rozdział 4

213 10 6
                                    

Pati

Obudziła mnie krzątanina Maryli, która szykowała się na dyżur w jednym ze szpitali. Aby nie marnować dnia, ubrałam się, po czym poszłam zobaczyć czy panowie już wstali. Oczywiście, wielkim zdziwieniem dla mnie był fakt, że chłopcy nadal śpią. W tym momencie w mojej głowie narodził się pomysł, w jaki sposób ich obudzić. Zanim jednak przeszłam do budzenia, wzięłam z torebki czerwoną szminkę i starannie pomalowałam kolegom usta. Następnie wzięłam szklankę wody z kuchni i po kolei oblałam każdego z nich wodą. Gdy się obudzili, nie byli zbyt zadowoleni.

-Myślę, że naszej żartownisi należy się kara- Powiedział Bytnar, gdy ktoś złapał mnie od tyłu za ręce, abym nie mogła się wyrwać. Po odwróceniu głowy, zauważyłam że był to Tadeusz, który lekko się uśmiechał. Muszę przyznać, iż uśmiech to on ma ładny. Chwilę później zaznałam smaku tortur. Bytnar, Glizda i mój kochający brat zaczęli mnie łaskotać. Oczywiście próbowałam się wyrwać Zośce, ale skubaniec był za silny.

Minęło około piętnaście minut odkąd rozpoczęła się moja kara. Usłyszałam otwieranie drzwi, miałam nadzieję, że pani Janina zechce mi pomóc.

-Pani Janinko kochana! Potrzebuję pani pomocy, oni mnie biją!!- Trochę przesadziłam, ale wiedziałam, że mama Alka mi pomoże. Tak jak sądziłam, po około minucie do pokoju wpadła pani Dawidowska ze szmatką i zaczęła nią wymachiwać w kierunku chłopców, którzy mnie puścili. Schowałam się za plecami rodzicielki rodzeństwa Dawidowskich i zwycięsko uśmiechnęłam w kierunku moich oprawców.

-Założę się, że byliście zbyt zajęci, aby zjeść śniadanie urwisy?- Zapytała pani Janina, a my tylko przytaknęliśmy.

Po godzinie wszyscy byliśmy ubrani i najedzeni, a panowie zmyli szminkę ze swoich twarzy. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, po czym pożegnaliśmy się z rodziną Dawidowskich i opuściliśmy ich mieszkanie, z zamiarem udania się do swoich własnych.

Tadeusz

Będąc w połowie drogi z Woli, zauważyliśmy że wszyscy biegną w przeciwnym kierunku do tego, w którym my zmierzaliśmy.

-Młodzi uciekajcie, łapanka jest.- Powiedział jakiś mężczyzna, przebiegający właśnie obok nas. Wszyscy byliśmy w szoku.

-Dobra, rozdzielamy się- Zadecydowała Patrycja. Nie spodobało mi się, że podjęła decyzję bez zapytania nas o zdanie. -Ja z Rudym w lewo, Tadeusz z Władkiem w prawo. Spotykamy się na Niepodległości.- Zanim zdążyłem zaprotestować, Włodarskiej i Bytnara już nie było; wraz z bratem dziewczyny podążyliśmy w wyznaczonym przez nią kierunku. Gdy dobiegliśmy do Alei Niepodległości, nie było ani śladu Janka czy Patrycji. Zdenerwowaliśmy się, bo co jeśli coś im się stało? Po pięciu minutach rozglądania się za zaginioną dwójką, w końcu ich znaleźliśmy. Siedzieli sobie na ławce i śmiali się w najlepsze. Podeszliśmy do nich z Władkiem, pierwszy odezwał się Rudy.

-Zosiuniu nie trzeba było się tak denerwować. Nie miałem zamiaru dać się złapać, bo kto by Ci wtedy ciśnienie podnosił?
-Muszę się zgodzić z moim towarzyszem, bo jak nie my to kto?- Zaśmiała się Patrycja, na co przewróciłem tylko oczyma, pożegnałem się i poszedłem w swoją stronę.
-Zosinko nie obrażaj się na nas!- Krzyknął Bytnar.
-Zosiu przebacz nam!- Dopowiedziała Włodarska, na co jej towarzysze się zaśmiali. Owszem, również się uśmiechnąłem na radosne krzyki dwójki przyjaciół.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Taki krótszy rozdział, ale mam nadzieję, że wam się spodoba. Następny postaram się napisać dłuższy.

serwus

~autorka

Zanim przyszło nam odejśćWhere stories live. Discover now