Rozdział 28

495 29 4
                                    

- Dwie chorągwie będą stały w pogotowiu, jeśli dasz znać, ruszymy na ratunek. – Powiedział pan Skrzetuski kierując swe słowa do Litwina. Pan Podbipięta szedł na samym tyle i uważnie rozglądał się wokół siebie. Miał bowiem ważną misję do wykonania.

- Psia pogoda! – Odparł na to pan Zagłoba. Rzeczywiście, pogoda nie rozpieszczała. Była noc ciemna, mroźna, deszczowa. Znakomita pogoda do przekradania się przez teren wroga.

- Za trzy godziny będzie dniało. – Pan Wołodyjowski nie krył obawy w głosie. Bał się o przyjaciela. Wierzył w niego, wiedział, że da radę, ale jednocześnie bał się o życie Pana Podbipięty.

Po krótkiej chwili zaczęli się żegnać i życzyć Litwinowi powodzenia. Ten odchodząc ukłonił się nisko, po czym przeżegnał, patrząc w niebo.

- Miej mnie w opiece. – Rzekł cicho. Następnie ruszył.

Zniknął w ciemnościach. Szedł ostrożnie. Przeczołgał się pod wozami taboru. Udało mu się niepostrzeżenie ominąć kilka patroli. Jednego strażnika musiał zabić.

Kiedy udało mu się już wyjść poza obóz kozacki, natrafił niespodziewanie na kilkunastu Tatarów, chroniących się przed deszczem pod olbrzymim dębem. Nie spodziewał się zastać w tym miejscu nikogo, ale nie pozwolił tez sobie na chwilę rozkojarzenia.

Szybko dobył miecza i począł się bronić przed nadciągającymi wrogami. Rozgorzała walka. Jej hałas rozniósł się po całym polu i chwilę później na miejsce przybyło setki Kozaków i Tatarów. Nikt jednak nie mógł podejść rycerza, każdy kto się odważył ginął od ciosu Zerwikaptura. Tatarzy widząc tedy, że nie mają szans, dobyli łuków. Pan Longinus odparł także kilka lecących w jego stronę strzał, ale...

Jedna umknęła jego uwadze. Opuścił powoli wzrok do miejsca, w którym strzała przeszyła jego ciało. Pod sercem. Tak blisko serca.

Padł na ziemię, a strzały sypały się ciągle. Łącznie w jego ciele utkwiło może z tuzin pocisków, ale i one nie powstrzymały Litwina przed odmówieniem dziękczynnej litanii do Matki Bożej.

Chwilę później, odszedł.

**

Następnego dnia Kozacy podsunęli pod wały kilkanaście machin oblężniczych. Na najwyższej z nich wisiało ciało pana Podbipięty. Na ten widok Zagłoba pierwszy rzucił się za okop, a za nim jeszcze kilkuset ludzi. Zniszczyli beluardy i odebrali ciało przyjaciela. Nocą urządzono mu okazały pogrzeb.

Wieczorem wyszedł pan Skrzetuski. Wybrał inną drogę. Dostał się do jednego ze stawów i ukrywając się w trzcinach zarastających brzegi, próbował przedostać się do rzeczki, a nią dalej. Nie była to łatwa droga. Staw był duży, a jego dno było muliste. Mężczyzna był dodatkowo osłabiony gorączką i głodem. Kilka razy trafił na pływające trupy. Wydawało mu się, że zabłądził.

Rankiem dotarł do ujścia rzeczki. Ukrył się w trzcinach. Przy wygasłym ognisku koniuchów kozackich znalazł ogryzione kości i trochę porzuconej rzepy, miał więc czym zaspokoić głód. Schronienie znalazł na zarośniętej trzciną łasze piaskowej. Śmiertelnie znużony zasnął. Z pokrwawioną twarzą mógł być wzięty za wyrzuconego przez wodę trupa. Obudził się wieczorem. Po zapadnięciu ciemności ruszył rzeką dalej.

Dotarł do taborów. Tu trzciny były wycięte, na obu brzegach zaś stali strażnicy: jeden kozacki, drugi tatarski. Na szczęście zebrano tam też łodzie. Stały blisko siebie sczepione burtami. Skrzetuski przemknął się pod ich osłoną. Wkrótce dotarł do lasu. Do króla czekała go jednak jeszcze daleka droga.

***

W Toporowie we dworze siedział król, kanclerz Ossoliński i Radziejowski. Kanclerz doradzał, by nadal czekać i hamował zapał królewski, twierdząc, że pospolite ruszenie jeszcze nie nadeszło, a pod Zbarażem z pewnością stoi chan. Król nakazał nabyć języka. Zamierzał jeszcze objechać obóz, ale wtem doniesiono mu, że przybył towarzysz ze Zbaraża.

Szansa na lepsze ||BohunOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz