1. Miasto za lasem

12 1 0
                                    

  3 listopada, godizna 21: 55.

Henry Catfish właśnie jechał autem pędząc jak oszalały, to ten dzień., W końcu doczekal się narodzin swojej córeczki . Jechał prostą drogą przez las. Niedawno dostał telefon że żona pojechała do szpitala w innym mieście, ponieważ w ich miasteczku nie wybudowano żadnego szpitala. Śnieg rozbijał się o szybę jego auta, dając złudzenie jakby zaraz miały je wybić.

H- Piepsozna zamieć- zaklnal- Kurwa.

Przyspieszył, licząc na szybsze wyjechanie z lasu. Nie zdarzył zachamowac kiedy przez maska auta wyskoczyło mu jakies zwierzę. Zachamowl agresywnie, lodowata powieszcjnia utrudnia zachamowianie przez co samochód uderyzl z hukiem e drzewo.

Ledwo przytomny Henry wyszedł z auta tzrymajac się za rozcięty łuk brwiowy. Rozejrzał się wokoło. Ani żywego ducha.
Zerknal na maskę samochodu która była rozjebana.

H- Kurwa mać jebany jeleń!. - ryknął uderzając rekami- Kurwa mać..

Rozejrzał się, nic nie widzial przez śnieg, zamieć zaczęła się rozpętywać na dobre. jego ręce zaczęły marznąć, stał może moment, a już był pokryty śniegiem. Schował się do auta prubujac dodzwonić się do kogokolwiek. Błagał aby teraz ktoś przejrzał.

Nie wiedział ile tak siedział godizne? Pol? Moze i dwie. Co miał robić? Nie może się do nikogo dodzwonić, a tu nikt jej jeździ. Do jego uszu dobiegł dźwięk stukania w szybę. Za szybą...ktoś stał. W niebieskawym mundurku, czapce i czymś na wzór peleryny.

H- K..Kurwa- wystraszył sie-  Kto tam..?

Postać otowyzla drzwi, zdejmując komin.

W- A cibie Henry huj strzelił?

H- Ja pierdole, Warren kurwa nie strasz- powiedział wpuszczając mężczyznę z drugiej strony- Jebany jeleń mi wyskoczył.

W- No widzisz. - zaczął wyjmując coś z kieszeni plaszca- To gdzie się tak slieszyles, kiedy tylko zobaczyłem że tak pędzisz to wiedziałem że coś się stanie.

H- Ty już zawsze wiesz kiedy przyjść.

Warren był listonoszem, każdy znał go, każde dziecko na święta przychodizlo do niego i prosiło o wysłanie listu do świętego Mikołaja. Zadko używał auta, często gęsto chodizl na piechotę roznosząc listy. Mimo to jeśli jakiś dzieciak mu podpadł, cóż krążą różne opowieści jak to Warren opowiada straszną historię która nie daje spać.

H- Muszę się dostać do szpitala za lasem.- powiedział- Córka mi się rodzi i nie mam jak dojechać.

Warren Scott zamyślił się upijając łyk z piersiówki. Przeczesal szarawo-rude włosy do tyłu i spojrzał na Henrego.

W- No cóż. - powiedział spoglądając w mrok lasu- Jeśli bym przeszedł przez las to może doszedł bym szybciej do warsztatu Doomse, ale to koło pół godziny. Jeśli wytrzymasz to dam radę, ale musisz pilnować tego wraku.

Tak też zrobili, listonosz jako jeden z niewielu nie bał się chodizc po zmroku do lasu, nawet zimą. Henry widział tylko znikająca sylwetę listonosza między drzewami.

Oparł się o maskę auta, rozglądając się. Przez chwilę wydawało mu się że coś słyszy, jednak nic nie dostrzegł ani nie usłyszał przez zamieć panującą wokoło.

Nagle coś łupnelo o dach, odwrucił się i zamarł.
                          ~~~~~****~~~~~

Miasteczko w którym się wychowaliśmy było położone za lasem, koło 40 minut drogi autem aby dojechać do naszego miasteczka. Zostało założone w roku 1890, więc pamieta wiele, nawet druga wojnę światową. A ja ? Jestem Melania.

Łowcy XOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz