SZEŚĆ

891 87 460
                                    

Mikołaj był idiotą.

Pił grzańca na wyjściu z Karolem, na które przyjechał przecież autem. Nie wiedział, jakim cudem do tego doszło, nie zapominało się przecież spraw takich jak ta, że dziś jesteś kierowcą. Szatyn na szczęście zły nie był, sam wymazując z pamięci przed napiciem się, jak tam w ogóle dotarli. Mikołaj zmuszony był więc zostawić auto pod kawiarnią i tłuc się tramwajami w drodze powrotnej.

Kiedy w końcu wrócił do domu, zaszył się szybko w pokoju, nie mając już nawet siły, by wziąć prysznic. Rzucił się na łóżko i zaczął rozmyślać o spędzonym czasie w towarzystwie ciemnookiego chłopaka. Nie wierzył w to, co się działo. Rozmawiali dopiero trzeci dzień w życiu, a blondyn już wdał się w jakieś zakłady, jakby byli w podstawówce i to jeszcze o takie pierdoły jak głupie święta.

Mógł przecież przecierpieć ten miesiąc i mieć spokój na kolejne jedenaście, ale nie, zachciało mu się spędzania czasu z chodzącym misiem pluszowym.

Jak bardzo było żałosne to, że ta jedna impreza z przed miesiąca tak bardzo siedziała mu w głowie, a może raczej to z kim ją prawie że całą spędził. Według Mikołaja bardzo. To, że Karol jej nie pamiętał było zarówno błogosławieństwem jak i cholernym przekleństwem. Walnął głową w ścianę za sobą, przymykając oczy. Boże, jak zwykle sobie nawymyślał niestworzonych historii z ludźmi, którzy ostatecznie i tak się na niego wypną, zostawiając go samego. Czyli tak jak było zawsze.

Zsunął się po stosie poduszek, omal nie zgniatając leżącego obok Shreka, piesek wcześniej zwinięty w kulkę, teraz patrzył na niego z wyrzutem. Mikołaj cicho go przeprosił i pogłaskał po główce. Oczy zwierzaka szybko zaczęły się zamykać, a on chwilę później już spał.

Położył się tuż obok niego, wzdychając jakby grał w jakieś dramatycznej, jak aktorstwo obsady, telenoweli. Podwinął kolana pod siebie i wyjrzał przez okno dachowe, które naprawdę lubił, bo usytuowane było tuż nad jego łóżkiem. Nie raz leżał i zwyczajnie obserwował przestrzeń na niebie bez większego celu.

Chwilę tak leżał, w pewnym momencie omal nie zasypiając, gdy rozległo się skrzypnięcie klamki, a ruda głowa wtoczyła się do środka. Patrzyli chwilę na siebie z Marcelem, nim ten nie westchnął w końcu ze znużeniem i nie pchnął drzwi mocniej, wchodząc do środka i zamykając za sobą. Nastolatek podszedł do łóżka Mikołaja i przysiadł po jego prawej stronie, pomiędzy nimi mając wciąż Shreka, który chrapał dość porządnie jak na tak małe stworzonko.

– Czemu tak długo cię nie było, już dawno skończyłeś pracę? – spytał zaciekawiony Marcel, wygodniej usadawiając się w pościeli.

– A co cię to interesuje? I czemu tu jesteś? Nie dam ci więcej pieniędzy.

Rudzielec udał zszokowanie.

– Jak w ogóle mogłeś tak pomyśleć? Czy ty mnie w ogóle nie znasz?

Mikołaj wywrócił oczami.

– Oj, znam cię aż za dobrze.

Na to jego młodszy brat tylko się głupio uśmiechnął. Chwilę milczał, a później jak ten natrętny dzieciak, którym był, ponowił pytanie.

– No, ale czemu cię tyle nie było?

Mikołaj dał za wygraną.

– Byłem ze znajomym z pracy na kawie – wzruszył ramionami, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.

W sumie, może i była, ale Mikołaj odczuwał to zupełnie inaczej, w końcu tyle się wydarzyło. Na samą myśl miał ochotę krzyczeć, a przy tym się uśmiechać.

Pokochać świętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz