Rozdział 1

351 33 13
                                    

Nareszcie. Jeszcze tylko godzina, dziesięć minut i siedem pieprzonych sekund. Dokładnie o 17:00 i ani sekundy dłużej! Zaczynam w końcu mój zasłużony urlop. Odpocznę i spędzę czas z córka. I z żoną. Nie pamiętam, kiedy ostatnio poświęcałem im całą uwagę. Ale z tym koniec! Wrócę do domu, jutro zaczniemy się pakować, a później na cały miesiąc wyłączam telefon. To będzie spokojny wrzesień i nic...

- Uchiha, do mnie! - Nie nie nie nie nie! Czego ten chuj ode mnie chce? Wie, że to mój ostatni dzień. Sam truł mi dupę, że zalegam z wolny z ostatnich pięciu lat. Czyli dokładnie tyle, ile tu pracuję. On nie może...

- Czego? - gdyby wzrok mógł zabijać, to nie wiem który z nas padłby pierwszy.  - czego...szefie? - naciągnąłem na ryj najbardziej idiotyczny uśmiech i stanąłem w progu, modląc się żeby tylko chciał życzyć mi upojnych nocy na Karaibach.

- Zamknij drzwi Uchiha i siadaj - wskazał mi krzesło, a cała moja nadzieja przysnęła. Rzucił mi wysłużoną teczkę z danymi sprawy, której numer znałem na pamięć i nieraz śniłem o niej koszmarach. Moja brew powędrowała w górę, a on gestem ręki pospieszył mnie i chyba nawet coś zaklął pod nosem. Po przeczytaniu kilku pierwszych zdań niekontrolowanie wstałem i zacząłem chodzić po szarym linoleum.

- Potwierdzone? - Zapytałem krótko, a on przytaknął - Kiedy?

- Za 5 dni. To nasza jedyna szansa Sasuke. Wiem, że ten urlop należy Ci się jak dziwce napiwek i zrozumiem jeżeli nie weźmiesz w tym udziału, ale... nie no kurwa bądźmy szczerzy, obydwoje wiemy, że nie odpuścisz - zacisnąłem zęby, wyciągnąłem telefon i po chwili usłyszałem szczęśliwy kobiecy głos.

- Jak tam kochanie? Już jedziesz? - zaszczebiotała wesoło.

- Sakura. Nie będziemy mogli pojechać. To nagły wypadek, jestem potrzebny na miejscu - mój głos był jak zwykle zimny i beznamiętny. Nawet w stosunku do niej nie umiałem wykrzesać z siebie więcej niż znudzenie czy irytacja.

- Słucham?! Ty sobie chyba kpisz!! - Zaczęło się - Czy Ty zdajesz sobie sprawę, jak bardzo Sarada czekała na te wakacje?! Nawet załatwiłam jej nauczanie wyrównawcze po powrocie, żeby termin dopasować właśnie do Ciebie!! - chyba krzyczałaby tak jeszcze dłużej ale jej przerwałem.

- Sakura, możecie jechać same, a ja dołączę tak szybko, jak będzie to możliwe. Jak wszystko doborze pójdzie, za tydzień będę z Wami - nastała chwilowa cisza.

- Jak sobie kurwa chcesz - rozłączyła się bez pożegnania. Nie, żeby mi to szczególnie przeszkadzało.

Kiedy skończyliśmy ustalać wstępne składy i ogólny plan misji, było mocno po 21. Nie było sensu wchodzić Sakurze pod rękę, wiec pojechałem do Itachiego, żeby przy okazji przekazać mu te słodko gorzkie wieści. Jemu mogłem zaufać.

- Nie mogę uwierzyć, że jesteśmy tak blisko. Po tylu latach - westchnął i przetarł twarz dłońmi - Jak Ty się w ogóle czujesz? - spojrzał na mnie badawczo.

- A jak mam się czuć? W końcu mam szanse odpokutować. Po jebanych 5 latach, jeżeli los będzie nam sprzyjał, w końcu go zobaczę. I mogę tylko się modlić, żeby mi wybaczył - odpaliłem kolejnego papierosa i rzuciłem metalową zapalniczkę na kuchenny stół.

- To nie była Twoja wina. Planowali to od miesięcy - słyszałem to już tak wiele razy, że już tym rzygam. Bo to ja znam prawdę. Nawet jeżeli to planowali, to ja stałem się bezpośrednią przyczyną tego, że uderzyli właśnie wtedy. Gdybyśmy tylko się wtedy nie pokłócili, gdybym potrafił trzymać tą jebaną gębę na kłódkę, jeżeli ja... - Sasuke!

- Co? - spojrzałem rozkojarzony w czarne oczy brata.

- Znowu odleciałeś. Skup się. Albo nie, Ty idź już spać. Wyglądasz jak gówno - podsumował z kpiącym uśmiechem.

- Ty tez nie prezentujesz się kwitnąco - zauważyłem i wyrzuciłem kiepa przez okno, na co Itachi się skrzywił, ale nie skomentował.

Po szybkim prysznicu położyłem się na kanapie, ale tej nocy nie zmrużyłem oka. W kółko odtwarzałem w głowie tamten dzień. Jak psychopata, od 5 lat robię to każdej nocy. I jakbym nie obracał swoich wspomnień, wniosek nasuwał się sam. To była moja wina.

Spokojny wrzesień - SasuNaruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz