Rozdział 4

261 26 5
                                    

- Przecież słucham. Mówiłaś, że znalazłaś piękną, niebieską muszelkę - po drugiej stronie słuchawki usłyszałem westchnienie.

- Nie niebieską tato, tylko tulkusową. Tulkusową! - prawie wrzeszczała. Jest nieodzowną córką swojej matki - Mama mówi, ze jest baaaldzo wyjątkowa tato - Nigdy nie potrafiłem nawiązać z nią zdrowej relacji. Kiedy się urodziła, owszem, zajmowałem się nią, przewijałem, karmiłem. Ale kiedy trochę podrosła, a co za tym przyszło - zaczęła mówić, charakter Sakury, który miała nieszczęście odziedziczyć, skutecznie mnie od niej odrzucał.

- Cieszę się, że dobrze się bawicie córeczko. Daj mi jeszcze mamę do telefonu - nawet dla tej małej nie umiałem być czuły. Jestem potwornym człowiekiem.

- Kiedy będziesz?

- Nieprędko - powiedziałem szczerze i jestem pewny, że gdyby obok niej nie stała młoda, to w moją stronę poleciałby stek bluzg.

- Wytłumacz się - rzuciła zamiast tego zimno.

- Sakura, ta sprawa, przez którą zostałem... chodziło o Naruto - w słuchawce zapadła chwilowa cisza.

- Ty sobie ze mnie żartujesz, prawda? Od tylu lat go szukasz, ciągle natrafiasz na ściany i mimo tego nas porzuciłeś? Czy na prawdę nie mogłeś tego odłożyć na miesiąc? Jaka to różnica? Jesteś bezdusz...

- Udało się - przerwałem jej mocnym głosem, w którym pobrzmiewała nuta satysfakcji - Udało się, słyszysz? Mamy go. Jest bezpieczny.

- Co? - wykrztusiła tylko.

- Naruto jest bezpieczny - powtórzyłem z mocą - Muszę tu zostać, on...on wiele przeszedł. Nie pozwala się nikomu dotknąć, kiedy wychodzę wpada w panikę. Myśle, że on nie do końca zdaje sobie sprawę, że to już koniec - nie pamietam kiedy ostatnio powiedziałem do żony tyle słów na raz.

- Rozumiem Kochanie - nienawidzę, kiedy tak do mnie mówi - Nie martw się. Poradzimy sobie. Zadzwoń, kiedy będziesz mógł. Kocham Cię - jego głos brzmiał...dziwnie? Jakoś tak sucho i niepewnie. Ale kogo to obchodzi? Mnie właściwie wcale.

- Zadzwonię - i rozłączyłem się. Nigdy nie powiedziałem, że ją kocham. Ona wie, że jesteśmy razem tylko ze względu na Saradę.

Na początku jej to nie przeszkadzało. Ta ślepa miłość do mnie pochłaniała jej zdrowy rozsądek. Ale teraz, po kilku latach widzę, jak patrzy na swoje koleżanki, które wychodzą ze swoimi partnerami na romantyczne kolacje, trzymają się za rękę na spacerach, czy chociażby patrzą na siebie ciepło. Między nami tego nie ma i nie będzie. Nie, kiedy moje serce od zawsze należy tylko do jednej osoby.

- Jaka ona jest? - odwracam się gwałtownie od okna, zaskoczony obserwuję siedzącego na łóżku blondyna.

- Przepraszam, obudziłem Cię - mówię miękko - Śpij, jest noc - przysiadam na łóżku i wyciągam do niego rękę, ale waham się w połowie drogi. On jednak łapie ją i kładzie na swojej głowie.

- Położę, ale masz mnie głaskać - mówi zadowolony i faktycznie układa się na poduszce.

- To jest jawny szantaż - uśmiecham się kącikiem ust.

- Oczywiście, że tak. A czego się spodziewałeś? - zamyka oczy i uśmiecha się zwycięsko czując jak poruszam palcami - Jak dobrze - wzdycha - A tera opowiedz mi. Jaka ona jest.

- Kto? - pytam, nie do końca kontaktując, rozkoszując się chwilą.

- Twoja córka - odpowiada, a moja ręka zastyga w bezruchu.

- Nieładnie tak podsłuchiwać - zauważam, próbując odwlec nieuniknione. Nie chce mu mówić o młodej. Nie chcę, żeby myślał o mnie i Sakurze.

- Nie dało się nie słyszeć - mruknął obrażony i otworzył jedno oko - Mów - nakazał, a ja zrezygnowany odetchnąłem głęboko. Nie umiem mu odmawiać. Nie po tym, co zrobiłem. Gdyby teraz kazał mi strzelić sobie w łeb, poszedłbym tylko po worek, żeby nie uświnić podłogi w jego sali krwią.

- Nie wiem od czego zacząć - przyznaję.

- Od początku. Opowiedz mi wszystko, co działo się od kiedy wypadłem z obiegu - przełknąłem głośno ślinę, siląc się na spokojny ton. Wyglada na to, że te wszystkie godziny, kiedy usilnie tłumaczyłem mu, że na prawdę jest w szpitalu i ja jestem prawdziwy, w końcu do niego dotarły. Tylko dlaczego się to tak na mnie mści?

- Kiedy wybiegłeś z mojego domu... na ten deszcz, po kilku minutach moje emocje opadły. Chciałem iść Cię szukać, ale nie byłem pewny czy chcesz mojego towarzystwa. I to był jeden w wielu moich błędów, ale ten był chyba najgorszy. Wiec zadzwoniłem do...Twojego ojca... - nic nie mówił, nie poruszył się. Nie wiem ile mogę mu powiedzieć, nie chcę dokładać kolejnych zmartwień do ciężaru, który już dźwiga na tych wychudłych ramionach.

- Sasuke, ja wiem, że tato nie żyje. Spokojnie. Powiedz mi wszystko - jego głos, taki spokojny i łagodny, zupełnie niepasujacy do słów, które wypływają z jego ust, powoduje u mnie niepokój. Czy to ten sam młotek, który nie potrafił usiedzieć w miejscu, sprzeczał się ze mną o najmniejsze pierdoły i wszystkich zarażał tym swoim wieczny optymizmem? Ale czego ja się spodziewałem, po wszystkim co się stało? Właściwie ja sam nie wiem, co dokładnie go tam spotkało.

- Skąd wiesz? - zapytałem cicho?

- Powiedzieli mi. Pokazali nawet zdjęcia - odparł nadal spokojnym tonem. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Dobrze wiedziałem, co to znaczy stracić rodziców. A przecież on był tak blisko ze swoim ojcem...

- Minato był na mnie wściekły, że pozwoliłem Ci wyjść w takim stanie, przy szalejącej burzy - mówiłem dalej, nie komentując jego zachowania. To nie jest odpowiedni moment - Powiedział nawet, że skoro nie potrafię trzeźwo myśleć, to nie nadaję się na zwykłego krawężnika, a co dopiero na agenta - zaśmiałem się gorzko - Zabolało, bo to zawsze ty i on wspieraliście moje marzenie - zawiesiłem się i chyba milczałem dość długo.

- Nie miał tego na myśli głupku. Po prostu był zdenerwowany. Po tym, jak mama zmarła w tym wypadku, stał się przewrażliwiony na punkcie mojego bezpieczeństwa. Po prosto byłeś pod ręka, kiedy emocje wzięły górę - nie mogę uwierzyć, że on mnie pociesza. Zawsze taki był. Miał w sobie nieskończone pokłady empatii i siły. Byłby takim wspaniałym psychologiem, gdyby skończył te studia.

- Nie spałem całą noc. Czekałem na jakiekolwiek wieści, ale telefon milczał. Nad ranem nie wytrzymałem i próbowałem dzwonić do Ciebie i Twojego ojca, ale to nic nie dało. Wtedy przyjechał Itachi - zwiesiłem głowę i chciałem zabrać rękę, żeby jak najbardziej się skurczyć. Jednak on znowu ją złapał i przytulił do swojej klatki piersiowej.

- To mnie uspokaja. Nie zabieraj jej. Mów Sasuke, czas to z siebie wyrzucić - nie otworzył oczu. I ja wiem, że robi to dla mnie. Że ja nie chce mu pokazać tej swojej słabej strony. Szczególnie jemu. Całą tę rozmowę prowadzimy głównie dla mnie. Moje dłonie zaczely się lekko trząść, ale po kilku głębszych oddechach i jego cierpliwemu oczekiwaniu, udało mi się nad nimi zapanować. On jest niemożliwy.

- Brat od razu zabrał mnie do szpitala. To był pijany kierowca, jechał bez świateł i wpadł na przeciwległy pas. Minato przez 3 dni leżał na intensywnej terapii i wierz mi, upewniliśmy się, że personel szpitala zrobił wszystko i jeszcze więcej, żeby mu pomóc. Zmarł przy nas. Nie był sam - spojrzałem na niego, ale jego twarz nadal była spokojna - chcesz zrobić przerwę?

- Możesz iść po coś do picia - usiadł i uśmiechnął się delikatnie. Nie wiem co mnie popchnęło, ale nachyliłem się i ucałowałem jego czoło. Nie. To kłamstwo. Dokładnie wiem, dlaczego to zrobiłem. Ale tak jest łatwiej.

Spiął się. Ale nie odsunął. Wyszedłem bez słowa szukać automatu.

Spokojny wrzesień - SasuNaruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz