Rozdział 19 - Problemy te nieco łatwiejsze, i te zdecydowanie zbyt trudne

300 38 12
                                    

Tamta noc nie należała ani do najwygodniejszych, ani do tych najszybszych. Trójka dorosłych mężczyzn w jednoosobowym namiocie, to mówi wszystko. Zayn zajął moje miejsce po lewej stronie ode mnie. Był bardzo niespokojny w nocy, co chwila się kręcił, nieraz słyszałem jak przywala głową w metalową rurkę namiotu, kląć przy tym cicho pod nosem. Natomiast po mojej prawej leżał Harry, który skulony w kulkę przespał właściwie spokojnie całą noc. Może nieraz za bardzo błądząc po moim ciele dłońmi, ale to nie było nic czego nie mógłbym się spodziewać w tak ciasnym pomieszczeniu.

Leżałem po środku, nie mogłem zasnąć. Myśli poprzedniej nocy kłębiły się mojej głowie, pocałunek, głośne oddechy, uczucie podniecenia, które zaraz potem zacierały się z rozczarowaniem, strachem i zwyczajną troską. Było tego zbyt dużo, żeby móc spokojnie zasnąć. Alkohol buzował w naszych żyłach, w moich może trochę mniej, gdyż wydarzenia po mocno mnie otrzeźwiły. 

Nocowanie we trójkę miało też swoje plusy. Było nam zdecydowanie cieplej. Gdy słońce zaczęło docierać do naszego namiotu, a Harry zaczął się kręcić zdecydowanie bardziej, niż przez całą noc, spojrzałem na zegarek. Wskazywał na ósmą godzinę, postanowiłem wyturlać się z namiotu i odsapnąć świeżym powietrzem, bez towarzyszy z obu stron. Rozciągnąłem się, biorąc dwa głębsze oddechy.

Niebo było bardzo czyste, końcowo kwietniowa pogoda dopisywała także i tamtego poranka. Ptaki wygrywały własne symfonie, na różnych tonacjach, działając kojąco na rozdrażnienie. Przymknąłem oczy rozkoszując się rześkim powietrzem porannym i ciepłymi promieniami słonecznymi, padającymi na moją twarz. 

- Louis? - zapytał nagle cicho głos, a ja potrzebowałem chwili by zrozumieć, który z chłopaków to był. Wszedłem do namiotu i ujrzałem tam Harrego, który nie wyglądał za najlepiej. Był blady, włosy rozpuszyły się na wszystkie strony, a dłońmi błądził naokoło siebie, najwidoczniej mnie szukając.

- Hmmm? - mruknąłem, przysuwając się bliżej jego ciała i usiadłem po turecku. 

- Pomożesz mi wyjść na zewnątrz…? - powiedział wręcz biały na twarzy. Widziałem co się szykuje, dlatego nie zważając na ciche mruczenie pod nosem Zayna, złapałem zielonookiego za rękaw i pomogłem mu powoli wyczołgać się z namiotu. 

Gdy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz, odbiegł parę większych kroków od namiotu w nie wydeptaną trawę i zaczął wymiotować. Mogłem się tego spodziewać. Przecież nie pił nigdy, a my trochę w niego wlaliśmy poprzedniej nocy. Udałem się szybko do samochodu niedaleko nas. Otworzyłem tylne drzwi i chwyciłem po swój plecak, leżący na tylnych siedzeniach, wyciągając z niego dużą butelkę wody. Podbiegłem z nią do chłopaka. 

- Odejdź proszę… nie chcę żebyś na to patrzył. - szepnął cicho, głośno oddychając, wciąż w pochylonej pozycji. 

- Napij się wody. - powiedziałem, wciskając mu w dłoń butelkę, która ledwo utrzymał w trzęsącej się dłoni. - Będziesz jeszcze wymiotował? - zapytałem, gdy brał większego łyka wody, wpierw płucząc nią buzię i wypluwając. 

- Chyba nie, muszę się położyć. Głowę mi zaraz rozsadzi. - powiedział cicho w dalszym ciągu, chwyciłem go za rękaw, prowadząc z powrotem do namiotu, chcąc sprawdzić co z drugim chłopakiem. 

Gdy Harry już leżał na swoim miejscu popijając wodę, obudził się Zayn. Zaczął się nerwowo rozglądać po namiocie i patrząc przez ledwo otwarte oczy na nas. 

- Wyjdźmy na zewnątrz. - powiedziałem, ciągnąć go za bark, na co otrzymałem jedynie potaknięcie głową. 

Wyszliśmy, odchodząc nieco od namiotu. Naprawdę nie chciałem, żeby Harry to słyszał, ale gdy tylko odeszliśmy w moim mniemaniu wystarczająco daleko, wybuchłem. 

- Ty idioto! Obiecałeś mi?! A gdzie Cię wczoraj znalazłem?! - zacząłem krzyczeć, nie mogąc opanować nadmiernej gestykulacji dłońmi. 

- Louis… po prostu, ja chyba już z tego nie wyjdę. - powiedział cicho.

- Jak nie wyjdziesz, Zayn?! Mam Cię codziennie śledzić? Chcesz tego? Nie rozumiesz, że się o Ciebie martwię? - powiedziałem już na zdecydowanie mniejszych tonacjach. 

- Gdyby to było takie proste, to już dawno bym przestał, uwierz. Starałem się, ale muszę co najmniej co parę dni coś zażyć, cokolwiek, Louis. Muszę jakoś się znieczulić, nie mogę inaczej funkcjonować. - powiedział, nieporadnie kręcąc głową, wpatrując się w moją twarz. Jego oczy aż krzyczały o pomoc, a ja nie mogłem być na niego dłużej zły, byłem rozczarowany i zmartwiony jednocześnie, ale naprawdę pragnąłem mu pomóc. 

- Pomogę Ci, nie wiem jeszcze jak, ale nie pozwolę, żebyś się stoczył. Nie pozwolę! - powiedziałem, przyciągając go do swojej klatki, a on natychmiast oddał uścisk. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę oddychając głęboko, byłem bardzo zmęczony. 

- Nie wierzę, że nas jakoś wpakowałeś do tego małego czegoś. - zaśmiał się, szturchając mnie w ramię. 

- Nic mi nawet nie mów, a jak Twoja głowa? Prowadziłeś przez pół nocy intensywne bijatyki z prętem namiotu. - uśmiechnąłem się, zmieniając nagle nastawienie, na co zaczął się śmiać. 

- A to dlatego mnie boli tak jedna strona głowy. Już myślałem, że to ten mały ciamajda w klubie mnie gdzieś popchnął. - zaśmiał się, szukając miejsca na głowie, a gdy je znalazł nieco syknął. 

- Mały ciamajda? - zapytałem, domyślałem się, że chodzi o blondyna, z którym tańczył, gdy wróciłem do klubu po kluczyki. 

- Neil, Nigel… Niall! Boże, co to było. - zaśmiał się głośno, a jego policzki pokryły się małym rumieńcem. - Ciągle się gdzieś potykał, deptał mnie po stopach i oblał mi koszule swoim drinkiem. - zaśmiał się ponownie, drapiąc się po głowie. 

- Współczuję stary. - zaśmiałem się, jednak gdy zauważyłem wyraźne wypieki na twarzy chłopak, zacząłem coś podejrzewać. - Wydaje mi się czy ty się właśnie rumienisz? - zacząłem go podchodzić, szturchając palcem między żebra. 

- Co, ja?! Nie, gdzie tam! To słońce mi daje po gębie. - powiedział, strzelając jeszcze większego buraka, ale szybko się odwrócił udając się w stronę namiotu, postanowiłem go nie dręczyć, ale nie powiem, że mnie to nie zaciekawiło. 

- Masz jego numer? - zapytałem, tuż przy wejściu do namiotu. 

- Mam. - powiedział szybko, waląc mnie w bark, ale nie dał rady ukryć szerokiego uśmiechu, rozciągającego się od ucha do ucha na swojej twarzy.

~*~*~*~
pov Harry

Strasznie dudniło mi w głowie, bolało mnie całe ciało, czułem się po raz pierwszy w życiu aż tak fatalnie. To wtedy przekonałem się na własnej skórze, co przeżywają ludzie na mocnym kacu. Ciągle chciało mi się pić, drażniły mnie wszystkie dźwięki i nie miałem na nic siły, nie wspominając o ciągłych nudnościach.

Było mi strasznie głupio, gdy Louis był świadek totalnej destrukcji mojego organizmu. Ale jedyne o czym wtedy myślałem, to że chciałem umrzeć, dosłownie. Brzuch kurczył mi się niemiłosiernie, a gardło wołało o wodę. Nigdy chyba nie cieszyłem się bardziej, niż wtedy na dotyk butelki z napojem i smaku chłodnej cieczy na swoim gardle, która je przyjemnie łagodziła. 

Gdy odzyskałem świadomość wszystko z wczoraj zaczęło wracać. To błogie uczucie, gdy jego usta dotykały tych moich w delikatnych jak piórko pocałunkach, a potem w nieco gwałtowniejszych i łapczywych. Był tak blisko jak nikt inny wcześniej. Pocałował mnie, po czym uciekł. Zrozumiałbym nasz stan ten, w którym dwójka pijany osób się całują, zapominając o całej reszcie przez buzujący alkohol, ale nie potrafiłem przez jeden mały szczegół. 

Mogę Cię ponownie pocałować? 

Znaliśmy się zbyt krótko, właściwie to nie znaliśmy się wcale. On był kimś, kto mnie zaciągnął do swojej kryjówki, z powodu własnej głupoty, oddzielając mnie od matki, a ja byłem tym bezbronnym, tym który myślał zdecydowanie za dużo. Byłem tym, który nie wiedział o tak wielu rzeczach.

Your touch || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz