Rozdział VI

978 59 135
                                    

Hej ziomy!
Od razu mówię, krótki rozdział.

Jak życie? Mam nadzieję, że dobrze.

Miłego dnia/wieczoru/nocy

——————————————

Gdy się obudziłem było już ciemno. Rozejrzałem się i zobaczyłem wbiegającego Doktora.

- Wszystkiego Najlepszego! - powiedział dosyć głośno, a ja zmarszczyłem brwi.

Skąd on wiedział? A przecież ma moją kartotekę. Zapomniałem. Pamiętał...

Po chwili poczułem jakiś ciężar, a gdy spojrzałem w dół zobaczyłem pudełko opakowane ładnie.

- Nie mogę tego przyjąć - od razu powiedziałem chcąc mu oddać jednak on zatrzymał moją rękę.

Uśmiechnął się i tylko mruknął coś na wzór „Nic się nie stanie jak dostaniesz, otwieraj".

Spojrzał na niego niepewny.

- No otwieraj, Reggie. Możesz otworzyć prezent - uśmiechnął się przesuwając bliżej.

Niepewnie zacząłem delikatnie rozpakowywać prezent. Byłem bardzo szczęśliwy, ktoś o mnie pamiętał! Do tego to James! James!

Jak otworzyłem zobaczyłem pudełko, które gdy otworzyłem zawartość przeszła największe oczekiwanie.

- Prezentów się nie oddaje jakby co - powiedział widząc mój uśmiech.

Uśmiechnąłem się wdzięcznie i zacząłem wyciągać po kolei: szampon cynamonowy, maskę do włosów wydobywającą skręt, książki, słodycze i misia. Z nowym przytulakiem będę spać teraz. Napewno. Taki duży miś idealny na tulenie.

- To bardzo dużo i nie wiem jak ci się za to odwdzięczyć - mówiłem trochę zakłopotany wyobrażając sobie ile na to pieniędzy mogło pójść.

Za dużo na mnie. Zdecydowanie. Jednak ten prezent, jest idealny. Dopasowany fenomenalnie.

- Wystarczy mi jak będziesz więcej jeść i dasz mi zaopiekować się swoimi włoskami, na pewno się kiedyś kręciły - powiedział pewny, a ja tylko przytaknąłem na słowa o kręconych włosach.

Kiedyś się mocno dosyć kręciły, teraz już prawie po tym nie ma śladu. Zgodziłem się delikatnie uśmiechając. Chwile jeszcze porozmawialiśmy, a później życząc mi dobranoc rozstaliśmy się. Przyszedł tu równo o północy. Jeszcze nikt mi chyba takiego czegoś nie zrobił.

Położyłem się, wtuliłem w misia i po niedługim czasie zasnąłem.

Sen. Może bardziej koszmar? Znowu kłótnie z rodzicami.

„ - Dostałeś dwóje z fizyki! - krzyczała pamiętnego wieczoru moja matka gdy wróciłem do domu.

Zobaczyłem swoją postać, która się skuliła już przy drzwiach. Bała się.

- Sprawdzian był bardzo trudny - próbowałem się wytłumaczyć jednak ona mnie nie słuchała.

Wstała i podeszła do mnie. Była wścieka.

- To wina tych znajomych, sprowadzają cię na dno! - zaczęła krzyczeć wplatając w rozmowę moich kolegów z klasy.

Barty, Rabastian, Lucjusz. Znałem ich od małego, a Bartiego od przedszkola. Razem z nimi byłem w grupie przedszkolnej węże. Mój brat w starszej o rok Lwy. Traktowałem ich jak rodzine. Niestety jej się oni nie spodobali. Jeśli był gdzieś problem to na pewno ich wina.

- Nie prawda!

Zaczęła się istna kłótnia pod której zacząłem drapać do krwi. Nawet nie wiem kiedy zacząłem robić głębsze rany niż zwykle.

Trzask.

Uderzyła mnie. Jeszcze raz. Następny. Straciła kontrole. To nie był pierwszy raz kiedy mnie biła, ale pierwszy kiedy tak mocno. Szybko uciekłem do pokoju zamykając się w nim przerażony. Na ciele miałem czerwone ślady. Bolała głowa, z której cały czasy krew płynęła, a ja nie umiałem tego zatamować, a skóra piekła od śladów. Jednak to nie było ważne, w mojej głowie było tylko:

„Jesteś nikim"

„Zamknij ryj"

„Tlen mi zabierasz"

„To wszystko to twoja wina"

„Nic nie osiągniesz „

„Ktoś w końcu drogi zamiatać drogi musi"

„Skończysz jak ci nieudacznicy i kłócić się o teren przy śmietniku „

„Lepiej by było jakbyś umarł"

„Czemu nie możesz być jak inni"

„Jakby aborcja była legalna napewno byś nie żył"

I wiele innych. Wszystkie bolały tak samo mocno. Może mieli racje? Jestem teraz bezużyteczny, zdany na łaskę innych. Niepotrzebny nikomu."

Nagle coś wzbudziło mnie ze snu.

Moran unlike any other || JegulusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz