Rozdział 29 - Słuszne czy nie słuszne?

248 30 28
                                    

- Z kim w ogóle rozmawiam? Co się dzieje z Zaynem?! - krzyknąłem, wstałem gwałtownie z łóżka i podszedłem do okna. 

- ... on zemdlał, co ja mam zrobić?! Przyjedź tutaj, natychmiast! Jesteśmy na łące, koło mostu towarowego, przy murku… - krzyknął zaniepokojony chłopak. 

Natychmiast poderwałem się z miejsca, w którym stałem, chowając telefon do kieszeni. Spojrzałem na zdezorientowanego chłopaka, który siedział na krawędzi łóżka, niespokojnie bawiąc się swoimi kostkami u dłoni. 

- Przepraszam. - powiedział cicho, podchodząc do mnie, stanął centralnie przede mną zagradzając mi drogę. 

- Porozmawiamy o tym później, Zayn ma kłopoty. - powiedziałem zdenerwowany, na nierównych wydechach, czułem jak rośnie mi ciśnienie. 

- Słyszałem, mogę jechać z tobą? - spytał, nie poruszając się ani o krok z miejsca. - Proszę... - sapnął za chwilę, gdy nie otrzymał nic innego niż nerwowy oddech, który telepał moim ciałem. 

- To nie jest dobry pomysł. Zadzwonię wieczorem. - dodałem,  i jak przeciąg wybiegłem z pokoju, wymijając chłopaka, który stał wręcz ze łzami w oczach. Nie mogłem nic zrobić. Zayn miał kolejny zjazd, który mógł zakończyć się dla niego tragicznie, stwierdziłem, że Harry musi poczekać. 

~*~*~*~
pov Harry

- Jak chcesz do mnie zadzwonić, skoro nie masz numeru… ja nie mam nawet własnego telefonu... - powiedziałem cicho sam do siebie, gdy w pokoju zastałem już jedynie samotną ciszę. 

Poczułem się okropnie. Wszystkie motyle, które unosiły mnie wtedy ponad ziemią, z mocnym impetem rzuciły mną o podłogę. W końcu to jego przyjaciel, martwił się, ale było mi zwyczajnie przykro. To co się wtedy wydarzyło musiało najwidoczniej poczekać, ale nie chciałem, żeby czekało. Chciałem to szybko wyjaśnić, najlepiej natychmiast, ale nie było mi dane. Z drugiej strony jak ta rozmowa mogłaby się potoczyć, co właściwie mógłbym mu wtedy powiedzieć, skoro sam nie wiedziałem, co właściwie robiłem i czego tak naprawdę chciałem.

Usiadłem z powrotem na łóżko, wycierając małe kropelki łez, które spłynęły po moim policzku. Zacząłem się w tym wszystkim gubić, po głowie przeszły także myśli, co takiego stało się z Zaynem. Czy znowu się upił, czy miał problemy z alkoholem? Co się z nim działało? 

Z myśli wyrwał mnie nagle głośniejszy ton głosu Louisa dochodzący z dołu. Nie chciałem tam schodzić i nie mogłem, nie w takim stanie. 

~*~*~*~
pov Louis

- Jadę na chwilę do Zayna, samochód mu się zakopał. Wrócę wieczorem. - powiedziałem wręcz w locie, łapiąc kurtkę z wieszaka i wyczekująco patrząc na matkę. 

- Słucham? - zaczęła, i już wiedziałem czym to się skończy, ten ton nie mówił nic dobrego. 

- Jesteśmy w gościach, nie ładnie Louis tak wychodzić. - stwierdziła, patrząc się na mnie poirytowanym wzrokiem. 

- Mogę te kluczyki? - zacząłem ponownie nieco podniesionym tonem, nerwowo tupiąc nogą w drewniane panele. 

- Usiądź, nie może zadzwonić po innych znajomych? - zapytała, już nieco spokojniej, a dwójka zdezorientowanych oczu rodziców Harrego, patrzyła się na mnie spojrzeniem, którego nawet nie umiałem określić. 

- Mam je sobie sam wziąć?! Dobra! - krzyknąłem poirytowany jej spokojem, w tamtym momencie przecież chłopak mógł odchodzić właśnie z tego świata, a ona sobie grała na zwłokę. Chwyciłem jej torebkę i gwałtownie zacząłem szukać, szybko odnajdując srebrny kluczyk przyczepiony do niebieskiej smyczy. Wybiegłem bez słowa, nawet na nich nie patrząc. Gdzieś w tle słyszałem jeszcze krzyki matki, jednak całkowicie to zignorowałem. 

Your touch || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz