Rozdział 2

911 65 41
                                    

P. O. V ZSRR

Nie wiedziałem co miałem zrobić. Był moim wrogiem, ale było mi go żal. Nie chciałem go od tak zostawiać na pastwę losu, skoro zacząłem się nim opiekować. Jedyną możliwością było zabranie go do mojego domu i próba przewróceniu go do zdrowia.

Wziąłem go w stylu panny młodej. Był leciutki jak na swój wzrost. Miał 194 cm, a czułem się jakbym niósł piórko. Mimo wszystko i tak ja jestem wyższy. Mam 209 cm, czyli 15 cm jest ode mnie niższy. Byłem z tego faktu zadowolony. Czułem wtedy, że jest mi w jakimś sensie podporządkowany i mogę mieć z nim chwilowy spokój względem respektu wobec mnie.

Zacząłem iść w kierunku mojej chatki. Była niedaleko ze względu na wspomnienia z tym terenem. Często bawiłem się tutaj z Rzeszą lub chodziłem z nim na różne spacery po tej części lasu. Zapragnąłem zbudować jakąś chatkę, jeżeli w ciągu pobytu tutaj zacznie padać deszcz i żebyśmy mieli miejsce do ukrycia się. Niestety, nigdy tej szansy nie udało się wykorzystać ze względu na wojnę, która się rozpoczęła od razu po zakończeniu budowy.

Musiałem tylko przypomnieć dokładną lokalizację tego miejsca. Zacząłem jednak kojarzyć pewne fakty ze sobą i po kilku minutach udało mi się dotrzeć do tego miejsca. W ogóle się nie zmieniło i nie ucierpiało podczas wojny. Bałem się, że zostanie zrównany z ziemią, ale tak się nie stało.

Wszedłem do środka. Zacząłem iść w kierunku sypialni. Była ona jedyną, ale posiadała 2 łóżka, więc nie miałbym wymówki, aby położyć się z nim w jednym łóżku. Połączyłem jednak oba w jedno, aby Rzesza miał więcej miejsca i położyłem go na nich.

Poszedłem po apteczkę. Chciałem mu ponownie założyć opatrunek i spróbować go jakoś wyleczyć. Miałem nadzieję, że szybko z tego wyjdzie, a już przynajmniej wybudzi się z drzemki. Zacząłem opatrywać mi rękę. Robiłem to najdelikatniej jak potrafiłem, a to było bardzo trudne. Musiałem jednak to zrobić, bo nie chciałem go obudzić. Musi się zregenerować.

Kiedy kończyłem coś, a raczej ktoś, złapał mnie za nadgarstek. Z pozycji siedzącej koło łóżka zmieniłem się na leżącą pod kimś. Ta osoba miała dosyć żelazny ucisk.

- Co ty robisz? Gdzie ja jestem? Czemu mi pomagasz? Czemu mnie tam nie zostawiłeś, ale wziąłeś tutaj?!- bombardował mnie pytaniami.

Udało mi się obrócić nas, że to ta osoba była na dole. Była zdziwiona takim obrotem sprawy, ale wciąż czekała na moją odpowiedź.

- Opatruje twoją ranę. Jestem w moim domku niedaleko lasku, w którym często przebywaliśmy. Sam nie wiem. Na to pytanie też nie znam odpowiedzi- kłamstwo. Znałem doskonale, ale nie chciałem mu mówić. Niech się chwilę pomęczy.

- Nie kłam- syknął mi prosto w twarz. Jego źrenice się zwęziły przez gniew.

- Nie kłamie- przycisnąłem go bardziej do łóżka w akcie ostrzeżenia. Nie chciałem, aby drążył bardziej ten temat. Zdał sobie sprawę z tej uwagi i zakończył rozmowę.

Wstałem na równe nogi. Zacząłem iść do kuchni, aby przygotować nam śniadanie.

- Tylko nie spal nic, bo jak tą chatę podpalisz to cały las pójdzie z nią w pizdu!- wydarł się, gdy wyszedłem z pokoju.

- Mówi to osoba, która, przez swoją głupotę, podpaliła kilka drzew, bo wyrzuciła papierosa!- wypomniałem mu to. Musiałem wtedy biegać jak idiota z wodą dopóki nie przyjechała straż pożarna, czyli 15 minut.

Miłość na froncie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz