Treyvon
- Odczuwam zawód na twojej osobie, synu - westchnąłem przyglądając się Fabiano który ledwo co kontaktował - Cała ta sytuacja wydaje się być twoim końcem. Zmarnowałem przez ciebie mnóstwo czasu by zawrzeć ugodę, a ty?! Lecisz do tej małolaty i jakby nigdy nic ją wykorzystujesz!
Nie mogłem być już dla niego potulny. Jako jedyny nie potrafił się ustatkować, i obawiałem się, że w jego przypadku wymuszony ślub będzie na porządku dziennym. Razem z Lauren zaczęliśmy się już nawet rozglądać za jakąś kobietą która charakternie byłaby podobna do naszej córki: Mary.
Sądziliśmy zgodnie, że tylko taka mogła sprostać temu ciężkiemu wyzwaniu.
Córka gubernatora to było samo ściągnięcie katastrofy na nasz ród. Nie mogłem pozwolić na to by w dalszym ciągu miał z nią kontakt.
Wziąłem głęboki wdech i wymierzyłem w jego stronę palcem.
- W tym momencie masz pójść wziąć prysznic, a potem masz zjawić się u mnie w gabinecie. Podejmę każdego starania by wybić ci to cholerstwo z głowy.
Chwiejąc się złapał za oparcie krzesła i udał do wyjścia. Nie miałem ochoty już nic mówić. W ciszy złapałem za telefon i wystukałem wiadomość do Carlosa.
Do: Carlos.
Musimy pilnować jeszcze bardziej mojego smarkacza. Może wywinąć w każdej chwili jakiś numer który zamknie nam buzie już na kłódkę i postawi przed faktem dokonanym.
Od: Carlos.
Treyvon przecież u was to rodzinne...
Warknąłem pod nosem i odrzuciłem urządzenie na blat biurka.
Fabiano był moim jedynym problemem jak na tamten moment. Musiałem przecież ustatkować go chwytając się wszystkiego co miałem po drodze.
Opuściłem swój azyl biorąc wcześniej teczki z dokumentami które chciałem przekazać Mosculio. Obydwaj mieliśmy na głowie także kilka ważnych transakcji, w tym Kolumbijczyków. Alvaro z którym wcześniej mój syn miał zawrzeć umowę nagle rozpłynął się w powietrzu.
Wielu sądziło, że pozbył się go jakiś odwieczny wróg który wykorzystał chwilę słabości bossa Kolumbii. Mogłem nawet i w to uwierzyć jakbym nie znał wcześniej jego ojca.
Juan to była cwana bestia. Sfingował nieraz czy nie dwa swoją śmierć by tylko wyjść z tarapatów. Jak to mówią: Jaki ojciec taki syn.
Ja miałem na głowie aż czterech potomków płci męskiej. Sam czasami się sobie dziwiłem, że dawałem radę psychicznie oraz fizycznie przy tych ruchliwych stworzeniach.
Do tamtego dnia pamiętałem jak na świecie pojawiła się Mary, sądziłem, że będzie to Aniołek w czystej postaci, ale myliłem się.
To była moja mała diablica która pokazywała czasami większe jaja niż niejeden facet. Mimo jej zachowania odczuwałem dumę. Nie była byle jaką dziewczynką z przywilejami księżniczki. Ona tego nie potrzebowała. Dawała sobie całkowicie radę.
- Kochanie nie pójdziesz odpocząć?
Mimo upływu tylu lat w dalszym ciągu moja żona była jak pieprzony motyl. Posiadała jeszcze większe, piękne skrzydła którymi otulała mnie co noc. Czasami miałem wrażenie jakbyśmy cofnęli się do momentu kiedy ją poznałem gdy przechodziliśmy obok lodowiska które dalej funkcjonowało.
Lauren mimo swojego bardzo dorosłego wieku zakładała łyżwy i sunęła po tafli lodu, jakby to było w dalszym ciągu jedyne co mogło ją zrelaksować.
Widząc jak uczyła małą Riley, czy Pene tego samego radował moje serce.
- Skarbie przecież muszę oddać papiery Mosculio by je odesłał - pocałowałem ją w czoło.
- Och, chciałam byś odpocząć, widzę przecież, że temat Fabiano zabiera ci sen - wyglądała na przejętą.
- Nie zamartwiaj się takimi bzdurami...
- Trey, nie jesteśmy już młodzi, a stres, zmęczenie...odbije się to na tobie prędzej czy później, nie lepiej oddać to już Michaelowi? Nasz syn dojrzał na tyle by być już twoim następcą.
- Wiem, ale ja jeszcze mam ochotę porządzić trochę. Nie jestem jakiś stary - mruknąłem pochylając się tuż nad jej uchem.
Dalej działała na mnie jak magnes.
- Na żarty ci się zebrało - zachichotała i położyła swoje delikatne dłonie na moich policzkach - Idź, odpocznij. Ja zaniosę papiery Mosculio. Zapewne dalej znajduje się w pokoju z Ariel.
- Naprawdę? - zapytałem zaskoczony.
Mruknęła w odpowiedzi.
- Idź, zapewne Fabiano niedługo zawita u twojego progu i czeka nas konfrontacja z trzeźwym synem - westchnęła.
Miała rację.
Podałem jej teczkę, i cmoknąłem w malinowe wargi.
- Kocham cię - uśmiechnąłem się do niej.
- Wiesz co? - przechyliła głowę w bok - Gdybym cię nie znała zapewne pomyślałabym, że jesteś jakimś zboczonym czterdziestolatkiem, a nie unormowanym prawie sześćdziesięciolatkiem.
- Mam się poczuć urażony? - udałem lekką złość.
- Ależ nie - podeszła ponownie do mnie i poprawiła poły białej koszuli - Potraktuj to jako komplement.
- Dlaczego czuje, że mnie uwodzisz?
- Bo wiem, że dalej na ciebie działam, a uwierz...w tym wieku to rzadkość, że facet ma aż tak sprawny sprzęt - pokiwała głową jakby chciała sama zgodzić się w zupełności ze swoją racją.
- Czy ty proponujesz mi małżeński stosunek? - zapytałam unosząc brew.
- Tak. Proponuje ci leniwy stosunek w naszej sypialni, ale dopiero wieczorem.
- Dobrze słyszę? Od teraz będziemy umawiać się na stosunek, i to nie będzie spontaniczne?
- Minusy bycia w podeszłym wieku, kochanie - powachlowała się teczką i uciekła w kierunku korytarza gdzie znajdowały się pokoje naszych dzieci.
Pokręciłem rozbawiony głową i sam poszedłem w kierunku naszej sypialni.
CZYTASZ
Uwikłani w miłości |18+
RomanceTo już koniec... Każdy z bohaterów dotrwał do momentu gdzie odczuwa pełnie szczęścia. Miłości nie zniszczy nikt...choćby nawet wdzierał się do środka mając tajną recepturę. Tu definicja miłości była całkowicie inna, to nie były zwyczajne motyle...