6.

502 21 16
                                    

Aristanea nie była w stanie opisać uczuć zalewających jej ciało, w jednej chwili czuła pulsującą w jej żyłach adrenalinę, żeby po chwili odczuwać uczucie bezwładności. Nie potrafiła nazwać tego co odczuwała. Nie była zła, nie była smutna, nie była przestraszona. 

Była sparaliżowana samą obecnością Xaviera, nieważne jak bardzo jej czasem pragnęła to nie zmieni tego co zrobił. Chciała go z powrotem całą sobą, żeby po chwili przypomnieć sobie jak bardzo go nienawidzi.

Ale przecież wciąż go kochasz. — Podpowiadało jej serce.

Kiedy miewała te gorsze dni, nie była w stanie ruszyć choćby palcem u stopy a samo oddychanie sprawiało olbrzymi ból na, który nie narzekała. Nie była w stanie tego zrobić. Jej gardło paliło żywym ogniem, nawet gdyby spróbowała się odezwać wiedziała, że jej ust nie opuści nawet najcichszy jęk bólu. W takie dni nie myślała. Nawet myśli sprawiały ból fizyczny i psychiczny. Mogła jedynie tępo wpatrywać się w sufit z nadzieją, że jej męczarnie kiedyś się skończą.

I po upływie kilku dni była w stanie minimalnie się ruszyć, ale wciąż nie ruszała się z łóżka. Wszystko zadawało jej ból. Wtedy już kontaktowała ze światem zewnętrznym, wtedy powracały myśli, które były jak cios zadany prosto w serce.

Przez jej głowę przetaczała się jedna osoba. Xavier. Xavier. Xavier. Xavier. Xavier.

Płakała czasem nawet tego nieświadoma, samo wspomnienie było bólem. Ale właśnie wtedy czuła, że żyje, czuła, że nie jest jedynie warzywem, którym zajmuje się Marvin. 

Ból przypominał, że żyjemy. 

Po gorszych dniach przychodził czas stabilizacji, żeby po kilku pojawiały się napady agresji. Marvin opowiadał jej co robiła i mówiła, gdy wpadała w obłęd. Za każdym razem przeklinała Xaviera Crawforda obiecując sobie i światu, że strąci go do otchłani piekieł skąd wypełzał. 

Jeśli nie mogę być taka jak on, będę dużo gorsza.

Jedyne zdanie, które wypowiedziała pół świadomie, bolał ją fakt, że w takim stanie chciała go skrzywdzić. Wiedziała jednak, że nie jest taka jak on, to znaczy, że nie potrafiłaby go zranić. Nie umyślnie.

Wszystko co spotkało ją przez niego mogłoby się powtórzyć a ona wciąż nie chciałaby, żeby cierpiał.

Bo jedno było pewne. Aristanea Rhoden była za dobra i delikatna na otaczający ją świat. W świetle panujących naokoło zasad nie mogła wygrać. Jedyną opcją na wygraną jest zmienienie zasad gry, ale nie zrobi tego sama. Nie jest na tyle silna.

W obecności Xaviera jednocześnie nabierała sił i pewności siebie, ale też czuła się jak mała zagubiona dziewczynka.

Bo tak właśnie ją nazywał. Małą grzeczną dziewczynką.

Przeklinała go w myślach za każdym razem, gdy wkradał się do jej umysłu. Nie musiał być obok, żeby ją kontrolować. Jego cząstki już dawno krążyły w jej krwiobiegu.

Gdy właśnie teraz toczyli zaciętą walkę na wzrok, poczuła jakby zaraz miała całkowicie mu się poddać. Nieważne, że tuż za nią był Alexander. Jej ciało i serce chciały się poddać a umysł, który zwykle nie dawał na wygraną całkowicie się wyłączył. 

Widziała jedynie tą piękną jakby wyrzeźbioną z marmuru twarz i dwa czarne kamyki. Był idealny, ale w środku całkowicie zepsuty. 

Aristanea nigdy nie przyznałaby przed sobą, że jest idealna chociaż Xavier tak często jej to powtarzał. Oboje byli idealni, ale w środku całkowicie zepsuci i złamani. 

Spare MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz