Rozdział 6

25K 1.5K 827
                                    

- Tak właściwie, to dlaczego nie mieszkasz ze swoją mamą? - zapytał Michael, gdy siedzieliśmy razem w ogrodzie, grając w karty.

Tuż po śniadaniu, chłopak zaproponował mi wspólne spędzanie trochę czasu, a że miałam do szkoły po raz pierwszy iść po niedzieli a był czwartek, chętnie na to się zgodziłam. Liczyłam, że uda mi się go lepiej poznać i nawiązać pierwsze przyjaźnie w Australii.

Mike jednak był ogromną gadułą i już po pięciu minutach wspólnej gry zaczął mnie pytać o różne rzeczy, był mnie ciekawy, zarówno jak ja byłam ciekawa jego. Spytał się mnie o mój ulubiony kolor!

- Charles ci nic nie mówił? - zdziwiłam się. Chłopak pokiwał przecząco głową. - Cóż...Moja mama nie żyje. Miała wypadek.

- Ojej... - chłopak widocznie się zmieszał. - Przepraszam. Przykro mi.

- Nie, nie. Wszystko w porządku. Dziwne tylko że ani Charles, ani twoja mama nic ci nie powiedzieli.

- Nie powinienem cię o to pytać - chłopakowi było głupio.

- Naprawdę nic się nie stało, Mike. Miałeś prawo zapytać - uśmiechnęłam się do niego blado, w środku powoli się rozsypując. Każda najmniejsza wzmianka o mamie, była jak nóż wbity w moje serce. Łamałam się i składałam na nowo, śmierć mojej matki całkowicie i nieodwracalnie wpłynęła na mnie. Naprawdę mi jej brakowało.

- Mój tata też nie żyje.

- Oh - prawdę powiedziawszy, zastanawiało mnie co się stało z prawdziwym ojcem Michaela, jednak wstydziłam się o to zapytać.

- Był strażakiem. Ratował ludzi, jednak nie potrafił uratować samego siebie.

- Co masz na myśli? - czułam się niepewnie rozmawiając na ten temat. Nie wiedziałam, jak wrażliwy jest ten chłopak i nie chciałam którymś ze swoich pytań, zranić go.

- Był alkoholikiem - spuścił głowę. - Zapił się na śmierć.

- Przykro mi, Michael.

- Hej prosiłem żebyś tak na mnie nie mówiła! - natychmiast się ożywił, sprzedając mi koleżeńskiego kopniaka pod stołem.

- Ah, racja! Przepraszam - zaśmiałam się. - Równie dobrze mogłabym cię nazywać Clifford Wielki Czerwony Pies.

- O nie! Nienawidzę tego! Dzieciaki w przedszkolu mnie tak nazywały!

Oboje się zaśmialiśmy i w tym samym momencie, na tarasie pojawił się Calum.

- Cześć Michael, cześć Elena - powiedział i jak gdyby nigdy nic poczęstował się coca-colą i usiadł naprzeciwko mnie. - Czy w tych czasach serio ktoś jeszcze gra w karty?

- Tak, leszczu - Michael przewrócił oczami.

- Umm, Calum, jak ty się właściwie tu znalazłeś?

- Mama Michaela nas wpuściła. Z reguły wchodzimy bez pukania, ale dziś jakieś święto lasu czy coś - chłopak wzruszył ramionami. - Głodny jestem.

- A gdzie reszta? - zagadał Michael. - Powiedziałeś " nas ".

- Luke poszedł się odlać, a Ashton podrywa twoją mamę.

- Jezu niech on odwali się od mojej matki, albo wszystko opowiem Shirley.

Azjata tylko się na to zaśmiał, a ja poczułam zmieszanie na sam dźwięk imienia " Ashton ". Czym prędzej podniosłam się z ogrodowego krzesełka.

- To ja już lepiej pójdę do siebie.

- Nie, proszę zostań! - Mike złapał mnie za rękę, próbując zatrzymać na tarasie. - Daj nam szansę pokazać, że nie jesteśmy bandą debili za jakich nas masz.

Just Be || A.I ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz