JEDEN

1.9K 107 324
                                    

Mikołaj nienawidził wielu rzeczy.

Gardził zbyt zimną jak i słoneczną pogodą, wchodzeniem po schodach i zbyt głośnymi ludzi. Nie mógł znieść skarpetek nie do pary i brudnych naczyń, jakie zostawiał wszędzie jego młodszy brat. Na widok karuzel miał ochotę wskoczyć pod pociąg – to, nie tak, że się ich bał, po prostu uważał je za nie potrzebne, a pewne traumatyczne przeżycie z dzieciństwa nie miało tutaj nic do rzeczy. W temacie jedzenia również nie pozostawał dłużny, pomidory według niego nadawały się tylko do rzucania w głupich ludzi, a kawa, która nie posiadała idealnie ubitej pianki była do wylania.

Jednak absolutnie największym koszmarem był dla niego okres świąteczny. Nie było na tym świecie rzeczy, której Mikołaj nie lubiłby bardziej niż świąt, a uwierzcie, trochę ich było.

Na widok świątecznych reklam miał ochotę rzucić czymś w telewizor – najlepiej jakąś bombką, bo ich też nie tolerował – a słysząc cholerne Last Christmas był pewien, że jego uszy krwawiły. Nie mógł pojąć, czym ludzie się tak cieszyli, ani co było fajnego w wydawaniu kupy pieniędzy na głupie prezenty, które i tak często danej osobie się nie podobały, zapieprzaniu z robieniem wielkich ilości jedzenia, którego później nikt nie zjada oraz w kłótniach przy stole, bo przecież zawsze ktoś musi się z kimś poprztykać – tak, to dopiero była prawdziwa tradycja.

Jego życie było dość mimo wszystko ironiczne, bo jak na złość rodzice musieli dać mu takie imię, a nie inne. Już wolałby się nazywać Bożydar czy inny Janusz, niż kolejny raz słyszeć głupie żarty pod tytułem „to gdzie masz mój prezent, Mikołaju?". Zawsze wtedy był o krok od odpowiedzenia jakichś niecenzuralnych słów, ale już powoli uczył się to ignorować. Wiedział, że nikt złych intencji nie miał, ale nie zmieniało to tego, że imienia Mikołaj zwyczajnie nie znosił.

Dlatego też skrzywił się, gdy znowu je usłyszał, kiedy matka go zawołała. Podniósł się z łóżka niezbyt chętnie, odstawiając na bok komputer, na którym jeszcze przed chwilą pisał zadanie na zajęcia. Przynajmniej mógł się na chwilę oderwać od tej tragedii. To okropne, że na studiach trzeba było robić coś poza mówieniem, że studiujesz i korzystaniem ze zniżek.

Zszedł schodami, omal się nie wywracając przez psią zabawkę. Kopnął ją, a ta sturlała się po stopniach prosto pod białe łapki. Mikołaj szybko znalazł się koło czworonoga i kucnął przy nim, głaskając małą główkę.

– Kto jest dobrą mordką? No kto? – zapytał zawyżając znacząco głos. Maltańczyk zaczął energicznie machać ogonem i polizał dłoń chłopaka. – Shrek jest!

– Miałeś tu przyjść, a nie bawić się z psem – zirytowała się blondwłosa kobieta, stojąc koło blatu kuchennego i zgarniając jakąś kupę papierów. Było ich tyle, że ledwo było widać blat.

Mikołaj podniósł głowę, wciąż jednak pieszcząc Shreka.

– No przecież jestem.

Kobieta wywróciła oczami i zgarnęła wszystkie papiery do swojej torebki i omal nie potykając się o własne nogi, pobiegła po kurtkę. Zapinając się, zwróciła się ponownie do syna:

– Wyślę ci zaraz listę, co masz kupić, więc idź na zakupy. Brakuje kilku rzeczy, a nie ma komu pójść. Zjedz od razu coś na mieście, bo dziś nie ma obiadu – odparła od niechcenia.

Mikołaj tylko wywrócił oczami, wzdychając cicho do siebie. Usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości kilka minut później, gdy razem ze Shrekiem leżeli na dywanie i bawili się pluszowym kurczakiem. Domyślając się, że to lista zakupów, jęknął do siebie, wiedząc, że musi się zebrać za niedługo do wyjścia. To nie tak, że spieszyło mu się na zakupy, zwyczajnie zrobił się głodny i już nie mógł się doczekać, aż coś zje.

Pokochać świętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz