0 2 - bellum

157 12 399
                                    

𑁍[ROZDZIAŁ 2]𑁍

     Przymykał oczy, gdy zza zasłon wymykały się małe promyki światła, i raziły go po szklanych oczach. Poranki w królestwie były ciche i sielskie. Nim klasztor i szlachta całkowicie przejmowali służbę, nim wszystkie wrota zostawały otwarte i niezamknięte aż do wieczora, Killan schodził na śniadanie. Korytarze były tak puste, że czasem dało usłyszeć się echo.

Dwie pary; ciężkie i lekkie buty stukały i pukały w delikatną podłogę. Dźwięk znany jedynie o ósmej nad ranem — książę i król, którzy schodzili na ich jedyny wspólny posiłek. Obiady ani kolacje się nie liczyły, Isaac cenił sobie śniadania. Pełne wykwintnych dań, często ciche i bez krztyny rodzinnej atmosfery, sprawiały wrażenie ważnych i cennych, kiedy oni nie robili tam nic innego, niżeli zerkali na siebie z zawiścią w oczach. Niekiedy rozmawiali, ale było to zaledwie pare zdań, i z każdym kolejnym Killan myślał, że zwymiotuje. Nienawidził tej pory dnia, nienawidził siedzieć z nim przy jednym stole.

    Gdy zasiadali na pięknie wystruganych krzesłach, nie odzywali się do siebie. Grobowa cisza zdobiła wielką jadalnie, zapełniała każdy jej kąt. Dania wystawione były po całej długości stołu, leżąc na białym, udekorowanym koronką obrusie. Pare stopionych do połowy świeczek stało gdzieniegdzie, Killan zawiesił na nich wzrok. Mały ogień płonął i z pewnością był żywszy niż on sam. Nie zdobył się nawet na nałożenie sobie jedzenia, nieczęsto miewał na coś ochotę o tej porze dnia.

– Chciałbym, abyś na jutrzejszym ślubie Kaidena i Isabelli wystąpił z Victorią jako para – powiedział Isaac, tłukąc wszechobecną ciszę.

    Rozbił wszystko, co Killan zdążył pozbierać. Paroma słowami sprawił, że cały jego świat się rozpadał; kawałek po kawałeczku rozlatywał się po całym księstwie. Poczuł drapanie w gardle tak silne, że aż otworzył szerzej oczy. Złość tak wielką, że nie mógł powstrzymać się od zaciśnięcia pięści. Czuł się tak, jakby całą poprzednią noc spędził na krzyku. Struny głosowe zdawały się zdarte, jak gdyby zaraz miały pęknąć.

– Nie zrobię tego – odpowiedział, ignorując ból.

– Killan, to nie było pytanie. – Westchnął, biorąc w dłoń szklankę. Upił z niej pare łyków, przymykając przy tym jasne oczy.

    Jego ruchy były wtedy tak naturalne, jakby niczym trudnym było dla niego krzywdzenie Killana. Ręce nie drżały mu ani trochę, wszystko robił lekko, delikatnie. Oddychał powoli, nie drżał ze strachu przed zamknięciem powiek. Skąpany w pewności siebie, nie bał się porażki.

– Za nic w świecie nie nazwę jej swoją ukochaną – podniósł rześki głos.

    Ciche echo rozniosło się po sali. Dokładnie tak, jakby zabrakło przy stole powietrza, jakby nagle wszystkie okna w księstwie zostały zamknięte na cztery spusty, zrobiło im się duszno.

Niczym wzburzone sztormem morze, Isaac rozbił szklankę. W szewskiej pasji, poniesiony gniewem, wzrok przepełniony miał płomieniami. Woda lała się po drewnianej podłodze. Była jak małe jezioro i świeciła w odbiciu słońca zza okna.

– Nie masz cholernego wyboru! – wykrzyczał król, waląc dłonią w stół. – Twoje szczeniackie zachcianki nie są czymś, co mnie interesuje! Myśl sobie o niej co chcesz, kochaj ją albo nie, ale nie waż się psuć dobrego imienia księstwa!  – zdzierał gardło, patrząc nieustannie w jego szklane oczy. – Weźmiesz ją za żonę, choćbym miał umrzeć.

Szkarłatny Książę Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz