Rozdział V - Czas, równa się zguba

170 14 0
                                    


Wróćmy do czasów teraźniejszych 16.07.2021 roku
(czas w książce różni się od rzeczywistego

Na komendzie wrzało ze zdenerwowania, wszyscy byli spięci po ostatniej ostrzelanie, która odbył się jakieś 20 min. temu, teraz zegarek wskazywał pierwszą w nocy. W gabinecie szefa także nie było pusto, byli tam przyjaciele kapitana i członkowie biura szefa łącznie z Sonnym, który usadowił się w skórzanym fotelu, na krześle na przeciw biurka siedział doszczętnie załamany Monthana, cały roztrzęsiony i zapłakany. Zresztą pół departamentu tak wyglądało ale nie ich szef stopniem, niższy jedynie od Rightwilla, zawsze z kamienną twarzą oraz tonem przyprawiający o ciarki - spokojnym lecz stanowczym - jak by za pomocą dotknięcia magicznej różdżki wszystkie emocje po prostu wyparowały. Mężczyzna wstał i chciał się kierować do drzwi w wiadomym celu, lecz głos za plecami go zatrzymał.
- Nigdzie nie idziesz Monthana - kobieta stała oparta o ścianę z założonymi  na piersi rękoma obok komody z różnymi rodzajami whisky oraz podniesioną głową. Facet wrócił na miejsce ale nie siadał, patrzył tylko na nią morderczym wzrokiem.
- Bo ? - sykną przez zęby
- Ma 20% szans na przeżycie, nie będziesz patrzył jak umiera, to rozkaz - mówiła spokojnie nie zmieniając wyrazu twarzy, głos miała bardzo stanowczy.
Oderwała się od ściany, wymieniła z 00 porozumiewawcze spojrzenie mówiące „tak będzie lepiej" po czym wyszła z pomieszczenia wprost do lobby komendy, a potem na zewnątrz. Pogoda była okropna - padało - na szczęście ciepłym lipcowym deszczem, miała na sobie jedynie czarny strój operacyjny SWAT: bojówki plus longsleeve, szyja przepasana opuszczona kominiarką normalnie sięgającą za nos. Stała przemoknięta ale nie to było teraz ważne napawała się tym zapachem i próbowała pozbierać myśli, po takich akcjach zawsze potrzebowała chwili spokoju, dziś było wyjątkowo trudno gdyż zginęła dwójka funkcjonariuszy, a jeden był w śpiączce farmakologicznej po kilku operacjach w szpitalu, stan był krytyczny.
- Layla ? To znaczy Szefowo - nie odpowiedziała, odwróciła się przodem do postaci i patrzyła na nią szklanymi oczyma co było bardzo dziwne gdyż nikt nigdy nie widział jej w takim stanie, a co dopiero płaczącą ona sama też nie wiedziała kiedy był ostatni raz gdy płakała może rok albo dwa temu, perfekcyjnie ukrywała wszystkie emocje co często pomagało ale od środka zabijało.
- Dlaczego to zrobiłaś ? - kontynuował mężczyzna podchodzą coraz bliżej - Dlaczego nie pozwoliłaś mu jechać ? - dzielił ich od siebie nie cały metr, patrzył jej prosto w oczy starając się nie ulec ale czuł się jak by wierciła mu dziurę po środku głowy.
- Bo nie chce żeby cierpiał bardziej, niż cierpi teraz, tak będzie dla niego lepiej, jeszcze kiedyś mi podziękuje  - ominęła mężczyznę z prawej strony i zrównała barki po czym położyła lewą dłoń na ramieniu mężczyzny - Hank, wszystko będzie dobrze, obiecuje Monthana potrzebuje trochę więcej czasu żeby się z tym oswoić - poklepała dwa razy jego bark, a następnie włożyła ręce do przednich kieszeni spodni  i weszła do budynku, kierując się do szatni by się przebrać
- Potrzebuje czasu... - szepnęła do siebie zdejmując przemoczona garderobę, ślepo wpatrzona w swoje odbicie w lustrze,  jak by dopadła ją nostalgia i jakieś wydarzenie z przeszłości

————
Buźka <3

(483 słów)

Ubaw po pachy. Czyli jak żyć i  nie zwariować...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz