~*~*~*~
pov Louis- Nie, nie, nie… proszę… - ciche szepty zaczęły roznosić się po namiocie, nie byłem do końca pewny czy to mi się śni, czy ktoś także wpadł na genialny pomysł nocowania w lesie.
Powoli wstałem, przecierając swoje powieki. Bardzo szybko ujrzałem skulonego w kłębek chłopaka na przeciwko. Zupełnie o nim zapomniałem, przez co przez chwilę próbowałem ogarnąć co się dzieję i co on do cholery robi w moim namiocie. Jednak, gdy chwilę potem przyswoiłem sobie swoją głupotę z dnia poprzedniego, czego skutkiem był ten chłopak obok, walnąłem się z otwartej dłoni w czoło.
Mamrotał w dalszym ciągu coś pod nosem, niespokojnie kręcąc się pod warstwą dwóch grubych kocy, spod których wystawał jedynie mały nos i loki rozrzucone na całej poduszce. Oddech miał bardzo nierównomierny, duże dłonie błądziły pod kołdrą, jakby chciały się wydostać poza nią. Nie wiedziałem właściwie co mam zrobić.
Postanowiłem go obudzić, widać było jak bardzo się męczył. Położyłem delikatnie dłoń na jego kocu w miejscu, w którym powinien być prawdopodobnie bark. Pierwszy raz, za chwilę drugi, ale nie zadziałało, więc nim potrząsnąłem, wkładając dłonie pod kołdrę i układając je na jego barkach.
- Bałagam zostawicie mnie, zostawcie! - krzyknął przeraźliwie, na co aż odskoczyłem na bok, uderzając głową w metalową rurkę. Wydałem z siebie stłumiony dźwięk, na który chłopak natychmiast się obudził. Wstał gwałtownie, wyciągając przed siebie dłonie na kolana, które szybko przeniosły się na boki w poszukiwaniu czegoś.
- Czego szukasz? - zapytałem niepewnie, rozmasowując w dalszym ciągu miejsce, w którym miałem potem konkretnego guza.
- Co jest?! Chwila… - westchnął. -... no tak, już wiem gdzie jestem. - sapnął z nutą zawiedzenia, a ja poczułem się jakoś dziwnie, nie żebym nie był winny, bo często nie myślę, ale nie chciałem mu zrobić krzywdy, naprawdę.
- Nie chciałem, żebyś zdradził moją kryjówkę i to, że nic mi nie jest. - powiedziałem sam nie wiedząc czemu. Może chciałem utwierdzić w tym samego siebie w swojej głupocie, żeby było mi chociaż trochę lepiej. Jakby nie patrzeć uprowadziłem obcego chłopaka, na dodatek niewidomego i bezbronnego, co do końca nie mieściło mi się w głowie, ale bądź co bądź nie mogłem już tego cofnąć.
- Fajnie. - powiedział cicho z obojętnością, przecierając oczy. Następnie nakrył się kocami po sam nos i wrócił do swojej poprzedniej pozycji, odwracając się do mnie plecami.
- Przepraszam bardzo, ale co innego miałem zrobić? Ona by mnie zobaczyła, a ja nie chcę jej na razie widzieć. Zresztą, jutro musimy iść do Zayna... - stwierdziłem, spojrzałem szybko na zegarek, wskazujący mocno po drugiej w nocy. -... a właściwie to już dziś. - dokończyłem.
- Do Zayna? Po co? Rozumiem, że odstawisz mnie do nich, skąd będę mógł wrócić do domu? - zaczął, zasypując mnie pytaniami, powoli się podniósł i skierował na mnie swoją sylwetkę.
- Znasz go? - zapytałem zaskoczony, nie wiedząc właściwie skąd miałby.
- Jay… znaczy twoja mama... pojechała z nami do jego domu w poszukiwaniu Ciebie, idioto. Moja pewnie umiera ze strachu, zaciągnąłeś mnie w te cholerne krzaki, no nielogiczne… - powiedział nieco zmartwionym tonem, podnosząc się całkowicie do pozycji siedzącej, jego loki nierównomiernie rozłożyły się na głowie, przez co wyglądał jak napuszony ptak. -... wszystko co robisz jest nielogiczne. - dodał szybko i machnął dłonią.
- Masz coś jeszcze do powiedzenia, panie mądralo? - prychnąłem poirytowany, ciągłym wymądrzaniem się chłopaka. - Do Zayna idziemy się odświeżyć i nie, nie odstawię Cię teraz do domu, rodzice jego jadą do pracy na rano, więc skorzystamy, żeby się wykąpać. Chyba, że nie chcesz to miej świadomość, że w będziesz spał na zewnątrz. - powiedziałem nieco obojętnie. Poprawiłem kciukiem grzywkę, która mi ciągle wchodziła w oczu i położyłem się z powrotem na materacu.
~*~*~*~
pov Harry- Kiedy masz zamiar mnie odstawić?! Za miesiąc, jak moja mama padnie na zawał? - podniosłem ton, mocno zirytowany jego postawą, nie wiem co on sobie w ogóle wyobrażał. Poczułem ugięcie się materaca, co świadczyło o tym, że się położył, więc zrobiłem to samo.
- Za trzy dni, niech moja się jeszcze trochę pomęczy. Może coś zrozumie, zresztą jestem dorosły, nikt mnie za specjalnie nie będzie szukał listem gończym. - dodał szybko, jego ciało było zdecydowanie zbyt blisko mojego, strasznie mnie to krępowało. Na dodatek czułem tak wyraźnie bicie jego serca i każdy najmniejszy oddech.
- Ciebie nie, ale mnie tak. Nie masz uczuć i tyle. - powiedziałem pewny swego, byłem w końcu niepełnosprawny, a to, że zaginalem nie mogło obyć się bez echa. Byłem pewny tego, tak samo jak tego, że Louis nie mógł posiadać jakichkolwiek uczyć, nie szanując rodziny.
- Mam głupku. Jestem człowiekiem, nieco zniszczonym, ale wciąż. Dlatego zabolało mnie to, że wiecznie jestem kontrolowany, że mi nie ufa. - odpowiedział, zdziwiłem się nieco, bo to wyglądało jakby się otwierał.
- A dałeś jej powód, żeby mogą Ci zaufać? - zapytałem, byłem ciekawy, nawet bardzo co odpowie, bo słyszałem co nieco na temat imprez i nadużywania przez niego wielu rzeczy, zaufania zwłaszcza.
- Jestem jej dzieckiem, powinna mi ufać, w końcu mnie urodziła, jesteśmy jednej krwi. - powiedział szybko na wyższych tonacjach, było słychać jak się denerwuję, głos mocno się trząsł, a oddech przyspieszył.
- To tak nie działa, na wszystko trzeba sobie zapracować. - pokiwałem głową, nie rozumiejąc jak można w ogóle tak myśleć, że zaufanie bierze się właściwie z powietrza.
- Łatwo ci powiedzieć. Jest tyle ciekawych rzeczy, które można robić. Można się świetnie bawić na tym świecie, żeby mieć zajebiste wspomnienia na starość, ale ty tego nie zrozumiesz, bo jesteś… - powiedział nagle, zatrzymując się w końcówce zdania.
- Proszę, no dokończ! - wrzasnąłem, wiedząc co miał na myśli, poczułem się mocno zaatakowany.
- Nie chciałem… to nie tak miało zabrzmieć. - zaczął ze skruchą, ale na nią było już za późno. - słyszałem jak jego oddech ponownie przyspieszył, a serce zaczęło bić intensywniej.
- ... bo jestem ślepy! Jestem taki od urodzenia, nie miałem na to wpływu, a uwierz, że gdybym miał zrobiłbym wszystko, żeby tak nie było. Nie wiesz jak to jest, gdy nie masz żadnych znajomych, gdy nikt oprócz rodziny i dorosłych nie interesuję się tobą. Pojawiłeś się znikąd i chcesz mnie zniszczyć Louis, aż tak bardzo chcesz mi pokazać, że ludzie w naszym wieku są do bani?! - zacząłem krzyczeć, a w moich oczach pojawiły się łzy, które szybko zaczęły spływać po moich policzkach. Nigdy nie byłem tak rozczarowany drugą osobą.
~*~*~*~
pov Louis- Ej, no curly? Nie płacz no… nie chciałem. - powiedziałem nieco ciszej, nie chciałem go zranić, ale jakoś samo tak wyszło, było mi głupio. Wpadłem na pewien pomysł, chcąc jednak coś mu udowodnić. - Mam pomysł, chodź jutro z nami na imprezę. Zobaczysz ile można zasmakować w tym życiu, jak łatwo poddać próbie czyjeś zaufanie. - błysnąłem, przybliżając się do niego. Loki delikatnie poprzyklejały się do jego policzków, a wyraz niezadowolenia i zranienia wciąż budował się na jego zmęczonej twarzy.
- No chyba żartujesz w tym momencie. - prychnął, wpadając w chwilową zadumę, jakby chciał to przeanalizować w spokoju. Po czym po dłuższej chwil znowu się odezwał. - Nigdy nie byłem na żadnej, to nie jest dobry pomysł, zresztą to, że jesteśmy tu we dwóch tym bardziej! - wrzasnął, a ja ponownie podskoczylem, ale nie chciałem zrezygnować tak łatwo.
- Nie krzycz, idziesz jutro z nami, chyba, że wolisz siedzieć tutaj sam całą noc, wybieraj. Pożyczymy jakieś rzeczy na przebranie od Zayna i będziemy tańczyć całą noc, do upadłego. - ciągnąłem dalej, mógłbym przysiąc, że na jego twarzy pojawił się jakiś mały zalążek uśmiechu, położyłem dłoń na tej jego, czekając na szybszą reakcje, zabrał ją w mgnieniu oka.
~*~*~*~
pov Harry- Ten jedyny raz. - odpowiedziałem, nie wiedząc do końca na co się godzę, ale teraz śmiało mogę stwierdzić, że to było podpisanie paktu z diabłem.
CZYTASZ
Your touch || Larry
FanfictionPIERWSZA CZĘŚĆ - YOUR TOUCH Chłopak mieszkający w Holmes Chapel, borykający się z bólami życia codziennego. Był inny, niż chciałby być, potrzebował kogoś by zrozumieć siebie i wyjść do świata. Co się stanie, jeśli jego psycholog będzie niejaka pani...