1 0 - astra

67 7 196
                                    

[ROZDZIAŁ 10]

Killana było za mało. W świecie, słowach, uczuciach i samym jego obłędnym byciu. Nathana zaś było za dużo, wszędzie, wczoraj, dzisiaj, jutro. W domu, poza domem, z nim, bez niego. Zawsze był, trochę bardziej albo trochę mniej, ale wciąż był Nathanem zbyt mocno. Zbyt bardzo. Zbyt dosadnie i sztucznie. Choć czy wciąż był taki nieprawdziwy, skoro Killan znał już nawet jego najgorszą stronę? Usłyszał jego płacz, znał koszmary, słuchał żali bez odezwania się i oceniania jego wyborów.

    Był dla niego. Dla Nathana, który był Nathanem zbyt bardzo, zbyt mocno. Oddał mu część siebie, teraz byli równi. Przelał jak do sąsiedniej szklanki wodę. Byli po równo tylko dzięki sobie.

    Musieli wypić dużo, skoro po nawet czystej wódce przestało palić ich gardło. Pili dla gorzkości. Smak był ohydny, doprawdy obrzydliwy, ale nie przestawali. Pili, tak po prostu. Przy sobie, dla siebie, ze sobą. Killan się śmiał, ale Nathan przeoczył moment, w którym ktoś opowiedział żart. Nieważne, uśmiechający się Killan był wystarczający — taki piękny, wesoły, mimo tego, co przeżył, mimo słów, które usłyszał. Był Killanem, zbyt pustym, później pełnym, dobijający krawędzie alkoholem.

Nolan pocałował Victorię, nachylając się nad jej krzesłem. Szybko, niedokładnie, trzymając jej oblany w rumieńcu policzek, drugą ręka dotykał długich blond włosów. Był śmieszny, kiedy pił. Victoria się śmiała, łokciem wylała do połowy pełny kieliszek i mimo huku tego nie zauważyła.

– Hej, uważajcie – jęknęła Zofia, podnosząc się z siadu. Postawiła kielich i chciała wytrzeć plamę, ale zabrakło chusteczek. – Nathan, przyniesiesz ścierki, proszę? – zapytała, patrząc na niego, wpatrzonego w Killana.

Wypiła najmniej, zaledwie kielich czy dwa. Nigdy nie sprawiło jej to takiej radości, jaką myślała, że będzie. Poza tym miała dopiero szesnaście lat, a głowę słabą aż bała się o siebie.

Nathan wstał, ściskając rękę Killana i podniósł go, rozkojarzonego, z siedzenia. Prawie że się przewrócił o dwa krzesła, zagradzające mu przejście. Niepotrzebnie poobijał sobie kolana. Ale ścierki są w kuchni! — nie zdążył usłyszeć nic więcej, zanim zatrzasnął drzwi od ich pokoju. Dlaczego tu przyszedł? Nie wiedział. A może wiedział. Dopóki do ucha nie wleciała mu cisza, a otoczenie zrobiło się ciemne, naprawdę chciał przynieść ścierki. Później był już sam na sam z Killanem, umysł zaszedł mu mgłą, wszystko widział jak przez brudne okulary. Za ramiona objął go obłęd, przytulił jak kochająca matka.

– Mieliśmy coś przynieść – przypomniał mu Killan, ale on machnął na to ręką.

– Nieważne – odpowiedział, siadając na krańcu łóżka. Podparł się od tyłu rękoma, odchylając się nikło i spojrzał na sufit.

Doskwierało mu uczucie, jakby zaraz miał połamać obie ręce i polecieć na plecy. Rozleciałby się jak złożony z zapałek, domek z kart, krucha kreda. Czuł Killana blisko siebie, chłopak podszedł do niego, ale Nathan widział tylko zaszyty ciemnością pokoju sufit. Nagle usiadł mu na kolanach. Oczy mu pociemniały, w uszach zapiszczało, aż podnosił mętny wzrok. Jego ciężar na biodrach był kompromitujący, chciał go dotknąć. Dotykać bez przerwy, ale się powstrzymał. Nie wiedział, na ile mógł sobie pozwolić, nawet jeżeli obydwoje byli upici.

Przestał opierać się rękoma za plecami. Dłonie położył na udach blondyna, nieprzerwanie patrząc w dół. Na jego nogi, biodra. Nie pocałowali się od wczoraj, nie wymienili między sobą zdań, które by to usprawiedliwiały, wyjaśniły, co mieli na myśli, robiąc to, pozwalając sobie na aż tyle.

Szkarłatny Książę Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz