~*~*~*~
pov HarryDwa długie tygodnie…
336 godzin…
20 160 minut…
1 209 600 sekund…
Jedna wielka niewiadoma…
Nie wiedziałem, gdzie podział się mój zdrowy rozsądek, jak bardzo upadłem, by uderzyć kogoś w twarz. Nie wiedziałem co się ze mną działo, wiecznie zapłakane oczy, cień człowieka, który zaledwie trzy tygodnie temu zaczynał żyć pełnią życia. Zaczynałem dopiero poznawać świat, gdy na drodze stanął on. Ten, który zburzył moją cichość, zaburzył myślenie o świecie i pokazał zbyt wiele w tak krótkim czasie. Nigdy nie pomyślałem, że będę za nim zwyczajnie tęsknić, ale tak właśnie było.
Louis nie pojawił się w domu przez dwa tygodnie, nie zakotwiczył się także u Zayna. Ślad po nim zaginął, a to wszystko przeze mnie. Przez moje zachowanie i pochopność, która rozwinęła się zbyt bardzo. Nie potrafiłem powiedzieć dlaczego to zrobiłem. Może to przez niepewność w jaką wprowadzał mnie ten chłopak, a może to przez coś co nie do końca potrafiłem zidentyfikować. Jedno wiedziałem na pewno było to zbyt silne i nie pozwalało mi myśleć, funkcjonować każdego cholernego dnia.
Bałem się o Jay, była w jednej, wielkiej rozsypce, nawet moja mama nie potrafiła poradzić sobie z jej stanem. Wpadła w jakąś manię i wszędzie widziała Louisa. Każdy przechodzień, który był choć trochę podobny do jej syna, wzbudzał w niej ogromne emocje. Policja zaczęła poszukiwania, gdyż zaczęło być podejrzenie, że jakaś grupa przestępcza mogła zacząć działać na terenie Holmes Chapel, w celu sprzedaży organów. Nie śmiałem opowiedzieć im o tym, co się tak naprawdę ze mną działo przez ten czas, gdy zaginąłem. Uznali, że mogłem być przetrzymywany i boję się opowiedzieć co się naprawdę działo, co było zbyt wybujałe nawet jak dla mnie. Zbyt odważna teoria, ale dzięki niej zaczęli go szukać po tygodniu nieobecności.
Zaczynałem się bać także o niego, bardzo to wszystko skomplikowałem. Pozbawiłem matki jedynego syna. Jej świadomość była na skraju załamania, więc mama wręcz siłą zmusiła ją, żeby zamieszkała u nas. Słaniała się z kąta w kąt, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Ciągle płakała, słyszałem często jak niespokojnie kręci się z boku na bok, gdyż miała pokój tuż obok mojego, w pokoju gościnnym.
To właśnie załamanie jakie przechodziła przez brak informacji o Louisie, było tym co najbardziej sobie zarzucałem. To ja jej to wszystko zafundowałem, to ja byłem temu winny, ja i tylko ja. Wszystko to była moja wina.
Nie wytrzymałem tamtej pamiętnej nocy. Wstałem gwałtownie, gdyż ciągle przekręcanie się z boku na bok, zarzucanie sobie poduszki na głowę, żeby zagłuszyć płacz i myśli nic nie dawały. Usiadłem na skrawku łóżka, przecierając zmęczoną twarz. Nie odważyłem się wejść do jej pokoju, nie po raz kolejny. Nie, gdy wiedziałem, że to nie poskutkowałoby niczym innym, niż większą falą płaczu. Nie, gdy po raz kolejny bym usłyszał, że to nie moja wina. Znałem prawdę, a kłamstwo coraz bardziej mnie wykańczało.
Stąpając cicho po zimnej, drewnianej posadzce udałem się do łazienki. Cicho zamknąłem za sobą drzwi na klucz. Zapaliłem światło, choć mógłbym tego wcale nie robić, bo to nie zmieniłoby zupełnie nic, ale to z przyzwyczajenia. Wyjąłem kluczyk, kładąc go na szafce po mojej prawej stronie, na ślizgiej powierzchni. Przylgnąłem do równie chłodnej tafli drzwi i w ciągu chwili osunąłem się po nich na dół, do przysiadu.
Włożyłem dłonie w swoje włosy, nerwowo przeczesując je do tyłu. Mój oddech zdecydowanie przyspieszył, żołądek zacisnął się boleśnie w mały supełek, dając niesamowicie mocny uścisk. Nerwowo próbowałem zaczerpnąć powietrza, ale to zaczęło składać się jedynie na serię nierównych oddechów i bóle w klatce, które z minuty na minutę narastały. Zacząłem się delikatnie trząść, a dłonie zaczęły drżeć. Czułem jak robi mi się gorąco, a za chwilę moja skóra pokrywała się gęsią skórką.
Nie wiedziałem co się działo, a wiedzieli to tylko ci, którzy kiedykolwiek przeżyli ten stan. Łzy automatycznie zaczęły napływać do moich oczu z bezsilności, z bólu fizycznego jak i również psychicznego. Poczucie winy zaczęło zaglądać w każdy kawałek mojego ciała, każdy kawałek mojej duszy, którą chciałem po raz drugi unicestwić.
Wstałem na miękkich nogach, wciąż próbując zaczerpnąć powietrza, które z trudem udało mi się łapać. Łzy lały się po moich policzkach, docierając aż na skrawki koszulki, mocząc ją w przypadkowych miejscach swoimi kroplami. Stanąłem przed umywalką, próbując odkręcić kran, ale przez trzęsące się dłonie okazało się to trudniejsze, niż mógłbym przypuszczać. Gdy w końcu go odkręciłem poczułem chwilowa ulgę, kładąc zwilżone dłonie na twarz, tylko po to, żeby za chwilę, gdy ulgą ustąpiła ponownie zalać się niemymi łzami, które nabrały szybkiego tempa, a ja nie potrafiłem ich powstrzymać.
Otworzyłem nerwowo szufladę, która należała do mojej mamy. Miała w niej swoje rzeczy, między innymi golarki, które zaczęły mnie wręcz wołać. Wyciągnąłem jedną z otworzonego opakowania, odkładając resztę na miejsce. Zamknąłem szufladę i zacząłem powoli badać przedmiot w dłoniach, gdy poczułem ostrze pod palcami, miałem jedno w głowie. Wypuściłem powietrze, które nie wiadomo czemu wstrzymywałem, a uścisk w klatce zaczął dominować, mimo spokojniejszych oddechów. Dźwięk wywietrznika zaczął zagłuszać moje działania, które miały na celu rozwalenie tej cholernej golarki, która zacząłem uderzać nerwowo o umywalkę. Nie dało to za wiele, więc chwyciłem za nią łamiąc ją na pół, dobierając się do ostrza, które wręcz wyrwałem z plastiku, kalecząc się przy tym.
Poczułem nieprzyjemne pieczenie na palcach, co sugerowało, że się pokaleczyłem. Przybliżyłem palec do ust i tak, to była krew. Chwyciłem ostrze w dłonie i usiadłem na krawędzi wanny. Wziąłem głębszy oddech i przeciągnąłem ostrożnie po wnętrzu ręki. Nieprzyjemne pieczenie zastąpiło ból w klatce, który zaczynał schodzić na dalszy plan, ale to wcale nie dawało mi spokoju, który pragnąłem poczuć.
Wbiłem ponownie żyletkę w dłoń, robiąc dwie mocniejsze kreski, tuż przy nadgarstku. Poczułem jak moja skóra rozrywa się pod ich naciskiem, a ciecz powoli zaczęła wypływać z tych niepozornych ran. Ponownie pociągnąłem ostrzem po lewym nadgarstku, tuż przy zgięciu, tam gdzie było więcej żył. Wiedziałem, że to niebezpieczne, ale wiedziałem też, że tylko to może przynieść mi ulgę.
Głębsze rany bolały bardziej, jednocześnie dając mi ukojenie, które było wręcz zbawienne tamtej nocy. Przyłożyłem żyletkę po raz kolejny z rzędu, do porozcinanej już znacznie skóry na wewnętrznej stronie ręki i dodałem kolejne pociągnięcie. Jedno więcej, ale bardziej zdecydowane niż reszta, na co aż wykrzywiłem się w grymasie bólu ciągnąć w dalszym ciągu po niej. Poczułem kolejne stróżki krwi, które jak szalone zaczęły wypływać na powierzchnię, a mnie ogarnęła agonia szczęścia, nieopisana ulga, której tak bardzo pragnąłem.
Uśmiechnąłem się sam do siebie, wstałem i usiadłem spokojnie pod drzwiami, rozkoszując się płynąca cieczą, która brudziła zapewne moją koszulkę i kafelki w łazience. Odchyliłem głowę do tyłu, gdy poczułem, że zaczyna kręcić mi się w głowie. Dreszcze zaczęły pojawiać się co chwila na moim ciele, ale to było dobre, tak bardzo dobre.
- Przepraszam… - wyszeptałem cicho sam do siebie, z głupim uśmiechem na twarzy, czułem się jak odurzony. - Gdzie jesteś, Louis? - zacząłem nagle bełkotać, wspomnienia wróciły, a ja nie mogłem pozbyć się dotyku chłodnych dłoni na tych swoich, które zaczęły mnie oplatać, najpierw poczułem je na dłoniach, potem na szyi, by następnie poczuć usta, które były tak bardzo zatracone w moim umyśle.
Zimno zaczęło telepać moim ciałem, śmiech w tle brzmiał w moich uszach, płacz Jay zacierał się z moimi łzami. Uczucia, których nie potrafiłem nazwać i zimno dłoni którego pragnąłem, zniknęły tak szybko. Później poczułem już wiotkość ciała, która mną zawładnęła, by sekundę potem zmienić się w nicość.
CZYTASZ
Your touch || Larry
FanficPIERWSZA CZĘŚĆ - YOUR TOUCH Chłopak mieszkający w Holmes Chapel, borykający się z bólami życia codziennego. Był inny, niż chciałby być, potrzebował kogoś by zrozumieć siebie i wyjść do świata. Co się stanie, jeśli jego psycholog będzie niejaka pani...