Rozdział 2

282 32 2
                                    

Kolejne dni minęły mi bardzo szybko. Przygotowaliśmy z Kakashim zespół, dopracowywaliśmy szczegóły. Pojawił się też Jiraya, z czego nie byłem szczególnie zadowolony.

Przez pewien czas podejrzewałem, że to właśnie on zorganizował całą tę masakrę. Niczego mu nie udowodniłem, bo w końcu, po dwóch tygodniach, złapaliśmy winnego. Danzō Shimura. Oficjalnie, prezes Shimura Enterprise, nieoficjalnie, handlarz bronią i ludźmi. Oczywiście cały czas chodziło o pieniądze.

W końcu nadeszła wyczekiwana przez wszystkich noc. Właśnie byliśmy w drodze do klubu Jaskier. Znany wszystkim zboczeńcom, ćpunom i pomyleńców, usytuowany wygodnie w najgorszej dzielnicy miasta. Jesteśmy tak blisko. Jeżeli ktokolwiek coś spierdoli, to...

- Uchiha uspokój się. Zachowaj to spojrzenie na później - upomniał mnie dyskretnie Nara. Prychnąłem na niego, ale na powrót skupiłem się na teraźniejszości.

Wnętrze klubu w niczym nie przypominało tego, co widzieliśmy na zewnątrz, gdzie stara zżółkniała farba ozdobiona graffiti odchodziła od murów płatami, a dookoła walały się śmieci. Po przebiegnięciu krótkiego korytarza, za ciężkimi drzwiami pod którymi życie straciło czterech bramkarzy, otoczenie całkowicie nas zaskoczyło. Marmurowa podłoga, czyste, kremowe ściany, pokryte dziełami sztuki i klasyczna muzyka dobiegająca z oddali.

Obstawialiśmy wszystkie wyjścia i skierowaliśmy się na główna salę, skąd dało się słyszeć głos jakiegoś mężczyzny, który głośno, praktycznie krzycząc do mikrofonu, zapowiadał atrakcję wieczoru. Nie czekaliśmy dłużej.

- FBI wszyscy na ziemię!!! - krzyknąłem i ostrzegawczo strzeliłem kilka razy w powietrze. Nie wiem czego się spodziewałem, ale widok mężczyzn we frakach i kobiet w pięknych, wieczorowych sukniach nijak nie pasował mi do rzędu klatek ustawionych na scenie.

W klatkach siedzieli ludzie. Ich ręce były skute łańcuchami, twarze - mimo że czyste, poznaczona były licznymi ranami, blade, niezdrowo wychudzone. Naliczyłem pięć kobiet i sześciu mężczyzn. Wszyscy byli nadzy.

Na samym środku stała jeszcze jedna klatka, ale wciąż była przykryta grubą, bordową tkaniną. Momentalnie zrobiło mi się sucho w ustach, a w uszach zaszumiało, ale po chwili wróciłem do siebie. Jeszcze nie mogę sobie na to pozwolić. Jeszcze nie. Muszę go stąd zabrać, a później to on zadecyduje o moim losie.

Zaatakowała nas ochrona znajdująca się na sali. Oprócz zabezpieczeń zapewnionych przez organizatora, okazało się, że wielu uczestników zabezpieczyło swoje tyłki własnymi gorylami. Ale nie byli oni na tyle skuteczni, aby zabić kogokolwiek z nas.

Mimo krzyków i prób ucieczki części widowni, sprawnie udało się nam przyjąć kontrolę nad sytuacją. Wtedy razem z Narą i Hatake podbiegliśmy na środek. Drżącą ręką pociągnąłem za materiał, a widok pod nim wywrócił mój żołądek na lewą stronę.

Leżał tam, zupełnie nagi, zakuty. Jego skóra była prawie biała, nie miała w sobie nic z tego opalonego złota, którym dawno temu szczycił się przez cały rok. Jego nogi, brzuch, ręce a nawet twarz przecinały stare blizny i świeże rany. Najbardziej w oczy rzucały się świeże cięcia na policzkach, po trzy z każdej strony, układające się w kształt wąsów. Kiedy to sobie uświadomiłem, zauważyłem z tylu leży za nim jakieś futro.

Zdjąłem hełm i maskę, podszedłem i wyciągnąłem w jego stronę ręce. Zawahałem się. Spojrzał na mnie spod półprzymkniętych powiek, a ja mógłbym przysiąc, że mnie nie widział. Ocknąłem się dopiero, kiedy Shikamaru uklęknął obok, a Naruto drgnął jakby wystraszył go sam gwałtowny ruch. Wiedziony instynktem delikatnie przygarnąłem go do siebie. Wtedy uświadomiłem sobie, że futro które wcześniej zauważyłem, było lisim ogonem. Nigdzie nie było żadnych pasków, wiec jak on się trzym... Oh! Zadrżałem, ledwie hamując gotującą się we mnie furię. Klęczałam tam, delikatnie tułać jego ciało, powtarzając i kółko i w kółko, że już jest bezpieczny.

Jego włosy były czyste, jakby świeżo obcięte i umyte, jednak blond stracił swój połysk, a pomiędzy kosmykami pojawiły się siwe pasma. Najgorsze jednak były jego oczy. Kiedyś pełne życia, radości, szczęścia i nadziei. Dzisiaj były martwe...

- Doprawdy, te sny stają się coraz bardziej okrutne - ciche słowa opuściły jego zachrypnięty gardło, a ja poczułem endorfiny zalewające moja świadomość na sam ten dźwięk. Różnił się od nagranej na moją pocztę głosową wiadomości, której nigdy nie skasowałem, żeby móc w kółko słuchać „Siema Draniu, tu Twoja najlepsza dziwka w mieście. Ostrzegam, że moje słodkie cztery litery pojawią się wieczorem na Twojej, w chuj niewygodnie, kanapie. Chcę pogadać. Aaaa i weź mi po drodze ramen! Pamiętaj albo zabije!". Zawsze miał dziwne poczucie humoru i lubił zbereźne żarty. Zaczęło się po wakacjach spędzonych u Jiraji. A mi po każdym takim tekście robiło się gorąco tam, gdzie nie powinno.

- Wygląda na to, że coś mu podali - powiedział Kakashi, a do mnie dopiero wtedy dotarło, jak spowolnione ma ruchy, jak zaczerwienione są jego białkówki i jak wypowiedziane zdanie zabrzmiało dziwnie. Przytaknąłem i już bez zwlekania sięgnąłem po swoją kurtkę, żeby następnie okryć nią ciało blondyna. Podniosłem go do góry, a ten od razu spiął wątłe mięśnie.

- Gdzie mnie zabierasz? - zapytał próbując skupić wzrok na moim spojrzeniu. Pomagał sobie dotykając dłonią mojego policzka, od którego prąd przeszedł mnie w dół kręgosłupa.

- Do domu. Zabieram Cię do domu, Naruto - szepnąłem z czułością, o którą nikt, nawet ja sam, nigdy by mnie nie podejrzewał i mocniej przyciągnąłem jego ciało do siebie.

Spokojny wrzesień - SasuNaruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz