraz trochę tego żałował).
Nagle coś chwyciło go gwałtownie, ciągnąc w nieznanym kierunku. Zabierając z dala od napastliwych spojrzeń. Nie zdążył nawet próbować walczyć, gdy ucisk nagle zniknął, a on znalazł się na kolanach.
I w końcu zobaczył znów to samo blade oblicze posągu. Tyle że teraz nie był on z kamienia, a niby z schwytanego czystego świata. Wokół unosiły się białe, świecące orby. Twarz jaśniała i nie była już nieruchoma. Twarde spojrzenie groźnych oczu padło prosto na Axla. Nie ugiął się.
- Ty jesteś tą Matką, tak? - zapytał. Posąg nie zmienił miny ani postawy.
- Jestem - odpowiedziała. Jej głos był niezwykle głęboki, prawie jakby dochodził z wnętrza ziemi. - Wiem, kim jesteś. Wyczułam cię kiedy tylko postawiłeś pierwszy krok u zbocza góry.
- Przyszedłem po Keitha.
- To również wiem.
- Więc go wypuścisz?
- Zaszedłeś już tak daleko w tym wcieleniu. Dlaczego sam nie możesz zrobić?
Axl milczał przez chwilę. Czy to była jakaś zagadka? Tak to brzmiało.
- Gdzie jest Keith Richards?
- Nie wiesz tego?
- Nie - odpowiedział szczerze Axl, coraz bardziej sfrustrowany.
- To rozejrzyj się - powiedziała Matka. - Rozejrzyj się dokoła.
Dopiero teraz dostrzegł, że wokół orb wciąż ledwo widoczne były sylwetki ludzi. Wyglądało to tak jakby byli prawie całkiem przezroczyści, a w miejscu gdzie powinny być ich serca znajdowały się te świecące kule. Axl prędko znalazł wśród nich znajomą postać.
- Keith! - Podszedł postaci przypominającej Keitha, jednak gdy wyciągnął dłoń aby go dotknąć ta przeszła przez niego jakby był powietrzem. Zwrócił się więc znów do Matki. - Co im zrobiłaś? Natychmiast ich wypuść albo…
- Tak, mogłabym to zrobić… Gdybyś mógł mnie zmusić. Czy możesz?
- Przestań zadawać mi pierdolone zagadki!
Posąg zaśmiał się donośnie, a jego głos niósł się w pustkę. Axl nie rozumiał, co miało być w tym śmiesznego. To musiało być skrzywione poczucie humoru podobnych Diabłu.
- Przestań się śmiać! - zażądał.
Matka przestała, milknąc w nagle upiornej ciszy.
Axl czuł się tam tak samotny i otoczony przez zło. Chciał wrócić już do Izzy’ego i nigdy więcej nie zbliżać się do Piekła na podobną odległość.
Nabrał w końcu odwagi, żeby znów spojrzeć Matce w twarz.
- Jeśli nas nie wypuścisz Izzy prędzej czy później znajdzie sposób, żeby mnie stąd wydostać. A potem rozpierdolę ten twój posąg, choćby mieli mnie za to wsadzić do pierdla.
- Ty naprawdę nie pamiętasz? - zapytała go Matka. Brzmiała cały czas tak samo bezuczuciowo i mechanicznie, niemal jak komputer. - Co za smutny, smutny los… Mogłabym zmiażdżyć twoje ludzkie ciało.
Nie brzmiała w ogóle jakby mu groziła. Bardziej jakby szczerze rozważała coś na głos, bez żalu czy złości. Axl za to aż kipiał ze zniecierpliwienia i frustracji.
W jego głowie pojawiła się nowa obawa: a co jeśli zostaniesz tu na zawsze?
Wieczność w tym pustym wymiarze w ogóle nie wydawała mu się kusząca. Zwłaszcza teraz, gdy planował przyszłość z narzeczonym. Kurwa, Izzy!
- Wypuścisz mnie stąd…!
- Zrobię to - przerwała mu Matka. - Nie chcę więcej twojej woli blisko mnie. Wiem, co ze sobą przyniosłeś… skażenie. Więcej skażenia. Nie bez powodu ci się to wszystko przydarza.
- Co mi się przydarza? O czym ty mówisz?
- To wszystko twoja wina!
Axl zaniemówił, kompletnie już tracąc wątek. Nigdy wcześniej jej nie spotkał, nie prosił się też o konfrontację z Diabłem, więc co znowu było jego winą? Wiele rzeczy, zapewne. Zbyt wiele.
Poczuł słaby ból, jakby ktoś uderzył go kijem w plecy, jednak albo nie miał, albo nie włożył w to wiele siły. Ostatni raz zobaczył twarz Matki, zanim ta skamieniała zupełnie.
Nie był już tam gdziekolwiek był wcześniej. Znów klęczał przed posągiem Matki, ten jednak wyglądał inaczej. Jej twarz pękła na pół, a ze szpary rozchodził się czarny osad, który niczym zakażenie obejmował coraz więcej i więcej jej ciała. Nawet roślinność zaczęła szybko obumierać.
- Co…? - Axl zakrztusił się resztą pytania, gdy coś znów z impetem uderzyło go w plecy. Tym razem mocniej. - Co do cholery!
- To wszystko twoja wina! - krzyczał Luppy. Brzmiał piskliwie, a jego twarz wyrażała najczystszy rodzaj furii. Zamachiwał się i raz po raz uderzał Axla swoim fletem.
Axl wstał, żeby się bronić kiedy instrument zderzył się z jego skronią i pękł na pół. Luppy bynajmniej nie zamierzał rezygnować i wkładając w to jeszcze więc gniewu i pasji atakował Axla pozostałością fletu. Ostra krawędź rozcięła rękę rudego, zanim udało mu się wyrwać mu broń. Wyrzucił ją za siebie.
- Twoja wina! Twoja wina! - wręczał Luppy. Nie rezygnował i rzucił się na Axla z zębami i pazurami. Wyskoczył z taką siłą, że udało mu się przewrócić Rose'a na plecy.
- Przestań kurwa! Lupp…! Przestań! - Axl próbował złapać go za nadgarstki, żeby go powstrzymać ale to okazało się trudne. Luppy poruszał się jak atakujące dzikie zwierzę, drapiąc Axla po twarzy i gryząc go w ręce. W końcu jego dłonie zacisnęły się na szyi Axla.
- Twoja wina! - warknął z ogniem w oczach.
I wtedy nagle, tuż przed tym jak Axlowi zaczęło już ciemnieć przed oczami, ktoś chwycił Luppy'ego za ramiona i szarpiąc odciągnął z ciała Axla.
- "Po prostu go posłuchaj"! - krzyknął Izzy, klęcząc od razu obok Axla i szybko podciągając go w górę do siadu. - Wiedziałem! Wiedziałem że to się tak skończy!
Dłonie Izzy’ego dotykały jego twarzy, ramion i szyi, podczas gdy oczy Stradlina były otwarte tak szeroko jak nigdy. Oddychał szybko. Wyglądał na tak przerażonego, a Axl widział teraz jego i tylko jego.
- Axl, czy coś ci zrobił? Słyszysz mnie?
- Tak… Znaczy nie! Wszystko w porządku!
- Jasne… Chodź. - Izzy wstał, żeby pomóc Axlowi podnieść się z ziemi. Wtedy świat znów zaczął istnieć.
- Gdzie Luppy? - zapytał Axl, rozglądając się dookoła. Nie było śladu sługusa, ale coś innego rzuciło się zamiast niego w oczy.
Wszyscy ludzie, którzy wcześniej byli w transie leżeli teraz albo siedzieli na ziemi z zagubionymi minami. Większość mrugała oniemiale lub sennie, rozglądając się niepewnie dookoła. Niektórzy drapali się po karku, albo prostowali zdrętwiałe kończyny. Wszyscy wyglądali jakby właśnie obudzili się po całonocnej, mocno zakrapianej imprezie.
- Zwiał - powiedział Keith Richards. - Ale jestem pewien, że jeszcze go zobaczymy.
Axl westchnął głęboko, opierając się bardziej na Izzym.
- Nieważne, wracajmy do domu - powiedział.OD AUTORKI
Hejj 🙂🙃 Jeszcze nie wiem jak będę to dodawać, zobaczymy jak się wyrobię. Być może czasem raz, a czasem dwa razy w tygodniu 😅😅 Przepraszam za to z góry
Dajcie znać, co uważacie. Wiem, że na razie to tylko pierwszy rozdział, ale dużo będzie się tu działo później 😈😈
CZYTASZ
Use Your Illusion
Fanfiction//Ostatnia część mojej małej serii fanfików do Guns n Roses. Zalecam najpierw przeczytać powszednie części "(Don't) Damn Me" oraz "Snakepit", znajdujące się na moim profilu// . . . Po szokujących wydarzeniach na wzgórzach Hollywood życia Axla, Izzy'...