Rozdział XIV - Gwóźdź do trumny

75 6 0
                                    




Do pełnej pracy wróciła po tygodniu. Jako jeszcze mniej wrażliwa i pozbawiona kobiecej delikatności dziewczyna znana jedynie jako bez uczuciowa, szefowa departamentu policji.

Od tamtej nocy miną prawie miesiąc, był początek sierpnia.

Z zewnątrz wyglądała tak samo, no może poza pogłębiającymi się sińcami pod oczami, które tłumaczyła przesiedzianymi nad papierami nocami. Tak naprawdę przez ostatnie dwa tygodnie taka sytuacja nie miała miejsca.

Była zmęczona ale sobą.

Stres, który sama tworzyła i wyolbrzymiała w swojej głowie spowodował mocną utratę wagi, zauważył to każdy kto choć raz widział ją przed tem na żywo.

Śmiechu nikt nie słyszał od wielu miesięcy, uśmiech był wymuszany przez sytuacje, a ukazywane w różnych wywiadach szczęście i zadowolenie, udawane, nic co ukazała światu nie było prawdziwe.

Większość służby spędzała w biurze, nad stertami dokumentów, raportów, albo odbierając naglące telefony.

Funkcjonariusze widywali ją na zebraniach, po za tym jedynie przez szklana szybę w ścianach odgradzających biuro od pozostałej części komendy.

Nie wiedziała co tak naprawdę dzieje się w jej jednostce, miasto ogarniał Janek z Capelą. Alex przygotowywał się do kolejnej rozprawy sądowej. Layla była na tyle otumaniona, że dowiedziała się o niej po zakończeniu procesu, zapytana czego dotyczyła nie potrafiła odpowiedzieć, mimo iż wszystkie zebrane dokumenty przeczytała może sto razy.

Ta odpowiedz była jednoznacznym sygnałem, że coś się dzieje i to coś złego. Wszyscy funkcjonariusze widzieli coś się dzieje, przecież mają oczy.

W końcu postanowili podjąć jakieś działania. Zaczęli od próśb i spokojnych rozmów:

- Wejść - zezwoliła Layla usłyszawszy pukanie do drzwi biura, był to Pisicela wraz z Sonnym

- Lilka, - zaczął czarnowłosy - musimy porozmawiać

- No dobrze, o co chodzi ?

- Ale nie tu, to musi zostać miedzy nami, a ściany komendy mają oczy i uszy - dokończył Sonny.

- Okej, więc gdzie jedźmy ?

Udali się na dach wieżowca MazeBank. Rozmowa ta trwała kilka godzin. Kontekst, namowy oraz prośby lawirowały wokół słów „powinnaś odpocząć", czemu kobieta stanowczo zaprzeczała.

- Podjęłam już decyzje, daj mi dwa tygodnie, a obiecuje, że odpocznę i pójdę na zwolnienie.

Decyzja ta spotkała się z wdzięcznymi spojrzeniami.

Wtedy jeszcze nie wiedzieli, a nawet nie spodziewali się, co znajdą na biurku Rigthwilla już dwa tygodnie później.

Ubaw po pachy. Czyli jak żyć i  nie zwariować...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz