Część II: Rozdział IX

114 2 18
                                    


(Jakiś czas wcześniej)

Slash nie kwestionował Courtney, kiedy ta kazała im się rozdzielić, aby wziąć udział w jej absurdalnym planie. Nie pytał, dlaczego mają wrócić do Kalifornii, podczas gdy Axl, Izzy i Kurt lecieli do Seattle. Nie pytał również, dlaczego on, Duff i Steven mieli podróżować razem. Axl, odkąd wrócił nie chciał na niego nawet spojrzeć, co Slash rozumiał, chociaż pozostawiło to cierpki smak na jego języku.

Axl, ten ludzki Axl był jego przyjacielem. Kimś kogo krzywdy Slash nigdy by nie chciał, gdyby nie narkotyki i zatrute słowa Diabła w jego organizmie. Nie był wtedy sobą, a przynajmniej tak wolał myśleć. Jednak to część Axla, która kryła się głęboko wewnątrz niego była Slashowi bliższa. Bliższa, a jednocześnie taka nieosiągalna. Jak muzyka, idealna symfonia. Coś do czego zbliżał się jedynie w snach i to tylko po to, aby zapomnieć o tym wraz z nadejściem jutrzenki.

Steven i Duff szeptali coś między sobą zarówno na lotnisku, jak i w samolocie. Przerywali albo ściszali jeszcze bardziej głosy, kiedy zdawali sobie sprawę, że Slash zwrócił na nich uwagę, a to czyniło ich sekretny dobitniejszymi.

Slash westchnął i opierając głowę o zagłówek, zamknął oczy. Przynajmniej miał słuchawki i walkamana...

Śnił o spojrzeniu zielonych oczu, lekkim i niedoścignionym, uciekającym od niego jak zwiewny materiał porwany na wietrze. Tak bardzo chciał je złapać, uchwycić w jeden moment. Ale te oczy i ich właściciel nie byli stworzeni dla niego. Nie mógłby ich posiąść, nieważne jak bardzo to bolało. Nikt nie mógł.

- Slasher, obudź się! - Stevie potrząsnął jego ramieniem.

- Ugh, co...? - wymamrotał Slash, ściągając słuchawki. Jego walkman już dawno się rozładował i, i tak nie słyszał już żadnej muzyki. - Co się dzieje?

- Zaraz będziemy lądować - wyjaśnił Duff ze słabym uśmiechem.

- Świetnie... - Nie brzmiało to tak. - To co teraz?

Jeszcze nie porozmawiali ze sobą, co dokładnie mają zamiar zrobić. Cóż, nikt przynajmniej nie rozmawiał o tym ze Slashem. Sądząc po tym jak niezręcznie spojrzeli po sobie Duff i Steven musieli być już razem w jakimś pieprzonym spisku.

- Co jest, chłopaki?

- Myśleliśmy... - zaczął niepewnie Duff, drapiąc się po długim karku. Słowa wyraźnie nie chciały opuścić jego głowy. - Że może...

- Że...?

- Że może chcesz wrócić do domu - dokończył za niego Steven.

Slash zamrugał oszołomiony.

- Co? Czemu? - zapytał, nie kryjąc swojego skonsternowania. Pilot przez głośnik z kokpitu poinformował pasażerów, że zaraz zaczną podchodzić do lądowania. - Ludzie, o co wam chodzi?

- Po prostu pomyśleliśmy... - podjął znów Duff i ponownie zawiódł. - Że może wolałbyś... No, nie wiem, stary... Może...

- Uważacie, że jestem tchórzem? - zapytał oskarżycielsko Slash, marszcząc brwi i krzyżując ręce na piersi.

- Nie! - powiedział natychmiast Duff. - Nie o to chodziło.

- Nie? To o co niby? Nie ufacie mi?

- Martwimy się o ciebie, stary - wyjaśnił basista. - Dopiero, co przeszedłeś przez całe to gówno z Diabłem i...

- Nie chcemy, żebyś miał nawrót - dodał Adler. Slash uniósł brwi. - To bywa dość przytłaczające.

- Ta? A co z wami?

Use Your IllusionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz