Rozdział II

524 47 4
                                    

Czas mijał, a ja coraz lepiej odnajdywałam się w angielskiej codzienności. Język nie stanowił dla mnie tak wielkiej przeszkody, jak się obawiałam. Nauka też nie sprawiała mi większych problemów, a i w towarzystwie cieszyłam się dość dużym jak na mnie zainteresowaniem. Wszystko układało się znakomicie. Nawet pogoda mi sprzyjała, dlatego już na początku drugiego tygodniu mojego pobytu w Londynie wybrałam się na samodzielny spacer. Chodziłam uliczkami miasta i obserwowałam ludzi. Zastanawiałam się o czym myślą i dokąd idą. Szłam prosto przed siebie, nie patrząc gdzie. W pewnym momencie zrobiło mi się zimno. Uznałam, że czas wracać. Był tylko jeden problem. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem i jak mam stąd trafić do domu. Bezradnie rozglądałam się dookoła, licząc na jakąś pomoc, ale nie było tam żadnych znaków ani żadnej osoby, którą mogłabym zapytać o drogę. Otaczały mnie tylko drzewa i pojedyncze stare domki. Usiadłam na murku i obmyślałam plan działania. Wyjęłam telefon z kieszeni kurtki, chcąc zadzwonić po Paula albo Lucy, ale w tym momencie na ekranie pojawił się zerowy stan baterii i komórka się wyłączyła. Nie wiedziałam co teraz zrobić. Siedziałam i marzłam, czekając aż coś wymyślę. Nagle po przeciwnej stronie zauważyłam lekko przygarbionego mężczyznę w czarnej kurtce z kapturem na głowie. To była moja jedyna szansa. Szybko do niego podbiegłam.
- Przepraszam! Przepraszam bardzo! Czy... - nie dokończyłam. Mężczyzna wyprostował się, a z głowy spadł mu kaptur. Nie byłam w stanie w to uwierzyć. To naprawdę on. Nigdy bym nie pomyślała, że spotkam go na żywo i to w takich okolicznościach.
- Oczywiście. Daj telefon.
- Ale ja nie... - nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa.
- No to jak? - spytał zniecierpliwiony.
- Ja chciałam tylko wiedzieć jak mam wrócić do domu - powiedziałam w końcu.
- Do jakiego domu?
- Mojego najlepiej - widziałam, że nie bardzo rozumie o co mi chodzi. - Zgubiłam się i nie wiem gdzie jestem.
- To ty nie chcesz...?
- Nie - oczywiście, że chciałam z nim zdjęcie, ale przede wszystkim byłam przemarznięta i zgubiona.
- A gdzie mieszkasz? - spytał już bardziej rzeczowo.
Podałam mu ulicę, a on się zamyślił. Staliśmy tak na środku brukowanego chodnika. On myślący, a ja z oczami wlepionymi w jego twarz. Wyglądał inaczej niż na zdjęciach. Włosy bezładnie opadały mu na oczy, na których miał okulary w czarnych oprawkach. Nie był to ten sam chłopak z koncertów, co jeszcze bardziej mnie cieszyło. Nagle nie wiadomo skąd lunął deszcz i to tak mocny, że w jednej chwili byłam nie tylko przemarznięta, ale i przemoczona. Chłopak złapał mnie za rękę i zaczęliśmy biec w kierunku jakiegoś kawałka dachu.
- No teraz to ty już chyba nigdzie nie pójdziesz - stwierdził ze śmiechem , gdy byliśmy już schowani.
- I tak bym nigdzie nie poszła, bo wciąż nie wiem gdzie jestem - odparłam niezbyt miło.
- Tak racja. Przepraszam. Tak w ogóle skoro już tu stoimy i nie zapowiada się na to, żebyśmy szybko stąd wyszli to jak masz na imię?
- Nina - przedstawiłam się grzecznie i czekałam na jego reakcję.
- Nina, bardzo ładne imię. A skąd jesteś, bo masz inny akcent?
- Jestem z Polski. Przyjechałam tu na wymianę - odpowiadałam na kolejne pytania.
- Polska to piękny kraj. Byłem tam niedawno.
Chciałabym powiedzieć: „Tak wiem, byłam na twoim koncercie. Co z tego, że na trybunach, gdzie ledwo cię widziałam. To i tak był najpiękniejszy dzień w moim życiu", ale zamiast tego tylko milcząco się uśmiechnęłam.
- A ja jestem Ed - uśmiechnął się szeroko i podał mi rękę.
Nie musiał się przedstawiać, przecież wiedziałam o nim wszystko. Znałam każdą jego piosenkę na pamięć. Chciałam mu powiedzieć, że jestem jego wielką fanką i od zawsze marzyłam o spotkaniu z nim, ale stwierdziłam, że nie byłoby to najlepsze rozwiązanie. Emocje we mnie kipiały. Trzęsłam się, nie tylko z zimna, ale przede wszystkim z mieszanki szczęścia i stresu. Zupełnie nie wiedziałam jak mam się zachować. Gdy uwolniłam dłoń z uścisku, spuściłam głowę i próbowałam się wewnętrznie uspokoić, co było bardzo trudne.
- Ile tu jesteś, skoro wybrałaś się na samodzielną wycieczkę? - zapytał po chwili.
- Dwa tygodnie - odpowiedziałam cicho.
- To krótko. Nie znasz jeszcze londyńskich ulic, prawda? - potwierdziłam, a Ed kolejny raz się zamyślił. - Przestaje padać. Widzisz? - popatrzyłam w niebo i rzeczywiście, deszcz ustawał. - Możemy wracać. Słuchaj odprowadzę cię, bo boję się, że znowu się gdzieś zgubisz, a jest już późno - powiedział bardzo spokojnie.
- Nie musisz. Dam sobie radę - tak naprawdę bardzo tego chciałam, ale nie mogłam dłużej męczyć go swoją osobą. Poza tym mój organizm chyba by tego nie wytrzymał. - Przecież gdzieś szedłeś, zanim cię zaczepiłam.
- Daj spokój. Wyszedłem się tylko przewietrzyć. Odprowadzę cię. Bez dyskusji - uśmiechnął się i złapał mnie za rękę, a moje serce waliło tysiąc razy na sekundę. - Tylko pójdziemy raczej bocznymi uliczkami. Chyba rozumiesz.
- Jasne.
**
Znowu to samo. Znów się kłócimy. Od mojego powrotu żaden dzień nie może obyć się bez ostrej wymiany zdań. Nawet nie wiem o co tym razem poszło. Pewnie o jakiś drobiazg, który wyprowadził ją z równowagi. Nie mogę dłużej tego wytrzymać. Chwytam kurtkę i trzaskam drzwiami. Gdy wychodzę na ulicę, naciągam na głowę kaptur. Nie mam ochoty na ewentualny atak fanów. Nie dzisiaj. Idę pustymi uliczkami, którymi chodzą tylko dresy albo tacy jak ja, czyli zdesperowani i zdenerwowani alkoholicy. Myślę o wszystkim. Nie wiem co takiego się stało, że tak się między nami popsuło. Przecież byliśmy szczęśliwi. A może podczas mojej nieobecności wydarzyło się coś o czym nie wiem. Nagle zauważam, że podbiega do mnie dziewczyna. Cholera. Pewnie fanka. Rozpoznała mnie, muszę się zachowywać miło.
- Przepraszam! Przepraszam bardzo! Czy... - nie pozwalam jej dokończyć pytania, którego jestem niemal pewien.
- Oczywiście. Daj telefon - z głowy spada mi kaptur, a ja próbuję uśmiechnąć się miło.
- Ale ja nie... - o co jej do cholery chodzi. Chcę mieć to już za sobą.
- No to jak? - pytam zniecierpliwiony.
- Ja chciałam tylko wiedzieć jak mam wrócić do domu.
- Do jakiego domu? - zadaję głupie pytanie, ale nie wiem o co tej dziewczynie chodzi.
- Mojego najlepiej - dalej nie rozumiem. - Zgubiłam się i nie wiem, gdzie jestem.
- To ty nie chcesz...?
- Nie - jaki ja jestem głupi. Dziewczyna się zgubiła i chciała tylko, żebym wskazał jej kierunek, a ja wyjeżdżam z jakimiś zdjęciami. To przez tę kłótnię. Dobra, muszę się ogarnąć.
- A gdzie mieszkasz? - pytam już bardziej rzeczowo.
Nieznajoma podaje mi ulicę, a ja zastanawiam się jak wytłumaczyć jej drogę. Nagle nie wiadomo skąd zaczyna padać deszcz i to taki, że po chwili oboje jesteśmy cali mokrzy. Chwytam ją za rękę i biegniemy pod najbliższe zadaszenie.
- No teraz to ty już chyba nigdzie nie pójdziesz - stwierdzam ze śmiechem, widząc jej mokre włosy przyklejone do twarzy i czerwone policzki. Wiem, że sam nie wyglądam lepiej, ale do siebie już się przyzwyczaiłem.
- I tak bym nigdzie nie poszła, bo wciąż nie wiem gdzie jestem - odpowiada mi niezbyt przyjemnie, a mnie robi się głupio.
- Tak, racja. Przepraszam. Tak w ogóle skoro już tu stoimy i nie zapowiada się na to, żebyśmy szybko stąd wyszli to jak masz na imię? - chcę delikatnie zmienić temat, bo tak naprawdę nie mam pojęcia jak wytłumaczyć jej drogę.
- Nina - cholera, czemu Nina? Nie mogła mieć na imię jakoś inaczej. Czemu akurat Nina?
- Nina, bardzo ładne imię. A skąd jesteś, bo masz inny akcent?
- Jestem z Polski. Przyjechałam tu na wymianę - Polska kojarzy mi się dobrze, ale czemu Nina?
- Polska to piękny kraj. Byłem tam niedawno - sam nie wiem, czy to co mówię ma sens, ale przecież nie będziemy milczeć. - A ja jestem Ed - uśmiecham się szeroko i podaję jej rękę. Nie wiem czy muszę się jej przedstawiać, ale skoro nie chciała zdjęcia to może mnie nie zna.
Zauważam, że Nina się trzęsie, a ja nie wiem czy jest jej zimno, czy ma jakiś inny powód. Chyba wolę nie pytać. Wejdę na neutralny grunt.
- Ile tu jesteś, skoro wybrałaś się na samodzielną wycieczkę? - pytam po chwili.
- Dwa tygodnie - odważna. Ja po dwóch tygodniach w Londynie nie zapuściłbym się tu.
- To krótko. Nie znasz jeszcze londyńskich ulic, prawda? - potwierdza, a mnie robi się trochę żal tej coraz bardziej trzęsącej się istoty. - Przestaje padać. Widzisz? - wskazuję jej coraz mniejsze strugi deszczu. - Możemy wracać. Słuchaj odprowadzę cię, bo boję się, że znowu się gdzieś zgubisz, a jest już późno - mówię bardzo spokojnie.
- Nie musisz. Dam sobie radę - niby protestuje, ale wiem, że chce. Poza tym jestem pewien, że bez mojej pomocy do domu nie trafi. - Przecież gdzieś szedłeś, zanim cię zaczepiłam - tak, szedłem na wódkę. Chciałem się spić do nieprzytomności i zapomnieć o problemach z dziewczyną, ale tego przecież jej nie powiem.
- Daj spokój. Wyszedłem się tylko przewietrzyć. Odprowadzę cię. Bez dyskusji - uśmiecham się najmilej jak potrafię, o ile w ogóle potrafię się tak uśmiechać i chwytam ją za rękę. - Tylko pójdziemy raczej bocznymi uliczkami. Chyba rozumiesz.
- Jasne - odpowiada, a ja prowadzę ją po opuszczonych ulicach Londynu.
**
- Gdzie ty byłaś? - przy drzwiach czekali na mnie Paul i Lucy. Nie byli zdenerwowani, wyglądali bardziej na zmartwionych.
- Przepraszam. Telefon mi się wyładował i nie wiedziałam, która godzina - wolałam nie mówić o tym, że się zgubiłam.
- A nie zmarzłaś? Jesteś cała mokra - z troską spytała Lucy.
- Trochę. Pójdę się przebrać.
- Tylko zejdź zaraz na kolację - wbiegając po schodach, usłyszałam Paula.

Weszłam do pokoju i od razu zobaczyłam swoje odbicie w lustrze wiszącym naprzeciwko. Wyglądałam koszmarnie. Jasne włosy kręciły się jak oszalałe, a do tego przykleiły mi się do twarzy. Policzki miałam czerwone z zimna i emocji. Jak ja mogłam się tak pokazać Edowi. Szybko zrzuciłam z siebie ubranie i założyłam suchy i ciepły szary dres. Przebrana rzuciłam się na łóżko, włączając wcześniej najnowszą płytę mojego wybawcy. Myślałam o wszystkim co się dzisiaj wydarzyło. Nie byłam w stanie uwierzyć, że to prawda i kilka razy szczypałam się, żeby sprawdzić, czy to nie piękny sen. Rozmarzona leżałam wśród poduszek, gdy zadzwonił podłączony do ładowania telefon. Na wyświetlaczu zobaczyłam MAMA i bardzo się ucieszyłam, bo już dwa dni z nią nie rozmawiałam. Opowiedziałam jej o szkole, koleżankach, wygłupach Kevina, ale dzisiejszą przygodę pominęłam. Zresztą i tak by mi nie uwierzyła. Sama w to nie wierzyłam.

Tak, po więcej zapraszam na www.gingerlovebyme.blogspot.com :-)

Ginger loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz