Rozdział 3 - Zejdź mi z drogi

470 60 28
                                    

Miałem się otworzyć, chciałem zacząć coś zmieniać w swoim życiu, ale się bardzo bałem. Jak się okazało kontakt z innymi nie był aż taki tragiczny, skoro odważyłem się nawet odpyskować, ale szczerze mogłoby być milej, nie zaprzeczę temu. Kolejne spotkania z Jay nie zmieniły wcale naszej relacji, nie powiedziałem o niczym mamie, a my kontynuowaliśmy dalej terapię. 

Jednak wciąż miałem gdzieś z tyłu głowy jej niepokornego syna, który nie wiadomo czemu zaczął zaprzątać moje myśli. Niestety na którymś spotkaniu nie wytrzymałem, postanowiłem o niego zapytać. Byłem jednocześnie wściekły na samego siebie, że minął tydzień od tamtej rozmowy, a ja wciąż nie zrobiłem nic w kierunku własnego rozwoju. 

- Jay mogę o coś zapytać? Jeżeli to zbyt prywatne, to nie odpowiesz. - zapytałem nagle, po wylaniu z siebie wszystkich żalów na własne postępowanie, a raczej dalszy ciąg braku postępowania do przodu. Niespokojne poruszenie się na fotelu kobiety zwiastowało wkroczenie na pewną ciężką sprawę i już zadałem sobie mentalnego plaskacza za to pytanie, ale tak bardzo pragnąłem wiedzieć.

- Wiem o co chcesz zapytać, Harry. - westchnęła cicho. - Louis to ciężki temat… - zaczęła niepewnie z nutką smutku w głosie, na co jej natychmiast przerwałem. 

- Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz, Jay. - dopowiedziałem szybko, chcąc oczyścić swoje szalejące sumienie, podciągnąłem się na fotelu, poprawiając jednocześnie ciemne okulary, które nieco zsunęły mi się z nosa. 

-... chcę Harry, może to i dla mnie będzie dobrą terapią. - zaśmiała się, jednak nie w ten sposób co zawsze, to było inne, pełne niepokoju. - Mój syn nie był taki zawsze, kiedyś był naprawdę spokojnym chłopakiem, zaczął się okres dorastania i zmienił się. Zaczął częściej imprezować, zmienił towarzystwo na gorsze i oto jest taki jaki jest. Podejrzewam, że bierze używki, nieraz widziałam ten obłęd w jego oczach, ale nigdy się mi nie przyznał. Bardzo chciałabym go odzyskać, wiesz? - powiedziała smutno, słyszałem jak cicho szlochneła pod nosem, natychmiast wstałem z miejsca i udałem się do jej fotelu, szybko odnajdując jej ramiona, przytuliłem ją, nie protestowała. 

Było mi jej tak szkoda, była cudowną matką, a ten Louis marnował swoje życie. Nie potrafił docenić tego wszystkiego co ma, widział a to było cenne, przynajmniej w moim mniemaniu. Mógł zobaczyć ten cały piękny świat i nie musiał tworzyć go jedynie w swojej wyobraźni, był szczęściarzem, na dodatek miał kochającą matkę. Czego mu więcej do szczęścia było potrzeba?

- Niewiarygodne, że nie docenia tego co ma… Bardzo mi przykro Jay, może mógłbym porozmawiać z nim? - wypaliłem, nie wierząc w to co mówię, skąd wziął się ten pomysł, przecież ten człowiek był odrealniony, a ja ślepy i to nie było za dobre połączenie. 

- To niezbyt dobry pomysł kochanie, wiem, że chcesz pomóc, ale Louis… - zaczęła, gdy drzwi ponownie po tygodniu, otworzyły się z tym samym charakterystycznym hukiem. Natychmiast odwróciłem głowę skierowaną na towarzysza i już widziałem, ten chód, niewiarygodne jakie wyczucie czasu miał ten chłopak.

- No co ja, mamo? Skarżysz się na mnie swoim pacjentom? Widzę, że to znowu Ty… - prychnął, podchodząc bliżej mojego krzesła. - Przyszedłem po klucze, bo nie raczyłaś mi dorobić nowych.

- Mógłbyś być trochę milszy dla swojej mamy. - wtrąciłem się, czując się zobowiązany zareagować, po tym co usłyszałem chwilę wcześniej. Czułem jak podchodzi do mnie jeszcze bliżej, jego ciężkie i intensywne perfumy były dość intensywnie wyczuwalne, otulając moje zmysły. 

- Curly, ty się lepiej nie wtrącaj, w twoim stanie lepiej nie zadzierać z nikim, uwierz. - prychnął z wyższością, której nienawidziłem już od pierwszego zetknięcia z nim, a jednak pojawiał się w moich myślach, odczytywałem to jako znak pomocy dla Jay. 

- Odejdź od niego, oto klucze. Weź je i nie przeszkadzaj nam, w domu czeka na ciebie obiad w piekarniku. - powiedziała bardzo spokojnie, jak na to co przed chwilą się z nią działo. 

- Mam w dupie ten obiad, zjem na mieście z Zaynem. A Ty, lepiej uważaj na słowa, szkoda, żeby ktoś Ci tą twoją słodką buźkę kiedyś obił. - dodał szybko i zaczął się oddalać. Tego było za wiele, nie wytrzymałem i nerwowo wstałem z krzesła, nie okazał szacunku ani dla mnie ani dla Jay, co doprowadziło mnie do skraju. Podszedłem szybko do niego i odnajdując jego ramię chwyciłem za nie gwałtownie. Czułem jak się odwrócił i przez chwilę nie powiedział nic, czułem jego wzrok na sobie, czekałem na cios, który jednak nie nastąpił. 

- Harry zostaw go naprawdę, chodź. - powiedziała kobieta, pojawiając się w mgnieniu oka tuż koło mnie i chwyciła za moje ramię, chwilę potem poczułem małą, zimną dłoń swoim drugim barku pociągającym mnie do przodu. Gorący powiew powietrza pojawił się znikąd, otulając moją szyję, a moje serce przyspieszyło. 

- Ubóstwiam walkę, ale tylko wtedy, gdy siły są wyrównane, curly. - szepnął cicho, jego miękkie usta otarły się o mój płatek ucha, dreszcz pojawił się na całym ciele na nowe doznanie, po czym odszedł wprowadzając mnie tymi słowami w osłupienie.

Your touch || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz