13.

439 16 12
                                    

Xavier, gdy tylko usłyszał ciche pukanie do drzwi niemal zbiegł po schodach. Zakręciło mu się w głowie przez panującą wokół ciemność, co chwilę się odwracał słysząc niepokojące odgłosy. Niczego nie było. Poza ciemnością i nicością. Szedł powoli, ale szybko się zmęczył, chciał się zatrzymać, bo miał wrażenie, że wciąż stoi w miejscu. Gdy znów się odwrócił w końcu zobaczył drzwi wejściowe do rezydencji oświetlone pojedynczym kinkietem.

Bez zawahania otworzył drzwi, na jego przystojną twarz padło jasne niemal jak szpitalne, światło. Zamrugał pośpiesznie, żeby się do niego przyzwyczaić jednak po chwili światło zniknęło a jego oczom ukazała się kobietą, która była jego boginią. Była jego wszystkim.

— Vani? — Odniósł wrażenie, że jego własny głos nie należał do niego. Brzmiał jakby znajdował się pod taflą wody.

Bystre i piękne brązowe oczy wypalały w nim dziury, na ciele, sercu i duszy. Gdy na jej twarz wpłynął delikatny uśmiech przestał oddychać, kokieteryjnie przerzuciła brązowe włosy na lewe ramię przechylając lekko głowę. Nie odezwała się. Tylko patrzyła, jakby był rzeźbą w muzeum.

Kobieta nagle znalazła się tuż przed nim, przyciągnęła go za kark i złączyła ich usta. Była brutalna, tak jak uwielbiał. Kochał. Miał odwzajemnić jej pocałunek, ale za swoimi plecami wyczuł czyjąś obecność. Oderwał się od Vanessy i powoli się odwrócił.

Już nie było mu ciepło. Było mu zimno. Aristanea Rhoden z łzami w oczach wpatrywała się w jego twarz. Jej ból był namacalny, była zawiedziona, była smutna, była rozgoryczona. Nie wiedział co powiedzieć, dlatego postawił krok w jej stronę a ona niespodziewanie zniknęła.

— Aristaneo!

Rzucił się biegiem przed siebie chociaż nie widział zupełnie nic. Poza mrokiem. Mrok. Mrok był... domem. Mrok był nim.

Biegł ile sił w nogach, żeby dogonić dziewczynę. Zapomniał o swojej byłej narzeczonej w progu, ona nie miała znaczenia. Kiedyś miała, ale już nie.

Biegł za nią, bo to w niej spotkał innego siebie.

Odwracając głowę znalazł się w starej łazience, zatrzymał się w pół kroku dostrzegając dziewczynę. Siedziała w wannie, jasne błękitne oczy były wpatrzone w niego. Tylko w niego. Płakała, jej policzku były opuchnięte od płaczu. Jednak to nie było najgorsze. W drżących dłoniach trzymała żyletki.

— Skarbie, zostaw to — uniósł dłonie w celu uspokojenia dziewczyny, ale sam miał wrażenie, że jego serce zaraz wyskoczy. Oddychanie sprawiało trudność. Czy w ogóle to robił? Czuł się jakby znajdował się w obcym ciele.

— Pewnego dnia zatęsknisz za moimi oczami, które były ślepo w ciebie wpatrzone.

Krew trysnęła na jego twarz, chciał krzyknąć, ale nie mógł. Nie mógł do niej podejść. Obserwował jak jak ciało bezwładnie wpada do wody, która zaczęła zmieniać kolor. Krew była wszędzie, czuł jej zapach. Czuł pieczenie pod swoimi powiekami.

Czuł, że zaraz opadnie na kolana. Chciał to zrobić, chciał zrobić cokolwiek, żeby to powstrzymać. Chciał pokazać przed samym sobą, że coś czuje. Nic z tego. Patrzył już na bladą twarz Aristaneii, która pozostała piękna i błoga, ale życie z niej całkowicie uleciało. Gdyby tylko mógł zrobiłby wszystko, żeby znów na niego spojrzała w sposób jakby był dla niej ważny, w sposób jakby był dobry.

Wzdrygnął się czując dłoń na swoim ramieniu. Kątem oka zobaczył ją. Czarne włosy i jasne oczy, które kontrastowały z kolorem włosów, pojedyncze zmarszczki. Chloe Crawford patrzyła na niego jakby była zawiedziona, jakby był czymś zmieszanym z gównem. Może tak było. To inny rodzaj bólu widzieć jak własna matka jest tobą rozczarowana.

Spare MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz