- Tak właściwie, to dlaczego nie mieszkasz ze swoją mamą? - zapytał Michael, gdy siedzieliśmy razem w ogrodzie, grając w karty.
Tuż po śniadaniu, chłopak zaproponował mi wspólne spędzanie trochę czasu, a że miałam do szkoły po raz pierwszy iść po niedzieli a był czwartek, chętnie na to się zgodziłam. Liczyłam, że uda mi się go lepiej poznać i nawiązać pierwsze przyjaźnie w Australii.
Mike jednak był ogromną gadułą i już po pięciu minutach wspólnej gry zaczął mnie pytać o różne rzeczy, był mnie ciekawy, zarówno jak ja byłam ciekawa jego. Spytał się mnie o mój ulubiony kolor!
- Charles ci nic nie mówił? - zdziwiłam się. Chłopak pokiwał przecząco głową. - Cóż...Moja mama nie żyje. Miała wypadek.
- Ojej... - chłopak widocznie się zmieszał. - Przepraszam. Przykro mi.
- Nie, nie. Wszystko w porządku. Dziwne tylko że ani Charles, ani twoja mama nic ci nie powiedzieli.
- Nie powinienem cię o to pytać - chłopakowi było głupio.
- Naprawdę nic się nie stało, Mike. Miałeś prawo zapytać - uśmiechnęłam się do niego blado, w środku powoli się rozsypując. Każda najmniejsza wzmianka o mamie, była jak nóż wbity w moje serce. Łamałam się i składałam na nowo, śmierć mojej matki całkowicie i nieodwracalnie wpłynęła na mnie. Naprawdę mi jej brakowało.
- Mój tata też nie żyje.
- Oh - prawdę powiedziawszy, zastanawiało mnie co się stało z prawdziwym ojcem Michaela, jednak wstydziłam się o to zapytać.
- Był strażakiem. Ratował ludzi, jednak nie potrafił uratować samego siebie.
- Co masz na myśli? - czułam się niepewnie rozmawiając na ten temat. Nie wiedziałam, jak wrażliwy jest ten chłopak i nie chciałam którymś ze swoich pytań, zranić go.
- Był alkoholikiem - spuścił głowę. - Zapił się na śmierć.
- Przykro mi, Michael.
- Hej prosiłem żebyś tak na mnie nie mówiła! - natychmiast się ożywił, sprzedając mi koleżeńskiego kopniaka pod stołem.
- Ah, racja! Przepraszam - zaśmiałam się. - Równie dobrze mogłabym cię nazywać Clifford Wielki Czerwony Pies.
- O nie! Nienawidzę tego! Dzieciaki w przedszkolu mnie tak nazywały!
Oboje się zaśmialiśmy i w tym samym momencie, na tarasie pojawił się Calum.
- Cześć Michael, cześć Elena - powiedział i jak gdyby nigdy nic poczęstował się coca-colą i usiadł naprzeciwko mnie. - Czy w tych czasach serio ktoś jeszcze gra w karty?
- Tak, leszczu - Michael przewrócił oczami.
- Umm, Calum, jak ty się właściwie tu znalazłeś?
- Mama Michaela nas wpuściła. Z reguły wchodzimy bez pukania, ale dziś jakieś święto lasu czy coś - chłopak wzruszył ramionami. - Głodny jestem.
- A gdzie reszta? - zagadał Michael. - Powiedziałeś " nas ".
- Luke poszedł się odlać, a Ashton podrywa twoją mamę.
- Jezu niech on odwali się od mojej matki, albo wszystko opowiem Shirley.
Azjata tylko się na to zaśmiał, a ja poczułam zmieszanie na sam dźwięk imienia " Ashton ". Czym prędzej podniosłam się z ogrodowego krzesełka.
- To ja już lepiej pójdę do siebie.
- Nie, proszę zostań! - Mike złapał mnie za rękę, próbując zatrzymać na tarasie. - Daj nam szansę pokazać, że nie jesteśmy bandą debili za jakich nas masz.
CZYTASZ
Just Be || A.I ✔
Fanfiction" Kto kocha naprawdę będzie kochać zawsze , gniew zmieni w kochanie, a zdradę w niepamięć. Nie oceniaj mnie, ani dobrze ani źle. Po prostu bądź " By Millkeyshake ©2015 Najwyższe wyniki w rankingu 31.12.2015 #4 w fanfiction 13.05.2018 #6 w komedia ...