Rozdział 28 - Definicja szczęścia

254 33 10
                                    

Nie spodziewałem się nawet jak szybko dostanę odpowiedź zwrotną. Spojrzałem na telefon zamglonym spojrzeniem, przysuwając ekran nieco bliżej swego wzroku. 

Nie myślałem, że napiszesz po ostatnim. 

Uśmiechnąłem się na samą myśli o tym małym szalonym chłopaku, który burzył śmiechem każdą złą myśl tamtego wieczoru. Kiedy jego nieuwaga była czymś, o co nie potrafiłem się na niego gniewać, bo było to urocze w jego wykonaniu. Przymknąłem oczy, przypominając sobie jego jasne tęczówki. Jasno żółte plamki topiły się błękicie, niczym w lagunie, powodując że przepadałem, za każdym razem, gdy na mnie patrzył. Nie mogłem oderwać oczu od tej pięknej istoty, co naprawdę rzadko się zdarzało. 

Jednak sytuacja szybko się zmieniła. W pewnym momencie poszedłem do łazienki, pragnąc poczuć coś więcej. Zbłądziłem po raz kolejny, zaciągając się ulubionym proszkiem. Kolejno jedyne co pamiętałem, to poranek z Harrym i Louisem w moim namiocie. Nabrałem odwagi by napisać, gdyż jedynie ja miałem jego numer, nie wiedząc czemu nie wziął go ode mnie. Może nie zasługiwałem na uwagę, może byliśmy zbyt pijani, a może to właśnie jego nieuwaga to spowodowała.   

Powoli wstałem na trzęsących się nogach, pociągając po murku plecami. Wdychałem powoli powietrze, lecz świat zaczął bardzo kołysać się na boki. Ten stan był taki przyjemny, odchyliłem głowę do tyłu z rozkoszy, przez co zbyt blisko zapoznałem się z cegłami. Nie poczułem bólu uderzenia. Wciąż żyłem tym błogim uczuciem, tą chwilą, do momentu, w którym ponownie poczułem wibracje w dłoni. 

Gdzie się podziałeś tamtego wieczoru? Byłem aż tak beznadziejny, że uciekłeś? 

Gdyby tylko wiedział, gdyby znał prawdę ta znajomość szybko uległa by destrukcji. Kłamstwo po raz kolejny postanowiło wtargnąć w moje życie, chcąc jakkolwiek obronić swoje własne ja, które zatracałem co jakiś czas, będąc pod wpływem. 

Nie byłeś, ja jestem beznadziejny. Nie powinien był odejść. 

Odpisałem, wylewając z siebie najgłębsze odczucia jakie zawsze uruchamiały się pod wpływem tego zniewolenia. Schowałem telefon do torby, wyciągając ponownie woreczek strunowy i sypiąc odrobinę pyłu na otwartą dłoń, ponownie przeciągając po niej palcem, w celu wyrównania. 

- Jeszcze tylko jedna kreska, Zayn. Prowadzisz, pamiętaj. - szeptałem sam do siebie, wciągając powoli.

Nawet nie wiem kiedy, kolejne trzy ścieżki wkradły się do mojego krwiobiegu, a deszcz zaczął ponownie zalewać Holmes Chapel. Włosy mocno poprzyklejały mi się do twarzy, rzęsy posklejały w jedną kupkę, tworząc jeszcze bardziej zamazany widok przede mną. Upadłem na kolana, śmiejąc się. Wszystko tak idealnie falowało, jakbym był na statku. Kolory były jeszcze bardziej żywsze, a deszcz bardziej wyczuwalny na mojej skórze, która wręcz łaskotała z każdą małą kropelka osiadłą na mojej skórze. Telefon wibrował niemiłosiernie, więc wyjąłem go z kieszeni, na której pozostały jeszcze resztki białego pyłu. Nie wiele widząc, na oślep wcisnąłem zieloną słuchawkę. 

- Zayn, możemy się spotkać? Gdzie by Ci pasowało? - zapytał przyjemny głos po drugiej stronie. 

- W niebie byłoby idealnie. - odpowiedziałem szybko, śmiejąc się do samego siebie. 

- Jesteś pijany? - zapytał spokojnie, ale czuć było delikatne zaniepokojenie. 

- Nie pijany, ale bardziej ponad chmurami, niż na ziemi. Fajnie się unosić, wiesz? - zacząłem mruczeć, czując jak całe moje ciało się spina, a ja powoli zaczynam odpływać jeszcze bardziej. 

- Gdzie jesteś? Zaczynam się martwić. - zapytał niespokojnie.

- Murek… most… polana… - tylko tyle wybełkotałem, i nie wiedząc czemu rozłączyłem się, wkładając nawet nie zablokowany telefon do torby. 

Deszcz się wzmógł, coraz bardziej zacierając moje pole widzenia, jakby to, że byłem na haju nie wystarczało. Postanowiłem wstać, ale gdy tylko zacząłem podnosić się do góry, zaczęło wirować jeszcze bardziej, a śmiech eksplorował z mojego gardła. Usiadłem na mokrej trawie, nie zważając na to, że będę cały mokry. Uczucie chłodu nie było takie złe, przynajmniej nie na tamtą chwilę. Nie minęło zbyt wiele, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo bliższego czasu nie potrafiłem określić, gdy nagle usłyszałem krzyk. 

- Zayn?! Gdzie Ty jesteś? - krzyczał wciąż znajomy mi głos, a dźwięk coraz bardziej się nasilał, nie miałem nawet siły, żeby krzyczeć. 

Chwilę potem ujrzałem jakąś sylwetkę, nieco rozmazaną, z parasolem w dłoni. Szybko podbiegł do mnie, kucając tuż naprzeciwko mnie. Ten błękit poznałbym wszędzie. 

- O boże! Co się stało? Piłeś? - zapytał zaniepokojony głos, wpatrując się we mnie, podał mi dłoń, w celu podciągnięcia mojej sylwetki do góry, lecz szybko wróciliśmy do pozycji, w której ja siedziałem dupą na trawie, a on kucał. - Ouh... - sapnął, na niepowodzenie aktu. - Jesteś cały mokry… kontaktujesz w ogóle? - zapytał spokojnie, przysłaniając mnie parasolem. To co musiał wiedzieć przed swoimi oczami, to obraz nędzy i rozpaczy.  

- Cześć Niall. W ogóle ładne imię, przepraszam… - wybełkotałem, próbując sam wstać do pionu, pochyliłem się do przodu, przez co upadłem swoim ciałem na chłopaka, nieco go przygniatając. 

- Cześć. - uśmiechnął się, dosłownie dwa centymetry od mojej twarzy. Miał delikatne perfumy, a ciało emanowało bardzo dużym ciepłem. Chwycił mnie za boki, próbując się spode mnie wydostać. Ostatnio nieco schudłem, więc nie było z tym większego problemu, mimo, że byłem wyższy. - Brałeś coś, prawda? - zapytał nieco smutniej, spoglądając w moje oczy, a obraz uśmiechniętego chłopaka zniknął wraz z tymi słowami, odgarniając moje mokre włosy z twarzy. - Teraz jesteśmy oboje mokrzy. - powiedział spokojnie, wydostając się spode mnie, podał mi dłoń, którą od razu chwyciłem, powoli podnosząc się do góry, gdy nieco się zachwiałem, przyparł mnie do murku. - Masz numer do kogoś znajomego? Powinni Cię odebrać, bo nie dam rady przetransportować Cię do mnie. Załatwiłeś się na amen. - zaczął, a jego głos zdawał się być coraz bardziej smutny.

- Louis. - szepnąłem cicho, wszystko zaczynało być coraz ciemniejsze, aż w końcu całkowicie zanikło, okrywając się ciemnością. 

~*~*~*~
pov Louis

Jego kręcone loki zaczęły wypadać spod uścisku gumki na nich. Delikatnie zaróżowione policzki, dwa subtelne dołeczki i pulchne usta, które były tuż pode mną. Były tylko dla mnie i to było fascynujące, jak i niezwykle dziwne. Zainicjował ten akt, a ja rozpływałem się pod każdym jego dotykiem, pod dużymi dłońmi, które błądziły po moich plecach. Ciężki oddech chłopaka, strasznie mnie nakręcał, czułem się jak w jakimś nierealnym śnie, nie rozumiejąc tej otoczki szczęścia, która coraz bardziej mi się podobała. Gdy nagle mydlana bańka szczęścia pękła, a dźwięk mojego telefonu, szybko sprowadził mnie na ziemię. 

Natychmiast odskoczyłem na bok, wyjmując telefon z kieszeni. Dostrzegłem na ekranie numer Zayna, więc od razu odebrałem. 

- Co jest? - zapytałem jak gdyby nic, zapominając o naszej niewielkiej kłótni sprzed godziny. 

- Mógłbyś przyjechać po swojego kolegę, mocno się urządził… 

Your touch || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz