Prolog

1.2K 97 46
                                    

Yokohama będącą stolicą prefektury Kanagawa była naprawdę piękna za dnia, a jeszcze piękniejsza w nocy. Tak twierdzili ludzie, którzy mieszkali w tym portowym mieście od lat. Kochali swój dom. Byli dumni z fakt, jak bardzo się rozrastał i utrzymywał swoją pozycję na drugim miejscu pod względem wielkości. Wiele osób uważało Yokohamę za miasto idealne. Zadbane, czyste, z niewielką ilością ulicznych gangów. Tak twierdzili ci, którzy nie znali prawdy. Gangów może i było mało, ale to nie z powodów czysto moralnych czy dlatego, że policja dobrze sobie radziła. Byłoby naprawdę cudownie, gdyby było aż tak idealnie, prawda? Jednak tak nie było. Gangi po prostu dobrze się ukrywały, lecz nie przed policją a czymś znacznie groźniejszym... mowa tu o Mafii. Niektórzy uważali jej istnienie za plotkę, inni po prostu wiedzieli, że jest i nie warto z nią zadzierać. Ci co wierzyli w jej istnienie byli ostrożni. W końcu Mafia a gang to kompletnie inna liga.

Do opinii publicznej na temat rzekomego istnienia Mafii Portowej nie docierały praktycznie żadne informacje, a te które jakimś cudem się przedostawały do opinii publicznej były brane właśnie za... plotki. Tym sposobem ludzie nie byli co do istnienia owej organizacji przestępczej przekonani. I tak było lepiej dla każdego. A Mafia istniała. Co więcej, miała siedzibę w samym centrum Yokohamy! Składała się ona na kilka wysokich biurowców bardzo blisko portu. Przypominała z zewnątrz siedzibę urzędników, służących politykom. Takie biurowce tylko dla sekretarek. Jednak to był tylko i wyłącznie pozór. Faktem było, iż Mafia miała bardzo duże wpływy w polityce, ale to politycy byli pod nią a nie nad. To była znaczna różnica, którą należało pamiętać. Nikt tu nie był byle ladacznicą żadnego polityka. To politycy jedli mafiozom z ręki i to tylko za ich przyzwoleniem. Z ręki samego szefa musieli jeść wszyscy, którzy podlegali pod organizację.

Do głowy organizacji miał dostęp mało kto. Tylko nieliczne grono osób wiedziało jak ów szef wygląda, a jeszcze mniej wiedziało jak się nazywa. Tylko egzekutorzy i wybrani mafiozi mieli wstęp do jego biura na szczycie jednego z wieżowców, a i tak wbrew pozorom odkąd zmienił się szef, ciężko było go tam znaleźć. Oczywiście podwładni będący chociażby o dwa stopnie niżej rangą, nie mieli pojęcia o zmianach na najbardziej pożądanym stołku w całej Mafii, o którym i tak wielu mogło jedynie pomarzyć. Nawet znaczne zbliżenie się do szefa nie gwarantowało późniejszego objęcia tego stanowiska. W końcu to właśnie on wybierał swojego następcę, a dopiero gdy nie zdążył tego zrobić przed swoją śmiercią, to egzekutorzy wybierali osobę, według nich godną tego jakże odpowiedzialnego stanowiska.

Obecnym szefem Mafii od niedawna był bardzo młody mężczyzna. Miał dwadzieścia dwa lata i tak naprawdę powinien studiować, bawić się... po prostu żyć. Jednak on nie chciał tego. Nie miał pragnień poza... chęcią spotkania się ze śmiercią. Wychodził z założenia, że lepiej mu było żyć marząc o śmierci, niż umierać, marząc o wiecznym życiu. Tak było łatwiej. Siedząc teraz na stołku lidera Portowej Mafii tylko to mu zostało. Nie objął tego miejsca z własnej woli. Szczerze miał nadzieję, że jeśli poprzedni szef odejdzie ze stanowiska, będzie mógł odejść razem z nim jako jego wieczny zastępca. Jednak śmierć Moriego Ougaia była nagła. Bardzo trudna do przewidzenia, jak fakt, że mimo próśb, mianował następnym szefem swoją prawą rękę. Dla chłopaka to był cios poniżej pasa. Został zmuszony do dalszego życia. Zwalono na jego barki bardzo trudne zadanie, jakim było sprawowanie opieki nad Mafią Portowa. Co więcej, był pilnowany przez egzekutorów, aby nie popełnił samobójstwa. Oczywiście nie chodzili za nim krok w krok, jednak pilnowali, aby nie znalazł zbyt szybko w danym momencie sposobu, który wpasowałby się w jego preferencje.

Obecny szef organizacji nie mógł przecież popełnić samobójstwa tak po prostu. Miał określone preferencje, których się trzymał. Jego samobójstwo po pierwsze, musiało być bezbolesne, a po drugie, musiało być podwójne. Oczywiście nie mógłby być to byle kto. Jego towarzystwem w odejściu z tego świata musiała być piękna i chętna, do bliskiego spotkania się ze śmiercią, kobieta. Tak jak pierwszy punkt dało się łatwo osiągnąć, tak z drugim już był większy problem. Szatyn miał wzięcie u kobiet, nie mógł mówić, że nie, gdyż był bardzo przystojny, jednak to one nie były chętne na randkę w trójkącie z mrocznym żniwiarzem. A skoro one nie miały chęci, to i czekoladowooki szybko tracił nimi zainteresowanie. I tak koło się toczyło, a młody szef wzorowo zajmował się sprawami organizacji. Co więcej, doskonale radził sobie z poszerzaniem jej zasięgu. Egzekutorzy, choć niechętnie na początku, uważali go za jedno z lepszych co spotkało Portową Mafię.

Jak tak młodemu mężczyźnie udawało się trzymać wszystko w ryzach? Cóż... Miał łeb do interesów, dyplomacji a bardziej manipulacji ludźmi. Jego inteligencja również nie była przeciętna. Nie był silny fizycznie, jednak był silny umysłowo. Potrafił przewidywać różnego rodzaju sytuację, planować i tworzyć idealnie dopracowane strategie z uwzględnieniem najróżniejszych scenariuszy. Nie często brał udział w własnych strategiach. Uważał to za niepotrzebne, gdyż wystarczyli dobrze dobrani ludzie. Jednak gdy były momenty, kiedy osobiście nadzorował swoje plany, wszystko załatwiał bardzo szybko. Czasem nawet bez udziału swoich ludzi. Według egzekutorów oraz mafiozów był człowiekiem idealnym na stołek szefa. Trzymał organizację w garści, a jej wszystkie sekrety miał w małym palcu. A podobno ideałów nie ma... co też jest prawdą. Miał swoje wady takie jak lenistwo i brak ludzkich emocji. Przy rozmowach z ludźmi zawsze zachowywał pokerową twarz, ton wyprany z jakichkolwiek uczuć oraz kompletny brak współczucia, co było tylko wierzchołkiem góry lodowej. Chociaż był przystojny, dosłownie jak model wyjęty z magazynu dla kobiet, mało się uśmiechał. Robił to jedynie gdy nikt nie patrzył, albo gdy był w psychopatycznym transie, kiedy raz na ruski rok zszedł do mafijnego więzienia, mieszczącego się w piwnicach każdego z budynków i tam przez kilka godzin torturował szpiegów, aby potem wymordować ich z zimną krwią. Był człowiekiem tylko z nazwy, a przynajmniej tak go widzieli niektórzy mafiozi.

Oczywiście nie zawsze był tak zimnym draniem. Gdy tylko kończył pracę udawał się do swojego apartamentu znajdującego się w biurowcu portówki i tam odpoczywał, pozwalając sobie na spokój, uśmiech przy oglądaniu lub czytaniu, albo zwyczajny relaks w gorącej wodzie. Były też wieczory, w które jak każdy potrzebował czasem wyjść i tak było też dzisiaj. Mężczyzna postanowił się udać do swojego ulubionego baru, w którym niegdyś spotykał się ze swoimi przyjaciółmi. Tak... wbrew pozorom dawniej, mimo swojego charakteru i sposobu bycia, miał przyjaciół. Jednak po śmierci jednego z nich oraz zdradzie drugiego, było oczywiste, że już owa przyjaźń nie istniała.

Bar do którego przyszedł wysoki szatyn, nazywał się Lupin. Szczerze nie wiedział dlaczego tak bardzo lubił to miejsce. Powinno mu się źle kojarzyć, skoro dawniej przychodził tu z przyjaciółmi, jednak tak nie było. Co więcej, właśnie w Lupinie odpoczywał. Znał barmana, który już od wielu lat serwował mu ulubiony alkohol, choć nie powinien tego robić przed osiągnięciem pełnoletności przez czekoladowookiego. Jednak to robił, zamiast się wykłócać. Możliwe, że wiedział, iż skończyłby z kulką w czole... Kto wie. Może też miał po prostu prawo gdzieś. Nigdy w to nie wnikał i nie miał potrzeby, aby dopytywać.

Sam bar był już dość stary, jednak zadbany. Był też bardzo klimatyczny, gdyż ciepłe barwy tego miejsca wprawiły w bardzo miły nastrój. Przez całą salę ciągnął się długi, ciemny blat baru. Szatyn, gdy tylko stanął w progu od razu zauważył swoje ulubione miejsce na którym zaraz usiadł. Spojrzał na lekkie wytarcia na blacie, który mimo ich obecności lśnił. Wszystko było na swoim miejscu od kilkunastu lat, a przynajmniej tak było na pierwszy rzut, jego odsłoniętego, lewego oka. Dopiero po chwili zauważył zmianę.

- Co się stało z poprzednim barmanem? - Nie miał w zwyczaju przywiązywać się do osób. Nawet nie znał imienia mężczyzny, o którego pytał. Jednak mimo to, musiał zadać te pytanie mężczyźnie, który niemal kilka sekund temu przed nim stanął, kończąc wycierać kieliszek po winie.

Zaciekawione, lazurowe spojrzenie w ułamku sekundy spotkało się z tym znudzonym, intensywnie czekoladowym.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Cześć, kochani!

Właśnie startujemy z nowym fanficiem. Bardzo się cieszę, że w końcu udało mi się opublikować prolog!

Z rozdziałami może być różnie. Traktuję ten fanfic jako odskocznię od rzeczywistości. Chcę abyście wy również tak go potraktowali. W ten sposób wszyscy będziemy się świetnie bawić, a przynajmniej taką mam nadzieję!

Znacie mnie już bardzo długo, czasem próbuję przekazać coś w swojej twórczości. I tym razem to się nie zmieni.

Życzę miłego czytania i do następnego!

~Wika 💜

Zrozumienie (Soukoku - Bungou Stray Dogs) //FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz