Rozdział 11

542 29 1
                                    

Na centralnym placu Siczy zebrał się tłum pijanych Kozaków. W domu, do którego tłum wysyłał delegacje, zasiedli atamani. Czekano na Chmielnickiego i Tuhaj-beja. Wkrótce nadeszli.

Tatar obojętnie usiadł na stercie skór. Chmielnicki rozpoczął naradę. Wyjaśnił, że posłowi odebrano listy do atamana koszowego oraz do Tatarczuka i młodego Barabasza. Zaznaczył, że jego zdaniem koszowy jest niewinny i doprowadził do jego uniewinnienia przez radę. Potem zaatakował pozostałych dwóch, nazwał ich zdrajcami i przekonał wszystkich o ich winie. Na żądanie Tatarczuka posłano po Lacha.

Tymczasem do izby wpadło kilkunastu pijanych z „towarzystwa", porwali na dziedziniec Barabasza i Tatarczuka i tam rozerwali ich ciała.

Wtem do pomieszczenia został wprowadzony Skrzetuski. Namiestnik miał podartą koszulę, a rana na jego policzku krwawiła obficie. Oczy miał podkrążone ze zmęczenia. Mimo to uważnie rozglądał się wokół siebie.

Chmielnicki rozpoznał go od razu. Przecież był to mężczyzna, który uratował mu życie. Nie da się zapomnieć o takiego człowieka. Tuhaj-bej również zdawał się go znać.

- Ja tego Lacha znaju. On był na Krymie. – powiedział cicho. Tak cicho, że usłyszał to tylko Chmielnicki.

- Ty kto? – Spytał jeden z atamanów.

- Jestem posłem do ciebie, atamanie koszowy. – Skrzetuski zwrócił wzrok na mężczyznę. – Moich ludzi wyrżnięto. JO książę Jeremi Wiśniowiecki będzie się umiał o mnie upomnieć. – Ostatnie zdanie wypowiedział w stronę Chmielnickiego.

- Na smerc! – Krzyknął jeden z mężczyzn w pomieszczeniu.

- Na smerc! – Zawtórowało mu kilka innych głosów.

- Cicho! – Krzyknął Chmielnicki, jednak nie dało się go usłyszeć pośród coraz głośniej krzyczącego tłumu.

- Na smerc!

- Czekaj, towarzystwo. Bo to jest poseł. – Ataman koszowy podniósł głos. – Rozumiecie? Posel!

- I szczo że poseł?

- Szpieg a ne poseł! – Krzyczeli Kozacy.

- Wiśniowiecki zapłaci złotem. – Rzekł Chmielnicki po krótkim namyśle do Tuhaj- beja.

Tatar rozzłościł się. Kazał wszystkim poza Chmielnickiemu i Skrzetuskiemu opuścić dom. Wtedy też pijani Kozacy, niczym się nie przejmujący, zaczęli śpiewać. Śpiewali tak przez kilka minut, aż nie popadli wszyscy ze zmęczenia.

**

Chmielnicki siedział w małej izbie i negocjował wykup Skrzetuskiego od Tuhaj-beja. Dobili targu. Cztery tysiące. Dopiero wtedy nadal rozwścieczony Tatar opuścić pomieszczenie i udał się na spoczynek. Wtedy też Chmielnicki począł z wolna mówić do Skrzetuskiego:

- Teraz z nami kwita. Jesteś wolny. – Rzekł patrząc przed siebie. – Ale dasz mnie rycerskie słowo, że przemilczysz, coś tu na Siczy widział.

- Nie dam takiego słowa. – Powiedział penie Skrzetuski.

- No to ja cię nie puszczę! Dopóki wszystkich sił nie zbiorę...

Dopiero wtedy Skrzetuski spojrzał na niego. Mimo, że Chmielnicki był odwrócony do niego plecami spytał:

- Wszystko dlatego, że Czapliński chutor ci zabrał, tak? Że ci żonę uwiódł...?

- Milcz!- Chmielnicki wstał szybko i z gniewu wylał na podłogę zawartość swojego kielicha. Podszedł do Skrzetuskiego, który ciągle leżał w łóżku i spojrzał mu prosto w oczy. – Czapliński mnie syna zabił...

Popatrz co dzieje się na Ukrainie. Kto tutaj szczęśliwy? Królewięta i garstka szlachty, tfu! Dla nich ziemia? Dla nich złota wolność? A reszta? Bydlo... Jakiej wdzięczności doznało wojsko zaporoskie za krew w obronie Rzeczpospolitej przelaną? Gdzie przywileje kozackie? Wolnych kozaków w chłopów chcą zmienić...

Chcę wojny z nimi, nie z królem. Król to jest ojciec. A Rzeczpospolita - matka.

- I dlatego na matkę Tatarów ściągasz? – Spytał cicho Skrzetuski.

- Mamy iść na pewną śmierć? Nie. Ma nas czekać los poprzednich powstań. To ne ja, to oni. – Powiedział i wskazał głową w tylko sobie znanym kierunku. – Krolewięta matkę mordują... A gdyby nie oni miałaby Rzeczpospolita nie dwojga, a trojga narodów. Tysiące wiernych szabel przeciw Turkom, Tatarom, Moskwie...

- Ktoś ty hetmanie jest? – Przerwał mu namiestnik. – Że się sędzią i katem kreujesz. Czemu ty Bogu sądu i kary nie zostawisz?

- Kiedyśmy przed królem skargi składali to miłościwy pan rzekł: Co to nie macie szabel przy boku? – Chmielnicki podszedł do niego szybko i nachylił się w jego stronę.

- Gdybyś przed Królem Królów stanął, on by ci rzekł: Przebacz nieprzyjaciołom sowim jakom ja swoim przebaczył.

- Z Rzecząpospolitą wojny nie chce. – Hetman pokręcił głową. – Niech nam prawa przywrócą, Tatarów odprawie.

Wtedy też do izby wbiegł prędko ataman koszowy. Był mocno zdenerwowany.

- Batku hetmanie... Lachy na nas idut!

Skrzetuski popatrzył na Chmielnickiego w momencie, gdy ten również przeniósł na niego wzrok. Patrzyli na siebie przez kilka sekund, po czym Chmielnicki wypowiedział jedno słowo. Jedno słowo, które miało rozpocząć straszną pożogę.

- Wojna.

Szansa na lepsze ||BohunOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz