Zimny poranek

207 24 28
                                    

Dziwne, że mężczyzna jeszcze mną nie rzucił.

Wyplułem mu kawę na podłogę, zapytałem o coś, czego nie powinienem, a teraz jeszcze jest zmuszony odwieźć mnie do domu.

Siedziałem w aucie, umierając z bólu głowy i mdłości. Obym mu nie puścił pawia w samochodzie. Znając go, pewnie dba o samochód lepiej, jak o swoją żonę. Nie zdziwiłbym się, gdyby to faktycznie była prawda. Iwaizumi gwałtownie przejechał przez próg zwalniający, a zawartość mojego żołądka prawie znalazła się nie tam, gdzie powinna.

- Iwa-chaaan - jęknąłem, chcąc dać mu do zrozumienia w ten sposób, że zaraz nie wytrzymam przy takiej jeździe.

- Jak zwymiotujesz w tym aucie, to postradasz się kończyn. - powiedział zły, a ja się wzdrygnąłem i złapałem za usta.

Dlaczego on mi to robi?

- Jak możesz? - spytałem dramatycznie, gdy mój żołądek się trochę uspokoił.

Dotarliśmy na miejsce; do miejsca, gdzie stoją bure, identyczne bloki. W jednym z nich, na jednym z pięter, za pewnymi drzwiami czeka na mnie Mikey, mój kundelek, którego zaadoptowałem całkiem niedawno, ale już zdążyłem go pokochać.

- Myślę, że poradzisz sobie dalej sam. - rzucił, gdy otwierałem drzwi, szykując się do wyjścia.

- No jasne, Iwa-chan!

- Przestań mnie tak nazywać, Shittykawa! - krzyknął, a ja od razu zatrzasnąłem drzwi pojazdu.

Mała pulsująca żyłka pojawiła się na czole mężczyzny. Na jej widok chciałem się zaśmiać, ale bałem się, że Iwaizumi mógłby czymś we mnie rzucić lub nawet mną rzucić. Przerażająca wizja.

Odjechał chwilę po tym, jak skończył posyłać mi mordercze spojrzenia. Ja w tym czasie walczyłem z utrzymaniem pozorów strachu. Kto wie czy przeżyłbym atak Iwy po moim zaśmianiu. Prawdopodobnie nie. 

Zmarnowany i skacowany wróciłem do mieszkania, w którym średniej wielkości pies powitał mnie z kąta korytarza. Podszedłem pogłaskać zwierzaka, a ten wzdrygnął się, gdy wyciągnąłem dłoń. Przykro mi było, że ktoś mógł tak go potraktować, że teraz boi się dotyku. Nie czekając dłużej, napełniłem jedną miskę Mikey'a karmą, a drugą wodą. Sam nie miałem ochoty jeść, więc tylko wpatrywałem się w psa, jak szczęśliwie i zachłannie pochłania jedzenie. Cieszyło mnie, że robi się coraz śmielszy. Wcześniej bał się ruszyć jakiekolwiek jedzenia bym mu nie dał. 

Mikey wcześniej był nieśmiałą i strachliwą buro-brązową kulką, teraz coraz bardziej się na mnie otwiera i zaczyna mi ufać. Bardzo mnie to cieszy, że już niedługo będzie skakał na mój powrót do domu. Już teraz wyobrażam sobie jak macha krótkim ogonem i skacze dookoła mnie, wprawiając w ruch jego spiczaste uszy. 

Sięgnąłem za tabletkę przeciwbólową i wziąłem krótki prysznic, mając złudną nadzieję na polepszenie mojego stanu. Nic on nie zmienił - dalej czułem nieprzyjemny ból brzucha. Na szczęście tabletka i kilka litrów wody skutecznie odpędziło pulsowanie głowy.

Wyprowadziłem kundelka na spacer, obserwując dookoła ziemię okrytą grubą warstwą śniegu. Mój czerwony nos po kilkunastu minutach wyglądał jak nos Rudolfa. Ciekawe czy nadawałbym się do zaprzęgu Świętego Mikołaja... 

Nikt nie szedł tymi ścieżkami co ja, nawet żaden samochód nie posuwał się po śliskiej jezdni. Godziny pracy wciąż trwały, pozwalając mi na samotny spacer z Mikey'em po osiedlu. Mogłoby się wydawać, że to opuszczone miejsce. Westchnąłem głęboko, stojąc tuż obok dużego drzewa bez liści, przy którym kundelek załatwiał swoją potrzebę. Nawet kruki siedziały cicho na okolicznych drzewach. 

Ashes // IWAOIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz