Rozdział VI

487 37 6
                                    

Pierwszy raz od dłuższego czasu wróciłam do domu z Paulem zaraz po szkole. Miałam jeszcze tyle roboty. Podstawowym problemem okazał się oczywiście skromny stan mojej szafy, choć tak naprawdę po prostu nie wiedziałam co POWINNAM na siebie założyć. Żadna z rzeczy nie była odpowiednia. Pewnie w domu namówiłabym mamę na zakupy, ale w obecnej sytuacji spędziłam przed drewnianym meblem czterdzieści minut i nic z tego nie wynikło. Nie mogłam marnować tak cennego czasu, dlatego kwestią ubioru postanowiłam zająć się później. W pośpiechu udałam się do łazienki, gdzie umyłam głowę i wydepilowałam nogi. Oczywiście nie obyło się bez ofiar. Podłoga wyglądała jakby kogoś na niej zarznęli, a ja dodałam trzy zacięcia do kolekcji. Mokre włosy rozczesałam i wyjątkowo użyłam suszarki. Nie miałam czasu, by schły w swoim naturalnym tempie. Problem był tylko jeden. Otóż z moich włosów jak zawsze po suszeniu zrobiło się siano, dlatego też w ruch poszła prostownica, którą dostałam na urodziny. Gdy po półgodzinie fryzura była gotowa, zajęłam się makijażem. Na co dzień używałam tylko tuszu i nie miałam wprawy w sztuce wizażu, ale po trzech próbach udało mi się zrobić w miarę równe kreski i ich nie rozmazać. Pełna nadziei wróciłam pod szafę. Wyjęłam z niej każdą rzecz, która choć w minimalnym stopniu nadawałaby się na wieczór i przymierzałam po kilka razy w najróżniejszych kombinacjach. Ostatecznie za kwadrans szósta stałam przed lustrem w niezbyt obcisłej czarnej sukience przed kolano z przodem ze sztucznej skóry i pojedynczymi cekinami od ramion do talii. Wydawało mi się, że jest dobrze. Na nogi wsunęłam czarne koturny i chwyciłam dużą torebkę w tym samym kolorze co reszta stroju. Szybko wrzuciłam do niej rzeczy, które przydałyby mi się na nocce u koleżanki, czyli niebieską szczoteczkę do zębów, koszulkę i legginsy, dezodorant i czystą bieliznę. Ostatnią z rzeczy włożyłam w tym samym momencie, w którym usłyszałam dzwonek do drzwi. Jeszcze tylko spryskałam perfumami okolice uszu i nadgarstki, przejechałam usta delikatnie czerwoną pomadką i uśmiechnięta otwierałam drzwi. Pocałunkiem w policzek przywitałam się z Edem.
- Wychodzę! - krzyknęłam, ściągając z wieszaka skórzaną kurteczkę.
- Dobrze - do przedpokoju weszła Lucy. - Tylko wróć jutro przed jedenastą, bo...
- Pamiętam. Będę punktualnie i zajmę się Kevinem. Nie martw się - uśmiechnęłam się uspokajająco. Dałam kobiecie szybkiego buziaka i wyszłam, machając na pożegnanie.

- Czy ja dobrze zrozumiałem, że spędzisz ze mną całą noc? - spytał mężczyzna, unosząc kąciki ust i jak zwykle gwałtownie wciskając pedał gazu.
- Owszem - odpowiedziałam przeciągle, dodając jednak szybko. - Ale nie wyobrażaj sobie za wiele.
- Moja wyobraźnia podpowiada mi tylko to, że będziemy się dzisiaj świetnie bawić.
- Mam nadzieję - z uśmiechem patrzyłam na zakorkowaną ulicę.

- Właściwie wejdziemy do mnie tylko na chwilę - usłyszałam, gdy parkowaliśmy pod znaną mi już kamienicą.
Wzruszyłam ramionami i wysiadłam z czarnego samochodu. Na zewnątrz padał dokuczliwy drobny deszcz, dlatego w jednej chwili znalazłam się w bramie, a zaraz za mną wbiegł do niej mój rudowłosy towarzysz. Wdrapałam się na ostatnie piętro i weszłam do otwartego mieszkania. Pierwsze co zrobiłam, to sprawdziłam w lustrze czy te kilka kropel wody nie zniszczyło mojej ciężkiej pracy, ale na szczęście włosy nadal pozostawały proste.
- Usiądź, napij się czegoś, zresztą rób co chcesz. Wezmę tylko kilka rzeczy i zaraz jedziemy - Ed powiedziawszy to, zniknął za drzwiami prowadzącymi prawdopodobnie do sypialni, gdyż kątem oka dostrzegłam rozgrzebane łóżko.
Pomaszerowałam prosto do kuchni. Z dużej srebrnej lodówki wyciągnęłam butelkę soku pomarańczowego, a z szafki wiszącej obok czystą szklankę. Nalałam do niej picia i oparłam się o zimny blat. Patrząc przez okno na zatłoczone londyńskie ulice, opróżniałam zawartość naczynia. Co jakiś czas odrywałam się od tego intrygującego widoku na zewnątrz i dolewałam sobie pomarańczowego napoju. Nawet nie zauważyłam, kiedy w butelce zabrakło soku. Uświadomił mi to dopiero Ed, który wszedł do kuchni. Miał tylko coś wziąć, a zmienił cały strój. Zwykłe dżinsy przebrał na te w kolorze czarnym, a granatową bluzę - na czarny T-shirt i niebieską koszulę. W dodatku powiedzmy ułożył włosy.
- Jak mogłaś wypić cały mój zapas soku na co najmniej dwa dni? - udawany rozgoryczony ton głosu wyrwał mnie z rozważań o jego wyglądzie. Spojrzałam na twarz mężczyzny i dostałam ataku śmiechu. Sądząc po jego minie, zachowywałam się jak nietrzeźwa albo naćpana, ale po prostu nie potrafiłam się uspokoić.
- Wybacz, ale ty jesteś uzależniony od papierosów i Bóg wie czego jeszcze, a ja od soku pomarańczowego - wzruszyłam ramionami, cały czas krztusząc się od śmiechu i niewinnie na niego spojrzałam.
- W takim razie musisz mi tę stratę jakoś wynagrodzić - powiedział, przysuwając się bliżej mnie.
Na policzku, z którego w jednej chwili zszedł uśmiech, poczułam dotyk jego ciepłych dłoni. Moje ciało mimowolnie zaczęło drgać, a twarz przybrała zapewne barwę bardziej przypominającą barszcz niż człowieka. Wiedziałam co się za chwilę wydarzy i bardzo mnie to podniecało, ale nie wiedzieć czemu bałam się. Odległość między nami z każdą sekundą się zmniejszała, ale ja nie odrywałam wzroku od niebieskich tęczówek. Gdy dzieliło nas już tylko kilka milimetrów, Ed zatrzymał się.
- Chyba, że wymyślisz inny sposób - jego przyspieszony oddech łaskotał mnie w okolicach prawego ucha.
W odpowiedzi pokręciłam głową i przygryzłam dolną wargę. Zamknęłam oczy, a moje ciało zalała fala gorąca, dokładnie w tym momencie, w którym nasze usta po raz pierwszy się spotkały. Dłonie, którymi chwilę wcześniej opierałam się o blat, ułożyłam za jego uszami, a czując jak nasze języki stykają się w namiętnym pocałunku, wplotłam swoje kruche palce w rude włosy. Jedna ręka mężczyzny wędrowała po moich plecach, podczas gdy kciuk drugiej gładził mnie po lewym policzku, a reszta palców plątała jasne włosy. Byłam szczęśliwa, czując słodki smak jego miękkich ust. Nie wiedziałam jak długo trwał nasz pocałunek, ale mało mnie to obchodziło. W każdym razie, gdy nasze wargi niechętnie się rozłączyły, zetknęliśmy się czołami, nie chcąc by ta chwila minęła. Powoli uniosłam powieki i uśmiechnęłam się, w dalszym ciągu czując nierówny oddech na policzku i dotyk rozgrzanych rąk na biodrach. Delikatnie wysunęłam się z objęć i przeniosłam się do salonu. Usiadłam na białej kanapie tuż obok śpiącego Grahama. Odwróciłam głowę w stronę kuchni, gdzie Ed cały czas stał tyłem do mnie oparty dłońmi o marmurowy blat.
- Chyba powinniśmy już iść - rzuciłam niewinnie, dyskretnie oblizując usta.
- Masz rację - odwrócił się w moją stronę, szczerząc się w uśmiechu.
*
Nie potrafiłam na niego spojrzeć. Chciałam, ale bałam się, że zauważy wciąż rozpalone policzki, rozszerzone źrenice i błogi uśmiech na twarzy. Na szczęście on też nie wykazywał chęci rozmowy. Gapiłam się więc bezmyślnie w okno, podpierając głowę pięścią i liczyłam mijane drzewa. Trzydzieści minut zajęło nam wydostanie się z Londynu, a po kolejnych dwudziestu wjechaliśmy na podjazd prowadzący do celu. To było najcichsze pięćdziesiąt minut mojego życia. Miejsce, w którym się znaleźliśmy było na zupełnym odludziu otoczonym jedynie drzewami. Zresztą nie mogłam się dziwić. Żaden normalny sąsiad nie wytrzymałby hałasu, który słychać było z odległości kilkuset metrów. Wjechaliśmy przez szeroką metalową bramę, za którym stały najnowsze i najdroższe modele aut. Sam dwupiętrowy dom wyglądał całkiem zwyczajnie. Wyróżniało go tylko to, że z prawie każdego kąta wylewała się masa ludzi. Przypominało mi to trochę amerykańskie filmy, w których pod nieobecność rodziców dzieci organizują domówkę. Brakowało tylko basenu i szaleńców, którzy skakaliby do niego z dachu.
Zaparkowaliśmy za czarnym BMW i wysiedliśmy z samochodu. Po przejściu około pięćdziesięciu metrów weszliśmy do środka, gdzie unosiły się opary tytoniu mieszające się z zapachem alkoholu. Mrużąc oczy i kaszląc od dymu, ściskałam nerwowo rękę Eda. Bałam się, że gdzieś go zgubię i będę musiała radzić sobie sama. Na wieszaku zawiesiłam kurtkę i podążałam wzdłuż korytarza, nie odstępując mężczyzny na krok. Otaczał nas tłum ludzi. Jedni podobierali się w grupki i rozmawiając, sączyli kolorowe drinki. Inni obściskiwali się po kątach, a jeszcze inni skakali w rytm puszczanych hitów. Łączyło ich jedno. Wszyscy byli młodzi, piękni i bogaci, jak z jakiegoś beznadziejnego serialu. Nie potrafiłam odnaleźć się w tym towarzystwie, dlatego krok w krok szłam za Rudym, który co chwila witał się z osobami, które widziałam pierwszy raz w życiu. Nagle ktoś wskoczył między nas i objął mnie ramieniem.
- No nareszcie jesteście - Jake starał się przekrzyczeć muzykę.
- Nie opuściłbym imprezy u ciebie. Tak dawno na żadnej nie byłem.
- To prawda. A tak na marginesie, kręci się tutaj twoja była, uważaj - dodał ciszej, śmiejąc się.
Przysłuchiwałam się krótkiej rozmowie mężczyzn, zastanawiając się co ja tu właściwie robię, gdy blondyn złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
- Porywam ją. Ktoś musi wprowadzić Ninę w towarzystwo - puścił oczko do Eda i ruszył w stronę głównej części domu, a ja bez szans na jakąkolwiek reakcję szłam za nim.
„Wprowadzenie w towarzystwo" jak ujął to Jake wyglądało dość... hmm... dziwnie. Mężczyzna przedstawiał mnie osobom, których imion, a tym bardziej nazwisk nie byłam w stanie zapamiętać. Ja za to uśmiechałam się miło, mając nadzieję, że to się szybko skończy. Gdy dotarliśmy do ogromnej, przestronnej i co najważniejsze pustej kuchni, Jake stanął na środku przy wyspie i odwrócił głowę w moją stronę.
- Napijesz się czegoś? - zapytał z nieschodzącym mu z twarzy uśmieszkiem.
- Na razie nie.
- A ja owszem - odpowiedział sam sobie i z lodówki stojącej za nim wyjął dwie butelki piwa i obydwie je otworzył.
Rozejrzałam się dookoła, próbując dojrzeć gdzieś Eda, ale na próżno. Byłam skazana na towarzystwo ironicznie uśmiechniętego blondyna. Zrezygnowana usiadłam na wysokim kuchennym stołku, obserwując jak Jake wypija duszkiem zawartość pierwszej butelki.
- Co jest? - mężczyzna zwrócił się do mnie, lustrując uważnie moją twarz.
- Wszystko w porządku - uśmiechnęłam się sztucznie i poprawiłam podciągającą się sukienkę.
- Na pewno? - blondyn zmierzył mnie wzrokiem. - Bo na to mi nie wygląda.
- Tak, tylko - zawahałam się - trochę źle się czuję - dłonią dotknęłam skroni, chcąc udowodnić ból głowy.
Może powinnam powiedzieć mu prawdę, że czuję się tutaj nieswojo, a dodatkowo zostawił mnie ten, który mnie tu przyprowadził, ale nie miałam śmiałości rozmowy z człowiekiem, którego widziałam trzeci raz w życiu. Pozostało mi zatem kręcenie się na niewygodnym stołku i wpatrywanie w paznokcie.
- Jake, dołączysz do nas? - w progu stanęła wysoka, szczupła brunetka ubrana w krótką, czerwoną sukienkę. Uśmiechała się uwodzicielsko, wystukując na ścianie palcami rytm piosenki.
Blondyn spojrzał na mnie pytająco.
- Idź. Nie przejmuj się mną - odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
- Jesteś pewna, że dasz sobie radę? - przybrał ton troskliwego starszego brata.
- Jestem już duża. Wracaj do gości - uśmiechnęłam się uspokajająco.
Jake niepewnym krokiem podszedł do kobiety, która złapała go pod rękę i wciągnęła go tłum.
Siedziałam na stołku, machając nogami jak małe dziecko. Zastanawiałam się czy Ed w ogóle zamierza mnie znaleźć, czy też zostanę już tutaj do końca. Pewnie mogłabym sama go poszukać, ale moja wrodzona nieśmiałość skutecznie mi to uniemożliwiała. Oglądałam więc nowoczesne wyposażenie kuchni, długi stół zastawiony alkoholem, do którego od drugiej strony co chwilę ktoś podchodził i równo poukładane butelki wina. Nagle jedna rzecz zwróciła moją uwagę. Na blacie obok lodówki cały czas stało piwo. Nudziło mi się tak bardzo, że bez namysłu wyciągnęłam po nie rękę, omal nie spadając ze stołka. Wciąż chłodną butelkę obracałam w dłoniach, nie chcąc tak od razu pozbywać się zajęcia. Po kilku minutach zdecydowałam się w końcu pociągnąć łyk i od razu tego pożałowałam. W ustach poczułam wyjątkowo nieprzyjemny, gorzki smak. Z grymasem odsunęłam od siebie butelkę i przełknęłam napój. Jak w ogóle można było to pić?
Straciwszy jedyne interesujące zajęcie, zaczęłam czytać napisy na opakowaniu piwa, o ile piwem można to było nazwać.
- Pijesz w samotności? - z jakże fascynującej czynności wyrwał mnie przeszywający choć lekko zachrypnięty głos.
Automatycznie odwróciłam głowę w stronę wysokiego bruneta zaczesanego do góry i ubranego w szary sweter wycięty w serek oraz czarne dżinsy. Stał oparty o framugę z rękami skrzyżowanymi na piersi i czarującym uśmiechem na twarzy. Był najlepszym co do tej pory mnie tutaj spotkało.
Mężczyzna, nie czekając na moją odpowiedź, podszedł do mnie i wyciągnął rękę.
- Jestem Matt - przedstawił się.
- Nina - uścisnęłam mu dłoń.
- To skoro już się znamy, wyjaśnij mi dlaczego siedzisz tu sama.
Wzruszyłam ramionami i spuściłam głowę. Nie miałam zamiaru opowiadać mu zawiłej historii mojego życia.
- Wiem! - krzyknął Matt. - Chłopak cię zostawił.
Pierwszy raz od prawie dwóch godzin zaśmiałam się.
- W pewnym sensie.
- Zatem jedynym sposobem na poprawę humoru jest zabawa - powiedział wesoło mężczyzna.
- Ale ja nie wiem czy to dobry pomysł - nie miałam specjalnej ochoty na przeciskanie się między tymi wszystkimi ludźmi.
- Zaufaj mi - znów użył tego czarującego uśmiechu, któremu nie mogłam odmówić.
Zsunęłam się ze stołka, odstawiłam butelkę na blat i stanęłam obok bruneta, który złapał mnie za rękę i szybkim krokiem wyprowadził z kuchni.
- Tylko uważaj - nachylił się do mojego ucha, gdy wchodziliśmy w podrygujący tłum. - Jestem całkiem niezłym tancerzem.
- Podobno ja też jestem dobra - szepnęłam, śmiejąc się.
Matt, cały czas trzymając mnie za rękę, zaczął skakać w takt jakiegoś remixu, a ja razem z nim. Po jakimś czasie popchnięta przez jedną z osób bawiących się razem z nami znalazłam się w objęciach mężczyzny i na własnej skórze mogłam przekonać się o jego umiejętnościach. Jakie było moje zdziwienie, gdy zauważyłam, że nie kłamał. Taniec z nim był czystą przyjemnością, dlatego też nie miałam zamiaru się od niego odklejać. Jednak jak zwykle moje plany zostały brutalnie zniszczone. Poczułam czyjąś rękę na ramieniu i z niechęcią się odwróciłam. Przede mną stał już lekko podpity rudzielec. Miło, że w końcu się pojawił, ale mógł wybrać odpowiedniejszy moment. Tak naprawdę dzięki Mattowi zapomniałam, że mnie zostawił i nie miałam ochoty opuszczać mojego tanecznego partnera nawet na moment.
- Tu jesteś. Wszędzie cię szukałem.
- Czyżby? - skrzyżowałam ręce na piersi. - Prawie cały czas spędziłam w kuchni, a tam nie zjawiłeś się ani razu.
- To znaczy... - Ed podrapał się w głowę zmieszany.
- Nie tłumacz się. Jesteś gwiazdą, rozumiem. Nie będę ci przeszkadzać - odwróciłam się na pięcie w stronę znieruchomiałego Matta. - Przepraszam, ale muszę odpocząć - wysiliłam się na miły uśmiech i odeszłam.
Wyszłam z salonu, nie wiedząc gdzie mam iść. Nie chciałam wracać do pustej kuchni, ale musiałam chwilę pomyśleć w spokoju, a to było jedyne puste miejsce w tym domu, oprócz piętra, na które nie było wstępu. Weszłam więc do zbyt jasno oświetlonego pomieszczenia i stanęłam przy wyspie, opierając się o nią rękami i spuszczając głowę.
- Nina! O co ci chodzi? - tuż za mną wbiegł Ed.
Dobre pytanie, o co tak naprawdę się wściekałam? O to, że mnie zostawił, chociaż właściwie to nie jego wina, że Jake mnie zabrał, o to, że nawet jeśli mnie szukał, nie znalazł mnie czy też o to, że przerwał mi taniec z Mattem. Sama nie wiedziałam, ale w każdym razie nie miałam ochoty go słuchać ani na niego patrzeć.
- Zostaw mnie - poprosiłam, nie odrywając wzroku od zimnego blatu.
- Ale co się stało? - Ed nie odpuszczał.
- Nic, po prostu chcę chwilę zostać sama - spojrzałam w jego nic nierozumiejące oczy.
Mężczyzna, nie mówiąc nic więcej, wycofał się w stronę wyjścia. Gdy zniknął z mojego pola widzenia, rozejrzałam się po kuchni. Tuż przede mną stała opróżniona do połowy butelka wódki i prawie pusta cola. Ktoś widocznie wolał colę z wódką, ale ja preferowałam dzisiaj odmienną sytuację. Z jednej z białych szafek wyciągnęłam szklankę i nalałam do niej odrobinę gazowanego napoju, dolewając do połowy wysokości alkohol. W dwóch łykach opróżniłam naczynie i zrobiłam sobie drugiego drinka, który po chwili skończył tak samo jak pierwszy. Coli starczyłoby jeszcze tylko na jedną porcję, dlatego postanowiłam zachować ją na gorszy czas. Zamknęłam oczy, czując jak wypity alkohol powoli uderza mi do głowy. Dlaczego to tak wyglądało? Przecież chyba nie byłam mu do końca obojętna skoro mnie pocałował. Wspomnienie sytuacji w kuchni wywołało na mojej twarzy uśmiech, ale tylko na chwilę. Chociaż teraz to ja go odrzuciłam i wolałam upić się w samotności niż z nim porozmawiać. Pierwszy krok do alkoholizmu. Stałam oparta pupą o blat, przeczesując palcami cienkie włosy, które zdążyły się już częściowo skręcić. Usłyszałam czyjeś kroki na czekoladowej posadzce, ale nie interesowało mnie do kogo należą. Jednak, gdy kroki ucichły tuż obok mnie, niechętnie otworzyłam oczy. Obok mnie stała krótko ścięta blondynka z mocnym makijażem. Ubrana była w krótką czarną sukienkę i czarne ciężkie buty. Przypominała mi kogoś, ale mój umysł pracował zbyt wolno.
- Widzę, że bawisz się dzisiaj tak samo świetnie jak ja - zagadnęła dziewczyna.
Posłałam jej spojrzenie mówiące: „Nawet nie wiesz jak bardzo" i zajęłam się oglądaniem swoich paznokci.
- Nina - blondynka podała mi rękę.
No tak, Nina Nesbitt. Jak mogłam jej nie rozpoznać? Uścisnęłam jej dłoń i otworzyłam usta by się przedstawić, ale dziewczyna mnie ubiegła.
- Wiem kim jesteś. Każdy wie z kim przyszedł Ed Sheeran - ironia w jej głosie trochę mnie zabolała.
Uniosłam brwi i oczekując jakiegoś wyjaśnienia, wpatrywałam się w moją imienniczkę.
- W tym świecie już tak jest. Ed jest najważniejszy i wszyscy wiedzą co i z kim robi, ale nikt nie pyta dlaczego - blondynka wzruszyła ramionami.
Z tego co powiedziała zrozumiałam tylko tyle, że wszyscy na tej imprezie wiedzą, że przyszłam z Rudym, ale już to mnie wystarczająco przeraziło.
- Ze mną przez jakiś czas też tak było. Dzięki temu ludzie zaczęli mnie rozpoznawać. Na początku podobało mi się to, ale potem czułam się tylko jak dodatek. Poza tym jego ciągle nie było, a gdy wracał zabierał mnie na imprezę i myślał, że wszystko w porządku.
Słuchałam, nie do końca rozumiejąc o co jej chodzi. Była bardziej pijana niż ja.
- A mówisz mi to bo? - przerwałam w końcu jej monolog.
- Bo słyszałam waszą kłótnie, a znam go bardzo dobrze i wiem jak traktuje dziewczyny. Napisze o tobie piosenkę i pozamiatane. W dodatku... Ile masz lat?
- Siedemnaście.
- W dodatku jesteś od niego sporo młodsza i...
- Dobra, starczy.
Byłam na niego zła, ale nie aż tak, żeby słuchać rad jego pijanej byłej.
- Po prostu nie chcę, żebyś przez niego cierpiała.
- Co ci zależy? Nawet mnie nie znasz.
- Jasne - Nina uśmiechnęła się przepraszająco.
Wzrokiem zlustrowała pomieszczenie i chwiejnym krokiem przeszła na drugi koniec kuchni. Schyliła się po leżący na blacie długopis i znalazła jakąś poszarpaną karteczkę. Dokładnie obserwowałam każdy jej ruch, zastanawiając się co robi. Po chwili wróciła do mnie i wręczyła mi zapisany skrawek papieru.
- Jakbyś chciała zawsze możesz zadzwonić. Polubiłam cię - uniosła kąciki ust jak dziecko i podskakując wyszła z kuchni.

Stałam oszołomiona, wpatrując się w prawie nieczytelny numer telefonu. Na tej imprezie wszyscy byli jacyś dziwni. Najpierw Matt, który wziął się nie wiadomo skąd i dlaczego, a teraz Nina zmieniająca swoje zachowanie co dwie minuty. Chciałam stąd jak najszybciej wyjść, ale nie miałam pojęcia jak miałabym wrócić do domu. Wykorzystałam ostatnią porcję coli i wódki, i szybko wypiłam. Usiadłam na stołku i zamknęłam oczy, czekając na jakiś pomysł.

Dziękuję za wszystkie miłe komentarze, które sprawiają, że wiem po co piszę :)

Ginger loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz