0 6 - clamoribus

95 12 233
                                    

[ROZDZIAŁ 6]

Kochał brzmienie jego głosu. Mówił do niego tak delikatnie — dobierał słowo po słowie z wyczuciem, choć w nawyku miał przeklinanie, zdania niosły się lekko i mimo języka były wrażliwe. Uśmiechał się i gestykulował, czasem na niego spoglądał, choć nie cenił sobie kontaktu wzrokowego. Nie określał znaczeń słów pryzmatem spojrzenia. Albo nie był w stanie patrzeć ludziom zbyt długo w oczy, nie daj Bóg, żeby znów zobaczył w kimś te spojrzenie. Z krzywdą łamaną cienkim ostrzem.

Plątał wokół nóg Killana trawę, by nie spadł i nie roztrzaskał się w drobny mak.

Przejechał dłonią po skórzanej okładce ostatniej rzeczy, którą pozostawiła po sobie matka Killana. Szkarłatny Książę był dość starą księgą, wszak wydany został ponad osiemnaście lat temu. Elizabeth była niebywale delikatną kobietą, dorastającą między miłością a literaturą. Pisaniem łagodziła stres, wyrażała myśli w sposób, którego nikt nie rozumiał, i łączyła słowa jak bukiety. Miała dwadzieścia jeden lat, kiedy poczuła ostatni ból, ostatnie pieczenie i ten jego wrzask, który nawet po śmierci nie dawał jej spokoju.

Zanucił starą piosenkę, zabrzmiał lekko głosem, poruszył ściany i rośliny. Melodia miała trzy takty, z najwyższego do najniższego, z dumnych koron drzew na jesienną ściółkę, ze strzału łukiem na malowanie pędzlem, a świat zasypał się brudnym gruzem. Z piekieł wypełzły ich najgorsze koszmary.

– Myślisz, że Nolan i Victoria już wstali? – zapytał siedzącego za nim na łóżku Killana, do którego odwrócony był tyłem, ale nikt mu nie odpowiedział. – Killan? – powtórzył, ścierając z komody resztki kurzu i ułożył kolejną książkę. Zmarszczył brwi, kiedy cisza napluła mu w twarz i odwrócił się, powtarzając: – Killa- – I zamilkł, kiedy go zobaczył. Bezbronnego i przestraszonego.

    Płakał.

Łzy ciekły mu ciurkiem po rumianych policzkach, dłonie miał zawiązane wokół kolan, przyciągniętych do piersi i tak niemiłosiernie drżał. Miał wtedy puste, przerażone oczy i usta rozchylone jak do krzyku. Płakał niczym małe dziecko. Płakał z piekielnego bólu i bezsilności. Dusił się kolczastymi ogrodami w jego płucach, nie wypowiadając nawet słowa poczuł, jakoby wciąż miał zdarte gardło. W uszach biły mu kościelne dzwony, był blisko od wydarcia się na cały głos, żeby ucichły.

Nathan otworzył szeroko oczy, w serce wbito mu sztylet z trucizną, a strużka krwi pociekła po jego ciele, dopóki się w niej nie utopił. Dopóki nie zatonął w jednej piekielnej kropelce krwi. Zanucił przed chwilą tą samą piosenkę, którą śpiewał mu w pokoju Anny. Przypomniał mu dzień, o którym Killan nigdy nie chciał pamiętać. Świat się wtedy zawalił, padł z hukiem na kolana, wołając o przebaczenie najgorszym wrzaskiem. A Nathan milczał, aż do oczu naszły mu łzy.

– Przepraszam – wykrztusił z siebie i jego głos cały był zachrypiały. Wziął głęboki oddech, jakby zaraz miał zacząć się dusić. Spadł na niego gorzki deszcz, słodzony łzami Killana. Zakrył usta dłonią. – Matko, przepraszam – szepnął, zaciskając zęby.

Podszedł do łóżka migiem, nachylając się tuż nad nim. I już wystawiał rękę przed siebie, już chciał brać go w ramiona, choćby oparzył się jego nienawiścią i zwęgliłoby to jego skórę, chciał mieć go przy sobie blisko. Chciał przytulić go tak mocno, aż stałby się jego, aż zacząłby śmiać się z bólu i przestał płakać. W ostatnim momencie zatrzymał dłoń, zastygł jak posąg.

Szkarłatny Książę Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz